Katarzyna Kiedrzynek to była kapitan reprezentacji Polski, która występowała w narodowych barwach w latach 2009-2024 i rozegrała dla kadry 64 mecze. Kiedrzynek jest obecnie bramkarką PSG, wcześniej grała również w Górniku Łęczna i Wolfsburgu. Podczas mistrzostw Europy kobiet w Szwajcarii współpracuje ze stacją TVP Sport w roli eksperta.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Czy nad polską kadrą kobiet nie jest rozłożony zbyt duży parasol ochronny po dwóch porażkach w Euro?
Katarzyna Kiedrzynek: Nie uważam tak. Jesteśmy po raz pierwszy w historii na mistrzostwach Europy. Wiedzieliśmy, że zagramy w bardzo trudnej grupie, w której zdobycie nawet punktu będzie cudem. Powinniśmy oceniać teraz bardziej całokształt tego, co wydarzyło się w kobiecej piłce na przestrzeni ostatnich lat.
Co masz na myśli?
To, jaki zrobiłyśmy postęp i z jakiego miejsca startowałyśmy. Wtedy obraz tego naszego występu będzie zupełnie inny. Jasne, będziemy mogli krytykować dziewczyny. Krytyka nie jest zła, wręcz pomaga w rozwoju. Ale nie po pierwszym Euro, tylko po drugim czy trzecim.
Dlaczego?
Nie oczekujmy dziś od drużyny, która przede wszystkim zaciekle walczyła o ten pierwszy historyczny awans, by osiągnęła tam jakiś nieprawdopodobny wynik. My nie jesteśmy stałymi uczestniczkami takich imprezy. Debiutujemy na salonach. Nawet sam pobyt kadry w Arłamowie na zgrupowaniu przed turniejem, w tym samym miejscu, gdzie kiedyś trenowali piłkarze, był dla zawodniczek przeżyciem, czymś "wow". W jednym miejscu kino, kręgielnia, strzelnica, basen, świetne boiska. Jednym słowem: kosmos.
Ty doskonale pamiętasz, jakie były początki w polskiej kadrze kobiet. Występowałaś w reprezentacji przez 15 lat.
Bardzo długo w hotelach brakowało nawet siłowni czy odnowy. No i to słynne koczowanie na lotnisku w Bydgoszczy. Przed siedmioma laty leciałyśmy tanimi liniami na mecz eliminacji mistrzostw świata ze Szkocją. Ryanair miał potężne opóźnienie, osiem godzin czekałyśmy na lotnisku, przepadł nam trening w Szkocji. W efekcie przegrałyśmy 0:3.
Tak to wyglądało. Obecna selekcjonerka Nina Patalon stawała na głowie, by dziewczyny miały jak najlepsze warunki. Postawiła się wszystkim i walczyła o tę kadrę. Były też dziewczyny, które nie bały się odezwać.
Między innymi bramkarka i kapitan, czyli Katarzyna Kiedrzynek. Poszłaś nawet w publiczne zwarcie z prezesem PZPN Zbigniewem Bońkiem po aferze na lotnisku.
Nigdy nie bałam się walczyć o drużynę. Uważam, że warto powiedzieć nawet parę słów za dużo, by coś zmienić. Byłam trochę hejtowana za swoją reakcję, głównie w internecie ktoś się burzył. Ale odniosła skutek. Moje relacje z prezesem Bońkiem były później bardzo dobre. Warto było się jednak postawić. Walczyć, szarpać. I z każdym zgrupowaniem zastawały nas coraz lepsze warunki, traktowano nas lepiej. Od tamtej pory kadra kobiet lata na mecze czarterami. Ale to był długi proces.
Jak patrzysz na obecny odbiór kadry kobiet w Polsce przez postronnych kibiców?
Oddźwięk jest bardzo pozytywny, zwłaszcza po pierwszym meczu dziewczyn z Niemkami (0:2) na Euro w Szwajcarii. Pamiętajmy jednak, z kim gramy. To całkowicie inna piłka niż ta, z którą obcujemy na co dzień choćby w Lidze Narodów w dywizji B. Ja się cieszę chwilą i tym, że dziewczyny wreszcie zasłużyły na uwagę.
Trudno uciec od porównań do męskiej kadry.
Nie patrzę na to. To są dwa zupełnie inne światy. Pod względem fizyczności i szybkości nigdy nie dorównamy facetom. Zawsze będziemy wolniej biegać, niżej skakać, nie będzie tej siły, dynamiki. Ciało kobiety jest po prostu inne niż mężczyzny. Słyszę żarty, że drużyna 15-letnich chłopaków ograła kadrę Szwajcarek przed turniejem. Śmieszy mnie to, najwidoczniej ci ludzie nie mają pojęcia o fizjologii. 15-letni chłopiec jest często lepiej zbudowany niż dorosła kobieta.
Mężczyźni zawsze wygenerują większe zainteresowanie i pieniądze, niezależnie od dyscypliny - inaczej się to po prostu ogląda, dlatego ludzi bardziej przyciąga sport w męskim wydaniu. To także całkowicie inny poziom marketingowy. Faceci zapełniają kilkudziesięciotysięczne stadiony, a na nasze mecze przychodzi na przykład 9 tysięcy fanów. Nam, kobietom, chodzi o coś innego.
O co?
Żeby z piłki godnie żyć, żeby móc się jej w pełni poświęcić. Nie chcemy zarabiać milionów... choć oczywiście żadna z nas by się na takie rozwiązanie nie pogniewała! Chodzi o to, by nie trzeba się było martwić, jak dociągnąć do końca miesiąca, by nie trzeba było zapierdzielać do dodatkowej pracy przed treningiem. Trudno poświęcić się piłce, robiąc jeszcze na pół etatu. Dziewczyny nie mają często nawet pełnych kontraktów.
O jakich realiach mówisz dokładnie?
Zależy od poziomu rozgrywek. Pierwsza piątka drużyn w niezłej europejskiej lidze na pewno lepiej płaci. Ale w klubach znajdujących się niżej w stawce, nawet w czołowych ligach, czasem trudno zapewnić sobie przyszłość, gdy na koniec miesiąca zostaje 500 euro. Chyba że mieszka się z rodziną, gdzie można rozłożyć koszty. Ale nas Polek to nie dotyczy, bo wszystkie gramy za granicą, daleko od najbliższych.
Normalne mieszkanie w Europie, np. w Paryżu, z sypialnią, salonem, kuchnią i łazienką, czyli bez żadnego szału, to koszt około 2 tysięcy euro. Nie wszystkie kluby płacą za wynajem. W średnim klubie europejskim po opłatach za mieszkanie zostaje na przykład tysiąc lub 2 tysiące euro na życie i pozostałe wydatki.
Ale zaangażowania piłkarkom nie można odmówić. Pod tym względem wypadają chyba nawet lepiej w porównaniu do ostatnich wyczynów męskiej reprezentacji.
Nie chcę uderzać w męską kadrę, ale to prawda, że u nas murawa się pali. Zawodniczki idą na każdą piłkę. My, dziewczyny, zawsze będziemy walczyć. Choćbyśmy oddychały rękawami, biegniemy dalej.
Jak oceniasz dotychczasowy występ kadry kobiet na Euro?
Widać, że dziewczyny bardzo chcą. Mecz z Niemkami pokazał, że potrafimy fajnie grać w piłkę. Był rewelacyjny, miałyśmy swoje okazje na gola. Może rywalki nas trochę zlekceważyły, ale na drugą połowę wyszły jak wściekłe psy. Nasze dziewczyny wlały w naród dużą nadzieję. Szkoda, że w drugim meczu nie udało się sprawić niespodzianki. Szwedki oglądały nasz występ, odrobiły lekcję. Wydaje mi się, że presja drugiego spotkania jednak wzięła górę.
Było dużo łez.
I ja rozumiem te łzy. Dziewczyny bardzo chciały. Mimo że nikt na nie nie stawiał, chciały sprawdzić niespodziankę, stąd taka reakcja. Miały swoje marzenia. Myślę, że rozkochały w sobie całą Polskę. Mecze kadry oglądały 2 miliony ludzi przed telewizorami. To świetny wynik.
Czego oczekujesz po trzecim spotkaniu z Dunkami?
Chciałabym żebyśmy strzeliły gola, poszukały niespodzianki. Czeka nas równie trudny mecz, co dwa poprzednie. Dunki także mają zero punktów, ale to bardzo doświadczony zespół. Ja jednak wierzę w nasze dziewczyny.
Nie ciągnie cię na boisko, gdy niemal z murawy relacjonujesz turniej dla TVP Sport?
Spędziłam w kadrze 15 lat. Bardzo życzyłam dziewczynom tego awansu. Rezygnując z reprezentacji, czułam, że może mnie coś ominąć. Pogodziłam się z tym. Od zawsze staram się słuchać swojego wewnętrznego głosu. Doszłam do wniosku, że ten etap należy zakończyć. Nie podjęłam decyzji z dnia na dzień, byłam gotowa na ten krok. Cieszę się, że mogę pracować z TVP Sport i przeżywać piękne chwile z dziewczynami. Gdyby nie to, i tak bym przyjechała do Szwajcarii, nawet za własne pieniądze.
rozmawiał Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty