Korespondencja z Wrocławia - Dariusz Faron, WP SportoweFakty
Po raz kolejny potwierdziło się, że kilka tygodni to czasem w piłce nożnej wieczność.
Jeszcze na początku kwietnia wydawało się, że końcówka sezonu może być dla Chelsea katastrofą. Tylko zremisowała u siebie z Ipswich, znacznie komplikując sobie drogę do Ligi Mistrzów, by kilka dni później sensacyjnie przegrać w Londynie z Legią w rewanżowym meczu ćwierćfinałowym Ligi Konferencji. Owszem, "The Blues" po wysokim zwycięstwie w Warszawie (3:0) awans mieli już w kieszeni, ale i tak najedli się wstydu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Szaleństwo w Monachium. Koledzy dopadli gwiazdę
Wisienka na torcie
Nikt nie odmawiał młodym piłkarzom ze Stamford Bridge talentu i potencjału, jednak brak dojrzałości i szkolne błędy w obronie sprawiały, że trudno było myśleć o Chelsea jako klasowym zespole.
Tym bardziej dziwi piorunująca końcówka sezonu piłkarzy Enzo Mareski.
Wygrali osiem z dziewięciu ostatnich spotkań, pokonując m.in. Liverpool i wywożąc trzy punkty z boiska Nottingham Forest, rewelacji sezonu, w meczu o być albo nie być w Lidze Mistrzów. Nic dziwnego, że po triumfie na City Ground w szatni Chelsea rozpoczęła się głośna zabawa. Zawodnicy zrealizowali najważniejszy cel.
Wielkie zwycięstwo 4:1 nad Betisem w finale Ligi Konferencji jest tylko wisienką na torcie. Ale jego okoliczności muszą dodatkowo cieszyć Marescę. Przez 65 minut "The Blues" byli wyraźnie gorsi i bezmyślnie bili głową w mur. A później przez dwa kwadranse zaaplikowali Hiszpanom cztery gole. Nawet jeśli to tylko Liga Konferencji, takie odwrócenie losów finału musi robić wrażenie.
- Bardzo się rozwinęliśmy od początku sezonu. To może być dla nas punkt startowy. By zbudować mentalność zwycięzców, musisz wygrywać mecze i rozgrywki. Na pewno trofeum, które zdobyliśmy, sprawi, że będziemy lepsi. Jestem też dumny z drogi, jaką przebyliśmy w Premier League, która jest dla mnie najtrudniejszymi rozgrywkami na świecie - mówił dziennikarzom szczęśliwy Maresca z medalem Ligi Konferencji na szyi.
Włoch ma świadomość, że właśnie podczas takich wieczorów jak ten we Wrocławiu rodzi się drużyna. - Najlepszym obrazkiem z tego meczu jest dla mnie moment, kiedy po strzeleniu gola wyrównującego jako pierwsi ruszyli się cieszyć Malo Gusto i Benoit Badiashile, których zmieniłem. To pokazuje, jak funkcjonuje drużyna. Każdy pomaga każdemu - mówił opiekun "The Blues".
Taniec Jacksona
Wychwalał też Nicolasa Jacksona i Cole’a Palmera. Trudno się dziwić, że brytyjscy dziennikarze pytali go właśnie o tę dwójkę.
Przecież Palmer po kosmicznej pierwszej części sezonu zaliczył spory zjazd. Zanim trafił z Liverpoolem na Stamford Bridge, nie potrafił strzelić gola w 18 (!) kolejnych meczach, dokładnie przez 1162 minuty. W środowy wieczór był najlepszy na boisku. Najpierw cudownie podał do Enzo Fernandeza, a potem do Jacksona, wkręcając w ziemię obrońcę Betisu. Był nie do zatrzymania.
Kiedy kilkadziesiąt minut później usiadł w sali konferencyjnej przed dziennikarzami, bardziej niż bohatera przypominał spokojnego chłopaka z sąsiedztwa.
- Zwiększyliśmy intensywność i po przerwie zagraliśmy bardzo dobrze. Miałem dość posiadania piłki, nieustannego cofania się i poruszania na boki. Pokazaliśmy charakter - tłumaczył bez oznak radości. A na koniec zapomniał jeszcze zabrać ze sobą nagrodę dla najlepszego piłkarza meczu. Gdyby nie Tosin, zostawiłby ją na stole.
W robieniu show dużo lepszy był od Palmera Nicolas Jackson. Przez strefę dla dziennikarzy napastnik przeszedł tanecznym krokiem, w okularach przeciwsłonecznych, owinięty flagą Senegalu.
Jego ogromna radość jest całkowicie zrozumiała. Strzelił kluczowego gola, a przecież kilkanaście dni temu był przez kibiców Chelsea zrównywany z ziemią. Całkiem słusznie. W jednym z kluczowych spotkań, z Newcastle, bandycko sfaulował obrońcę i zobaczył czerwoną kartkę, co oznaczało dla niego koniec sezonu Premier League. Dlatego szczególnie zależało mu, żeby pokazać się z dobrej strony we Wrocławiu.
Udało się.
Oczywiście napastnik nie byłby sobą, gdyby chwilę po golu nie zmarnował stuprocentowej sytuacji, za mocno wypuszczając piłkę. Pytanie, jakiego Jacksona fani Chelsea zobaczą w nowym sezonie - strzelającego gole czy irytującego i nieskutecznego – pozostaje otwarte.
Betis załamany
Tymczasem Betis liże rany.
Długo absolutnie nic nie zapowiadało katastrofy. Hiszpański zespół był skuteczniejszy, kreatywniejszy, szybszy. Wydawało się, że Manuel Pellegrini całkowicie przechytrzył Marescę, swoje dawnego ucznia. Ale przez ostatnie dwa kwadranse "Verdiblancos" byli dla Chelsea tylko tłem.
- Jak się czują moi piłkarze? Są załamani. Nie potrafiliśmy utrzymać tego, co wypracowaliśmy w pierwszej połowie. Mimo to powinniśmy być dumni ze stylu, który zaprezentowaliśmy - mówił smutny Manuel Pellegrini.
- Zagraliśmy świetną pierwszą połowę, strzeliliśmy gola, mieliśmy jeszcze kilka klarownych okazji, ale w drugiej połowie dokuczały nam kontuzje, na przykład Eza Abde. Nie byliśmy w stanie wyrządzić Chelsea więcej krzywdy. To ona zaczęła krzywdzić nas - dodał Chilijczyk.
Po wygranej we Wrocławiu londyńczycy mają w swojej kolekcji wszystkie najważniejsze puchary rozgrywek UEFA. Betis zmarnował historyczną szansę - na pierwsze takie trofeum w dziejach klubu będzie musiał jeszcze poczekać.