Jakie było główne zadanie Jana Urbana przed meczem z Holandią? Wcale nie chodziło o wygraną czy ten piękny remis 1:1. Bo gdy się jedzie z szabelkami na czołgi, to ja osobiście nie spodziewam się spektakularnego sukcesu. Wy też nie, przyznajcie. Bo taka na dzisiaj jest różnica siły pomiędzy reprezentacją Polski i Holandii.
Wyjdźmy trochę poza sam obraz gry, w której gospodarze mieli przygniatającą przewagę. Tak, byli lepsi. Musimy przyznać, że przewaga Holendrów była istotna, remis zakłamuje przebieg meczu. Ale to jest nieważne. Na pewno nie ważniejsze niż przyszłość reprezentacji. Bo o tym chciałem…
Czego zatem oczekiwałem – i nadal oczekuję! – od Urbana? Tego, że przywróci w reprezentacji normalność. Bo tego w kadrze nie było od dawna. Ale też nie było tego od kogo oczekiwać.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nagrywał Messiego na ulicy. Tak zareagował gwiazdor
Michał Probierz walczył ze swoimi demonami i poległ sromotnie. Fernando Santos wyglądał jak człowiek, który na przejściu dla pieszych zgubił się na pasach, jeżdżą wokół niego samochody, a on w przerażeniu nie jest w stanie zrobić kroku w żadnym kierunku. Czesław Michniewicz miał walczyć na mundialu za miliony (kibiców), a walczył o miliony (złotych), których zresztą nie dostał, bo go premier wycyckał.
Po Paulo Sousie nie spodziewałem się niczego, bo na wszystko miał wywalone, niczym się nie przejmował, wpadał do naszego kraju na chwilę i zaraz wyjeżdżał. Że jest w Polsce tylko dla kasy, miał wypisane na czole. Pseudonim ”Siwy bajerant”, jakim ochrzcili go kibice, gdy uciekł z reprezentacji, nie był przypadkowy.
Ale określenie bajerant pasuje do całej wymienionej czwórki. Po żadnym z nich niczego dobrego się nie spodziewałem. Nie było podstaw.
Natomiast po Janie Urbanie już się spodziewałem. Jeszcze nie tego, żeby wygrywał, albo nawet remisował z Holandią, ale żeby stawiał na nogi sprawy, które stały na głowie. Ma być tylko normalnie. Nic więcej. Tylko tyle i aż tyle. Oczekiwania mam minimalistyczne, bo zdaję sobie sprawę z bałaganu, jaki Urban zastał i z jakości organizacji, która go ”wspiera”, czyli z PZPN. Łatwo nie jest.
Spotkanie z Holandią to był w gruncie rzeczy jak mecz o przywrócenie wiary. I to w dwóch perspektywach.
Po pierwsze o przywrócenie wiary kibiców w reprezentację. Wymienionym powyżej czterem psujom udało się popsuć kadrę do szczętu. Probierz był jedynie emanacją tej kilkuletniej degrengolady, za jego czasów nie działało w reprezentacji już nic. Ale na jej stan zapracowali też: Santos, Michniewicz i Sousa.
Ta drużyna pod względem sportowym była po prostu tępa. Z ledwością wydusiliśmy zwycięstwo z takimi kopciuszkami jak Litwa czy Malta, a ”gigant” Finlandia, zlał nas boleśnie 2:1.
Ale degrengolada dotyczy nie tylko wymiaru sportowego. Kadrę od lat toczą różne trucizny i konflikty. Walka o władzę, o pieniądze, o wpływy. Tworzą się koterie, układy, obozy. Mamy pewnie jedyną kadrę na świecie, której piłkarze, gdy pojechali na mistrzostwa świata, to zamiast myśleć o wyniku, kłócili się o kasę. Niektórzy do dzisiaj noszą urazę do kolegów, że chcieli ich ograć przy podziale forsy.
Jak się na to nałoży kwestię Roberta Lewandowskiego, który w reprezentacji jest państwem w państwie i wokół którego stanowczo zbyt dużo się dzieje, to zrozumiemy, jak trudnym okrętem do nawigowania jest ta drużyna. To jest zespół, w którym po porażce w Helsinkach nie znalazł się ani jeden piłkarz mający odwagę powiedzieć coś do mediów, czyli do kibiców. Wszyscy pouciekali.
Choć może to i lepiej, bo oni czasem pieprzą takie głupoty, że słuchać się tego nie da.
Reprezentację Polski kibice kochają z definicji, bo jest nasza po prostu. Niestety kolejni trenerzy, PZPN i sami zawodnicy zapracowali na to, że tych chłopaków nie dało się lubić. Nie czuło się, że to są wojownicy, faceci z klasą, czy choćby sportowcy godni podziwu. Takiego podziwu, który uruchamia się nam, gdy widzimy w akcji Igę Świątek, polskich siatkarzy czy ostatnio koszykarzy. Piłkarze to tej kategorii nie pasują.
Tak, interesujemy się nimi, bo to piłka nożna, ale wiemy, że są ułomni. Bardzo daleko odeszliśmy od kadry Adama Nawałki z Euro 2016, gdy rozpierała nas duma. Dlatego dziś po porażkach tak łatwo jest kibicowi wyłączyć telewizor, skwitować grę lapidarnym ”ale dziady!” i pójść zrobić sobie herbatę.
Warto sobie z tego wszystkiego zdać sprawę, gdy dziś będziemy oceniać Urbana. On ma do posprzątania PZPN-owską stajnię Augiasza. To jest poziom, z którego zaczyna pracę. Pewnie będzie popełniał błędy, mylił się w decyzjach czy personaliach, ale trzeba mu dać czas. Jeśli on tego bagna nie osuszy, to nie zrobi tego nikt inny. Zostanie tylko zaorać to wszystko i posiać na tym kukurydzę.
Dlatego mecz z Holandią był o przywrócenie wiary kibiców w piłkarzy, ale jednocześnie także o przywrócenie wiary piłkarzy w samych siebie.
Ta drużyna przez lata utraciła charakter. Już nie chcę wracać do takich charakterniaków jak Grzegorz Lato, Włodzimierz Smolarek czy Zbigniew Boniek, ale w obecnej kadrze brakowało takich postaci z krwi i kości jak Kuba Błaszczykowski, Kamil Glik czy nawet Michał Pazdan.
Reprezentacja w ostatnich latach zrobiła się tworem z cienkiego szkła, które pękało, gdy rywal pierwszy strzelił nam gola. Zawodnicy chowają się wtedy jeden za drugiego, nie ma nikogo, kto by powiedział: ”ta drużyna jest moja, biorę za nią odpowiedzialność”. Kolejni trenerzy nie potrafi znaleźć na to recepty. Liderów na boisku nie było.
Tzn. liderem jest Robert Lewandowski, ale jest to lider z deficytami. Bo najlepszym liderem na boisku był wtedy, gdy miał wokół siebie Kubę Błaszczykowskiego, Kamila Glika, Grzegorza Krychowiaka, Wojciecha Szczęsnego czy Łukasza Piszczka. Prawda, że było łatwiej?
Dzisiaj ta reprezentacja musi się dopiero zbudować, wykreować swoich liderów, którzy dadzą sobie radę w epoce już po Lewandowskim. Tylko najpierw te chłopaki muszą uwierzyć, że mogą, że naprawdę potrafią.
I mecz z Holandią był pierwszą próbą Urbana w trudnym dziele przywracania drużynie wiary w siebie. Bo jeśli z tak silną Holandią mogę, to z Finlandią tym bardziej. Selekcjoner sam powiedział przed spotkaniem w Rotterdamie, że on na to spotkanie patrzy jako na pierwszą część dwumeczu. Bo przecież starcie z Finlandią jest kluczowe. Albo wygramy, albo osuniemy się ze skarpy w niebyt. I nie wiadomo, ile lat zajmie nam powrót do żywych.
Mecz z Holandią był meczem o wiarę i odwagę. Urban przed meczem zachęcał: – Nigdy nie skarcę piłkarza za odwagę. A błędy? One będą, popełnia je każdy.
Tak, bez odwagi nie da się w futbolu odnosić sukcesów. Jan Urban przyniósł nam wszystkim nadzieję na reprezentację odważną. Mecz z Holandią to dopiero zapowiedź. Czy kryje się za nią coś głębszego niż tylko obietnica, przekonamy się w niedzielę po spotkaniu z Finlandią.