Po decyzji Macieja Skorży to Jerzy Brzęczek ma być faworytem Cezarego Kuleszy na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski. Więcej TUTAJ. Dla srebrnego medalisty IO 1992 miałby to być powrót do roli opiekuna Biało-Czerwonych.
W ponad stuletniej historii piłkarskiej reprezentacji Polski rzadko, bardzo rzadko zdarzało się, by ten sam trener był wybierany na drugą kadencję. Nie licząc tymczasowych selekcjonerów na jeden mecz albo jedno zgrupowanie i wyłączając duety i tria, tak naprawdę tylko dwóch szkoleniowców miało zaszczyt prowadzić reprezentację ponownie.
Przetarł szlak
Pierwszym był Ryszard Koncewicz. Mistrz Polski z Ruchem Chorzów, Polonią Bytom i Legią Warszawa miał kilka podejść do reprezentacji. Po raz pierwszy został mianowany selekcjonerem 30 października 1950 roku i poprowadził kadrę w sześciu meczach. Jednak dopiero 10 lat później został selekcjonerem "na stałe". Jego kadencja trwała dwa lata, zasiadł na ławce w szesnastu spotkaniach i przegrał zarówno eliminacje mistrzostw świata, jak i mistrzostw Europy.
Wrócił we wrześniu 1964. Pracował przez ponad rok (w sumie 12 meczów) i przegrał eliminacje mistrzostw Europy. Kolejne (i - jak się okazało - ostatnie) podejście do reprezentacji miało miejsce w kwietniu 1968 roku. Tu już było najlepiej pod względem punktów (średnio 1,92 na mecz). Umownie, bo wiadomo, że w meczach towarzyskich punktów się nie przyznaje, a takich spotkań było sporo.
Bilans 15-5-6. Bramki 68-32. Ale sukcesu nie odniósł. Brak kwalifikacji na mistrzostwa świata i brak kwalifikacji na mistrzostwa Europy, choć w tym drugim przypadku trudno mówić o jego winie, gdy dostał jeden mecz o punkty.
To były wyniki poniżej oczekiwań, bo Koncewicz mógł wybierać z piłkarzy polskich klubów, które z bardzo dobrej strony pokazywały się w Europie. Za jego selekcjonerskiej kadencji Legia Warszawa dotarła do półfinału Pucharu Europy, a Górnik do finału Pucharu Zdobywców Pucharów.
W 1970 roku zastąpił go Kazimierz Górski i poprowadził Biało-Czerwonych do złota IO 1972, srebrna MŚ 1974 i srebra IO 1976.
Rysa na pomniku
Trzy dekady po Koncewiczu jego śladem podążył Antoni Piechniczek. Pierwszy raz prowadził reprezentację w latach 1981-86. Na MŚ 1982 prowadzony przez niego zespół powtórzył sukces Orłów Górskiego sprzed ośmiu lat i został trzecią drużyną świata.
Cztery lata później w Meksyku Biało-Czerwoni dotarli do 1/8 finału. Na kolejny awans do mundialu czekaliśmy 16 lat, a powtórkę takiego wyniku aż do MŚ 2022 w Katarze.
Piechniczek ponownie objął Polskę po dekadzie. Bogatszy o doświadczenie z pracy z reprezentacjami Tunezji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich przejął Biało-Czerwonych w maju 1996 roku.
W el. MŚ 1998 ton drużynie narodowej mieli nadawać przede wszystkim srebrni medaliści IO 1992 z Barcelony, którzy weszli w najlepszy piłkarski wiek. Walkę o awans do mundialu we Francji Biało-Czerwoni przegrali jednak z kretesem. W pięciu meczach pod wodzą Piechniczka Polacy zdobyli tylko cztery punkty i na półmetku kwalifikacji selekcjoner podał się do dymisji.
Zadanie nie było łatwe, bo rywalizowaliśmy z Włochami (0:0, 0;3) i Anglią (1:2, 0:2), ale o odejściu Piechniczka zadecydowały nie tylko słabe wyniki. Selekcjoner skonfliktował się z kilkoma reprezentantami, na czele z Wojciechem Kowalczykiem, Piotrem Świerczewskim i Tomaszem Iwanem.
Nieudane powroty Koncewicza i Piechniczka nie przekreślają oczywiście kandydatury Brzęczka. 54-latek ma jednak, podobnie jak Piechniczek, wiele do stracenia. Po czasie jego praca, chociaż na bieżąco krytykowana, została doceniona. Po latach okazało się, że zwolnienie go przez Zbigniewa Bońka było błędem. Był ostatnim selekcjonerem, który zapewnił nam spokojny awans do turnieju mistrzowskiej.