Karol Angielski to jest taki napastnik, na którego Legia nigdy nie chciała nawet spojrzeć. Bo na klub z Łazienkowskiej zawsze był za słaby. No to w czwartkowy wieczór polski zawodnik cypryjskiej Larnaki zapakował Legii gola i pięknie się kibicom w Polsce przypomniał. Zlatan Alomerović (bramkarz Larnaki) też jest znany z boisk Ekstraklasy. Miał nawet dobry moment, gdy grał w Jagiellonii. Ale gdyby ich obu, z Karolem Angielskim, określić mianem co najwyżej ligowych rzemieślników, żaden z nich nie miałby podstaw, żeby się obrazić.
Angielski i Alomerović świata już nie zawojują. Mieszkanie na Cyprze - jak wiadomo - ma swoje walory i trudno chłopakom wypominać, że przedkładają komfort życia (słoneczko) nad międzynarodowe sukcesy sportowe, które zdarzają im się od wielkiego dzwonu.
Dlatego tym bardziej dziwne jest, że naszpikowana gwiazdami Legia - która ambicje europejskie ma ogromne - zbiera srogie baty od takiej drużyny jak Larnaka i przegrywa aż 1:4.
ZOBACZ WIDEO: Nowy trener RB Lipsk zaskoczył piłkarskimi umiejętnościami
W futbolu zawsze można przegrać. No ale nie tak. Bo mówimy o drużynie Legii, w którą w ostatnich latach wpompowano grube miliony euro! Na tyle dużo, że na takich Cypryjczyków to spokojnie powinno wystarczyć. Inna sprawa, czy ta kasa wpompowywana była w Legię rozsądnie... Można mieć spore wątpliwości. Niemniej jednak nie mówimy o drużynie z Premier Legue, tylko o zaledwie AEK Larnaka z Cypru.
W środowy wieczór Lech Poznań musiał uznać wyższość Crvenej Zvezdy w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. "Kolejorz" przyjął na własnym boisku trzy gole od mistrzów Serbii i nawet nie zipnął. Było widać, że rywale to inna półka, w sporcie czasem trzeba się pogodzić z faktem, że ktoś jest wyraźnie lepszy.
Ale już Larnaka, która zbiła Legię na kwaśne jabłko, to jest drużyna super przeciętna. Bez wielkich gwiazd, bez ogromnego budżetu. Cypryjczycy miewają jakieś przebłyski, ale w czwartek to nie oni wygrali to spotkanie. Polacy je przegrali. I to aż 1:4! Wstyd i katastrofa.
Już nijaki - w wykonaniu Legii - był ligowy mecz z Arką Gdynia w minioną niedzielę. To było bardzo poważne ostrzeżenie, że właśnie pojawił się jakiś mały kryzysik, zniżka formy czy rozkojarzenie. Ale dopiero ten czwartkowy mecz z Larnaką był jak dzwon! Mocne, niespodziewane i bardzo bolesne uderzenie, które może mieć przykre konsekwencje. Legia jeszcze nie odpadła z Ligi Europy, ale dzieli ją od tej katastrofy tylko krok. Żeby temu zapobiec, Legia musi w rewanżu tak zmiażdżyć rywali na Łazienkowskiej, dokładnie tak, jak Larnaka zrobiła to z warszawianami na Cyprze.
Ale najpierw trener Edward Iordanescu musi znaleźć odpowiedź na pytanie, co się takiego stało w drugiej połowie czwartkowego spotkania, że Legia rozsypała się w drobiazgi jak drużyna ze szkła. Że zespół z Warszawy tracił gola za golem z taką łatwością, jakby to były rozgrywki szkolne, gdzie 7a mierzy się z 7b i chłopaki grają na bramki zrobione z tornistrów. Na europejskim poziomie tak naiwne granie nie przystoi. To jest niepoważne. Ba! Wręcz nieprofesjonalne, że ekipa z Łazienkowskiej tak kompletnie straciła kontrolę nad meczem. Za kadencji Iordanescu to się jeszcze nie zdarzyło. To był piach wsypany w tryby, bardzo nieprzyjemna niespodzianka!
Postawię - dziś pewnie niepopularną - tezę, że Legię stać na odrobienie wysokich strat z Cypru. I nie piszę tego ku pokrzepieniu serc. Po prostu drużyna z Łazienkowskiej ma ku temu odpowiednią jakość piłkarską. Ma też dobrego, spokojnego trenera, który po porażce nie schował się za piłkarzami. Niepowodzenie odważnie wziął na klatę. - Odpowiedzialność za wynik spoczywa na mnie - powiedział po meczu Iordanescu i to go pozytywnie odróżnia od jego poprzednika na tym stanowisku - Goncalo Feio.
Panowie legioniści! Kielnię i łopatę w ręce i do roboty. Pokażcie teraz, że nie jesteście przepłacanymi grajkami, którzy się mazgają, gdy ich leją Cypryjczycy. Pokażcie charakter i profesjonalizm, bo tego czwartkowego meczu nie zawalił trener Iordanescu, nie zawalił Dariusz Mioduski, ani nie zawalili kibice. Tylko wy sami. Wyjdźcie i walczcie o swój zawodowy honor! Jeśli oddacie serca na boisku, a mimo to, na końcu się nie uda, kibice to zrozumieją. Wybaczą.
Ale warunek jest jeden: To ma być ogień! Trawa na Łazienkowskiej ma się zapalić! Tylko tak możecie zmazać z siebie tę hańbę. Innego sposobu nie ma.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty