Dziewięć lat temu reprezentacja Polski dotarła do ćwierćfinału Euro 2016, w którym po rzutach karnych przegrała z późniejszymi mistrzami - Portugalią. Ekipa Adama Nawałki wróciła z Francji z tarczą. Nie poniosła ani jednej porażki. Ba, nie przegrywała nawet przez sekundę turnieju. Więcej TUTAJ.
Dla kilku pokoleń polskich kibiców to jedyny przeżywany świadomie sukces drużyny narodowej za ich życia. Nawet dzisiejsi 50-latkowie nie mają prawa dobrze pamiętać trzeciego miejsca z MŚ 1982. Potem spotykały ich tylko rozczarowania albo musieli cieszyć się z... małych rzeczy - jak okupiony "piłkarskim cierpieniem" i okraszony ujawnioną przez WP SportoweFakty "aferą premiową" awans do 1/8 finału MŚ 2022.
Rok po ME we Francji byliśmy 5. drużyną świata w rankingu FIFA. Rekordowo wysokiego miejsca nie byłoby bez świetnych wyników, ale kluczowe było złamanie kodu i unikanie gier towarzyskich. To między innymi przez ten "przekręt" FIFA zmieniła sposób ustalania swojego rankingu.
ZOBACZ WIDEO: Kto nowym selekcjonerem reprezentacji Polski? Kibice zabrali głos
Róża na betonie
Wtedy wydawało się, że to początek złotej ery w dziejach reprezentacji. Fundament, na którym powstaną kolejne sukcesy. Tymczasem dziś wracamy na tarczy z Kiszyniowa czy Helsinek, wczołgujemy się tylnym wejściem na Euro 2024, spadamy z dywizji A Ligi Narodów, a w rankingu, którego nowe notowanie FIFA opublikuje 10 lipca, będziemy na 37. miejscu.
To najniższa lokata od listopada 2015 roku. Wtedy jednak szliśmy do góry dzięki udanemu startowi el. Euro 2016, a metą tego marszu było piąte miejsce na świecie i trzecie w Europie. Teraz na Starym Kontynencie wyprzedza nas 17 drużyn i tendencja jest spadkowa. Nie można wykluczyć, że do el. MŚ 2030 przystąpimy jako zespół z trzeciego koszyka, czyli mając w grupie eliminacyjnej teoretycznie dwóch mocniejszych rywali.
Po Euro 2016 polska piłka miała przeżyć rozkwit, ale ten sukces po niespełna dekadzie okazuje się być jedynie różą na betonie. Betonie, który lada moment zostanie tylko utwardzony. Cezary Kulesza rządzi PZPN od 2021 roku i jest już pewny reelekcji, bo w zaplanowanych na 30 czerwca wyborach nie ma kontrkandydata.
Na koniec jego pierwszej kadencji dorobek dziewięcioletnich rządów Zbigniewa Bońka nie istnieje. Reprezentacja sportowo cofnęła się w czasie do najbardziej mrocznej epoki w historii polskiego futbolu, a jej wizerunek legł w gruzach. Stosunek kibiców do PZPN jest taki jak w schyłkowym okresie kadencji Grzegorza Laty.
Praca zbiorowa
Kulesza, jako prezes PZPN, jest twarzą kryzysu polskiej piłki, ale degrengolada naszego futbolu to praca zbiorowa kilku pokoleń. Mówi się, że porażka jest sierotą, ale za ten stan w równym stopniu odpowiadają też poprzednicy Kuleszy: śp. Marian Dziurowicz, Michał Listkiewicz, Grzegorz Lato i Zbigniew Boniek.
Obraz polskiej piłki jest wykrzywiony przez spektakularną karierę Roberta Lewandowskiego. Na polski futbol nie można też patrzeć przez pryzmat Piotra Zielińskiego. To kwiaty pustyni. Piłkarze, którzy wybili się wbrew wszystkiemu.
Brutalna prawda jest taka, że z generacji na generację polscy piłkarze są coraz słabiej wyszkoleni. Wystarczy spojrzeć na kadry czołowych klubów PKO Ekstraklasy i rankingi podsumowujące kolejne sezony. Dominują obcokrajowcy, a Polacy są tylko dodatkiem. Bez systemowej zmiany lepiej nie będzie. A nawet jeśli w polskiej piłce dokona się przewrót na miarę kopernikańskiego, to dekad zaniedbań nie naprawi się w jedno pokolenie.
Stracone generacje
Na razie jednak żaden z prezesów PZPN nie przeprowadził głębokiej reformy szkolenia z prawdziwego zdarzenia. Takiej ambicji nie ma też Kulesza, a to oznacza, że kolejna generacja albo i dwie będą stracone. Próbę podjął Boniek, który w 2016 roku wprowadził Narodowy Model Gry. Trzy lata później triumfalnie ogłosił, że "dużo zagranicznych federacji pyta o nowe koncepcje szkoleniowe, które wprowadziliśmy i realizujemy w ostatnich latach".
Czas jednak szybko leci, a te słowa brzydko się zestarzały. Piłkarze-efekty tej reformy właśnie wchodzą w wiek seniora, tymczasem gdyby nie parasol ochronny nad młodzieżowcami, poza pojedynczymi przypadkami, nie powąchaliby Ekstraklasy. A i obowiązujący w najwyższej lidze od sezonu 2019/20 przepis o młodzieżowcu też okazał się nietrafiony.
Jego efekt był taki jak programu dwuprocentowych kredytów mieszkaniowych. Nie poprawił "produkcji" młodych piłkarzy, za to wywindował w kosmos ceny za graczy do lat 21 i ich żądania. Czy ktoś z jego beneficjentów stanowi dziś o sile reprezentacji? Nie. A mowa o piłkarzach do 27. roku życia.
Z graczy urodzonych po 1998 roku, czyli tych, dla których ten przepis był inkubatorem, miejsce w "11" drużyny narodowej mają dziś Jakub Kiwior, Nicola Zalewski, Sebastian Szymański, Jakub Moder i Bartosz Slisz. Kiwior i Szymański w ogóle wyjechali z Polski przed jego wejściem w życie.
Moder i Slisz zaistnieli w Ekstraklasie odpowiednio w Lechu Poznań i Zagłębiu Lubin, czyli klubach, które stawiały na wychowanków akademii z własnej inicjatywy na długo przed tym, jak zmusił je do tego PZPN. Zalewski to w ogóle inny przypadek, bo urodził się i wychował we Włoszech.
Świat ucieka
Jeśli ktoś powie, że polska piłka idzie do przodu, to niech wie, że inni galopują. Przykładem są wyniki pierwszej i juniorskich reprezentacji na dużych turniejach. Problemem naszego futbolu nie są na pewno pieniądze. W ostatnich latach w dyscyplinę wpompowywane szerokim strumieniem są setki milionów złotych.
Problemem jest ich redystrybucja. Nie trafiają na podstawę piramidy, na pracę u podstaw. Trenerzy dzieci i młodzieży są słabo opłacani. Muszą łapać kilka etatów, łączyć pracę szkoleniową z innymi zajęciami.
Nawet w największych akademiach trenerzy nie mogą skupić się tylko na jednej pracy, ale problem dotyka przede wszystkich małych ośrodków, w których dzieci stawiają pierwsze kroki. Dopiero po kilku latach w takim miejscu trafiają do większych akademii, ale zaległości mogą być już nie do odrobienia, a złe nawyki nie do wyplenienia.
Mająca być bezpośrednim zapleczem kadry A "młodzieżówka" (2002 i młodsi) właśnie kompromituje się na ME U-21 na Słowacji. Po porażce z Gruzją (1:2) przyszedł czas na łomot od Portugalii (0:5), a teraz został jej tylko ostatni element klasycznego polskiego tryptyku na turniejach: mecz o honor z Francją.
Niżej wcale nie jest lepiej. Teraz, gdy ME U-17 zostały okrojone z 16 do 8 drużyn, nawet się na nie nie dostaliśmy. Na ME U-19 w ostatniej dekadzie byliśmy raz (2023).
Narodowy Model Gry Bońka (na razie) nie wypalił. Ale kto wie, czy prawdziwą spuścizną poprzedniego prezesa PZPN nie będzie inwestycja w departament skautingu zagranicznego. Więcej TUTAJ. To dzięki niemu w reprezentacji Polski grają dziś Cash, Zalewski czy Maxi Oyedele.
Dopóki nie wychowamy nowych pokoleń piłkarzy, musimy polegać na pracy kogoś innego. W ostatnim czasie najmniej wstydu kadrze przynieśli i dali najwięcej radości właśnie piłkarze wyszkoleni poza Polską albo w małym stopniu dotknięci polską myślą szkoleniową.
Towar drugiej kategorii
Jesteśmy dziewiątym najliczniejszym narodem w Europie, z mocnymi piłkarskimi tradycjami, tymczasem reprezentacja jest na końcu drugiej dziesiątki drużyn na Starym Kontynencie. A nasi zawodnicy stali się "towarem" drugiej kategorii na piłkarskim rynku.
Latem po Euro 2016, które jest punktem odniesienia, zagraniczne kluby zapłaciły za Polaków łącznie ponad 100 mln euro. Transferowy rekord, który był niepobity przez 15 lat, w tamtym "okienku" padł cztery razy. Biało-Czerwoni byli bohaterami 12 transferów do klubów TOP5: Premier League, Ligue 1, La Ligi, Bundesligi i Serie A.
Pod tym względem było to najlepsze okno transferowe w historii. Dekadę później możemy pomarzyć o takim stanie rzeczy. Szklany sufit, który wtedy przebiliśmy, sami posklejaliśmy. Kluby TOP5 nie sięgają po naszych piłkarzy. W Bundeslidze i Ligue 1 poza bramkarzami Kamilem Grabarą i Marcinem Bułką nasi piłkarze nie odgrywają żadnej roli. W La Lidze honoru bronią Wojciech Szczęsny i Robert Lewandowski. Nawet w Serie A piłkarska Polonia straciła na znaczeniu.
Dziś elita raczej "wypluwa" Polaków. Tylko w ostatnim oknie transferowym Przemysław Frankowski zamienił francuską Ligue1 na turecką Super Lig, a Jakub Moder angielską Premier League na holenderską Eredivisie.
W Helsinkach zagrało tylko pięciu Polaków z najmocniejszych lig Europy: Łukasz Skorupski, Jan Bednarek, Jakub Kiwior, Matty Cash i Nicola Zalewski. Z tym że Cash i Zalewski urodzili się i wychowali poza Polską, a Kiwior wyjechał jako 13-latek. Bednarek natomiast właśnie po raz drugi w ciągu dwóch lat spadł z Premier League.
Bez usprawiedliwienia
Mimo wszystkich zaniedbań kolejnych władz PZPN blisko 40-milionowy naród dał światu kilkunastu piłkarzy, najlepszych z najlepszych, którzy nie powinni przegrywać z Mołdawią i Finlandią. Umoczony w "aferze korupcyjnej" Mirosław Stasiak w oficjalnej delegacji PZPN w Kiszyniowie to kompromitacja federacji, a konflikt Lewandowskiego z Probierzem nie powinien eskalować przed meczem w Helsinkach, ale reprezentanci też nie są bez winy.
Obecność Stasiaka to jednak nie powód, dla którego podopieczni Fernando Santosa przegrali wygrany mecz z rywalem z drugiej setki rankingu FIFA. Mołdawia to najniżej notowany przeciwnik, który kiedykolwiek ograł nas w meczu o stawkę. Więcej TUTAJ.
Przypomnijmy, że na MŚ 1982 Polacy polecieli w samym środku stanu wojennego, w towarzystwie przedstawicieli służb PRL i przywieźli z Hiszpanii srebrny medal. A będący pod specjalną obserwacją służb Boniek po MŚ 1982 stanął na podium Złotej Piłki "France Football".
W Helsinkach natomiast reprezentanci przegrali z zespołem, który jesienią w drugiej dywizji Ligi Narodów przegrał wszystkie mecze z Anglią, Grecją i Irlandią. A w marcu stracił punkty z Litwą. To nie powinno się zdarzyć i nie ma na to usprawiedliwienia. Nie jest nim też "nocna zmiana" przeprowadzona przez Probierza.
Czwarty raz Kuleszy
Ława oskarżonych w procesie o upadku polskiej piłki jest długa, ale przeciętny kibic ocenia stan naszego futbolu przez pryzmat pierwszej reprezentacji. Teraz od wyboru selekcjonera zależy to, jak szeroko pojęte środowisko będzie odbierało Kuleszę. Następca Probierza będzie już czwartym selekcjonerem zatrudnionym przez obecnego prezesa PZPN.
Dotąd Kulesza trafiał "tu i teraz". Przez rekrutację realizował swoje cele krótkoterminowe. Wybrał Michniewicza, bo potrzebował specjalisty od wygrywania pojedynczych meczów. Zatrudnieniem Santosa ugasił wizerunkowy pożar po MŚ 2022, bo trenera z takim CV jak Portugalczyka polska piłka nie widziała. A po Santosie potrzebował trenera-kamikaze, który żadnej pracy się nie boi, wziął postawił na Probierza.
Ale czy prezes PZPN powinien być rozliczany z decyzji, które długoterminowo prowadzą do katastrofy? Umówmy się, Kulesza wybiera właśnie kogoś, kto za rok, góra dwa lata, będzie uznany za głównego winowajcę stanu polskiej piłki i będzie rzucony na ołtarz w ofierze.
Herbata nie jest słodsza od mieszania, a skoro cukru nie ma, to nawet zmiana łyżki nic nie da. Polska piłka znalazła się w ciemnym miejscu, a kolejne lata rządów obecnych władz tylko pozwolą zapuścić tam korzenie.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty