Urząd miasta we Wrocławiu w piątek rano poinformował, że zespół do prowadzenia negocjacji, dotyczących zbycia akcji klubu piłkarskiego Śląsk, jednogłośnie rekomendował prezydentowi miasta ofertę zakupu złożoną przez Mariusza Iwańskiego.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty: Kibic Śląska zapytałby wprost: kim pan jest? W sieci przeczytałem "tajemniczy biznesmen z Monako".
Mariusz Iwański, przyszły właściciel Śląska Wrocław: Jestem przedsiębiorcą i inwestorem, od wielu lat związanym z rynkiem nowych technologii. Mieszkam i pracuję w Monako, ale sercem jestem z Polski. Obecnie działam przede wszystkim w sektorze innowacyjnym i przemysłowym. Dotąd funkcjonowałem w sektorach o wiele mniej medialnych niż sport, dlatego dla wielu mogę być nową postacią. Wierzę, że Śląsk może być wielki. Nie robię tego dla poklasku. Stawiam na szczerość, konsekwencję i długą wizję. W tym wszystkim mniej ważne jest to, kim jestem prywatnie, a dużo ważniejsze - co razem możemy zrobić dla klubu.
Dlaczego właśnie Śląsk?
Śląsk to nie kaprys. To klub z ogromną historią, pięknym stadionem i wyjątkowymi kibicami. Wrocław to jedno z najszybciej rozwijających się miast w Polsce, a drużyna ma potencjał, by być prawdziwą wizytówką regionu.
Nie szukam chwilowej przygody. To projekt wymagający cierpliwości i konsekwencji, coś więcej niż piłka nożna - to praca na rzecz społeczności, młodzieży i całego miasta.
Nie traktuję tego jako prywatnej zachcianki. Wierzę, że tutaj można zbudować coś wielkiego i trwałego, z czego mieszkańcy będą dumni. Chcę przenieść dużą część moich firm właśnie do Wrocławia i w ten sposób trwale związać się z miastem i regionem. Dolny Śląsk to wyjątkowe miejsce – polska Dolina Krzemowa, o czym świadczy obecność firm takich jak Google, IBM czy Nokia Networks. Nawet Intel, mimo że ostatecznie wycofał się z inwestycji, wcześniej docenił potencjał miasta.
Połączenie dużych projektów biznesowych z klubem piłkarskim daje szansę na sukces międzynarodowy. Historia Liverpoolu czy Manchesteru pokazuje, że wielkie osiągnięcia sportowe są nierozerwalnie związane z boomem gospodarczym tych miast. Jestem przekonany, że potencjał Wrocławia może w podobny sposób przełożyć się na sukcesy Śląska.
Nie obawia się pan wejścia w świat piłki nożnej, który bywa - nazwijmy to - kontrowersyjny.
Nie mam obaw. W biznesie przez lata uczyłem się funkcjonować w środowiskach, gdzie stawka była wysoka, a presja duża. Kluczem jest przejrzystość i konsekwencja i taki ma być Śląsk.
Piłka nożna ma swoją specyfikę, ale też ogromny potencjał, jeśli traktuje się ją poważnie i odpowiedzialnie.
Kiedy w ogóle zrodził się ten pomysł?
Kilka lat temu, w rozmowie z jednym z przyjaciół, który odniósł ogromne sukcesy w sporcie i biznesie. Powiedziałem, że marzeniem moim jest mieć klub piłkarski. On prowadził klub wielosekcyjny, w którym trenowało blisko stu olimpijczyków, więc wiedział, jak ogromne jest wyzwanie.
Dziś być może to marzenie się spełnia. Dlatego nie traktuję tego jako impulsu z dnia na dzień.
Konsultował się pan z kimś? Zbigniew Jakubas rządzi Motorem Lublin, w Legii Warszawa jest Dariusz Mioduski, w Lechii Gdańsk Paolo Urfer.
Polska piłka w ostatnich latach mocno się zmienia – coraz częściej pojawiają się ludzie, którzy odnieśli sukcesy w biznesie i są spełnieni zawodowo. Dobrym przykładem jest Robert Dobrzycki w Widzewie, a wcześniej takim pionierem był Michał Świerczewski w Rakowie. To pokazuje, że nasza liga wypełnia się właścicielami, którzy są wybitni w swoich branżach i przenoszą swoje doświadczenia do futbolu.
Śląsk ma jednak coś absolutnie unikalnego – wiernych kibiców, którzy nigdy nie odwrócili się od drużyny. Najlepszym dowodem była ich reakcja na spadek do 1. ligi: zamiast krytyki, pojawiło się wsparcie i frekwencja, o jakiej inne kluby mogą tylko marzyć.
Wierzę, że z tej energii może się zrodzić coś wielkiego. Marzę, aby pewnego dnia – tak jak w Dortmundzie czy w Barcelonie – piękny stadion Śląska był wypełniony w 100 proc. niemal na każdym meczu.
Jaki pakiet akcji pan chce przejąć?
Na tym etapie nie chciałbym mówić o szczegółach.
Nie ma pan obaw, że miasto nadal będzie chciało mieć bardzo dużo do powiedzenia?
Od początku traktuję miasto jako partnera. Śląsk nie może funkcjonować w oderwaniu od miasta i jego mieszkańców. To nie jest kwestia walki o wpływy, ale współpracy i wspólnej odpowiedzialności.
Klub na tym etapie potrzebuje modelu partnerskiego. Najważniejsze, aby miał profesjonalny pion sportowy i jasną strategię rozwoju, niezależną od bieżącej polityki. I w tym kierunku będę zmierzał.
Czytałem, że działa pan sam, bez żadnych pośredników i doradców.
To nie do końca tak. Ostateczne decyzje rzeczywiście podejmuję sam, bo biorę pełną odpowiedzialność za projekt. Natomiast w biznesie nigdy nie działa się w pojedynkę. Mam wokół siebie grono doświadczonych doradców i współpracowników, zarówno w kwestiach prawnych, finansowych, jak i sportowych.
Buduję zespół ludzi, którzy mają wiedzę i doświadczenie, a ja mogę spokojnie podejmować decyzje wiedząc, że są oparte na solidnych analizach.
Dlatego w tym sensie tak – nie korzystam z pośredników, ale nie oznacza to samotnej drogi.
Bezpieczniej jest kupić klub pierwszoligowy niż taki z Ekstraklasy?
Nie patrzę na to w kategoriach "bezpieczniej" czy "łatwiej". Śląsk to Śląsk – niezależnie od tego, czy gra w Ekstraklasie, czy w 1. lidze. Oczywiście spadek to wyzwanie, ale też szansa na spokojne zbudowanie fundamentów od nowa.
Jakie ma pan plany krótko i długoterminowe?
Krótkoterminowo najważniejsze są stabilizacja i odbudowa fundamentów: jasna struktura zarządzania, mocny skauting i akademia, która realnie wprowadza zawodników do pierwszej drużyny. Do tego odbudowa atmosfery wokół klubu – spotkania z kibicami, transparentna komunikacja i pokazanie, że Śląsk zaczyna działać inaczej niż dotąd.
Długoterminowo chcę, aby Śląsk stał się klubem rozpoznawalnym w Europie, grającym w pucharach i żeby stadion tętnił życiem w każdy meczowy weekend.
Ile pieniędzy chce pan zainwestować?
Na tym etapie nie chcę operować kwotami – to naturalne, że każdy chciałby usłyszeć konkretną liczbę, ale takie rozmowy zawsze wymagają poufności i są rozłożone w czasie.
Mogę natomiast powiedzieć jedno: nie wchodzę do Śląska po to, żeby zrobić mały gest czy symboliczne wsparcie.
Utrzymanie Śląska kosztuje dziś 19 milionów złotych rocznie, a kwota ta może tylko wzrastać. Nie brakuje opinii, że w Śląsku żyło się dotychczas ponad stan. Nie boi się pan tzw. trupów wypadających z szafy?
Każdy klub piłkarski ma swoje wyzwania finansowe, a Śląsk nie jest wyjątkiem. Dlatego kluczowy jest dokładny audyt.
Nie boję się "trupów w szafie". W biznesie wielokrotnie miałem do czynienia z sytuacjami, gdzie trzeba było porządkować sprawy po poprzednikach. To nie jest problem.
Czy kibic Śląska w najbliższym czasie może spodziewać się rewolucji?
Nie obiecam rewolucji, bo piłka nożna nie polega na gwałtownych ruchach, tylko na konsekwentnej pracy. Rewolucje są efektowne w nagłówkach gazet, ale rzadko kiedy przynoszą trwały efekt na boisku. Mogę obiecać ewolucję.
Jeden z lokalnych dziennikarzy napisał, że Mariusz Iwański chce we Wrocławiu wybudować fabrykę dronów i jednocześnie przejąć Śląsk, czyli jest to działanie wykraczające poza piłkę nożną.
To prawda, moje działania nie ograniczają się tylko do piłki nożnej. Równolegle rozwijam projekty przemysłowe i technologiczne, a jednym z nich jest fabryka dronów, którą planuję ulokować we Wrocławiu.
A drony to dziś nie tylko innowacje technologiczne, ale także bezpieczeństwo – zarówno w zastosowaniach cywilnych, jak i obronnych. Polska ma potencjał, by stać się światowym liderem tej produkcji dronów.
Czy Śląsk to był jedyny klub, który był w kręgu pana zainteresowań?
W ostatnich latach pojawiały się różne propozycje i rozmowy dotyczące klubów piłkarskich. Gdy ktoś działa w biznesie, trafiają się takie oferty. Ale nigdy nie traktowałem ich na poważnie – raczej jako ciekawostkę czy okazję do poznania realiów tego świata. Dopiero przy Śląsku poczułem, że to jest ten moment i ten klub.
rozmawiał Tomasz Galiński, WP SportoweFakty
W piątek Śląsk rozegra na własnym boisku mecz 8. kolejki Betclic I ligi z Miedzią Legnica.