- Ten Lewandowski to się kończy, nie? - znienacka zagadnęła mnie fryzjerka, akurat w dniu meczu Newcastle z Barceloną (1:2). - Yyy, no tak jakby... Z tym, że nie do końca - próbowałem coś wydusić z siebie zaskoczony, ale wielkiego sensu to nie miało.
- No, że się Robert kończy, słyszę już od co najmniej pięciu lat, a on cały czas się jakoś nie kończy - dodałem nieśmiało. A gdy już wróciłem do równowagi, wypaliłem odważnie: - No i on tak się kończy, że w niedzielę w lidze wyszedł na boisko na raptem 20 minut i strzelił dla Barcelony dwie bramki!
- A komu on tak strzelił? - nie ustępowała fryzjerka.
- Valencii - wyjaśniam.
- No to nie słyszałam - powiedziała i przeszliśmy do innych tematów.
Zagadnienie, czy się Robert kończy, czy nie kończy, intryguje - niestety - nie tylko moją fryzjerkę. Media w Hiszpanii co drugi dzień piszą story o tym, jak to Lewandowski jest na równi pochyłej i będzie grał co raz mniej. I o tym, że pressing w wykonaniu Polaka nie jest tej jakości co dawniej i że słabiej pracuje w defensywie, bo sił - podobno - ma mniej.
ZOBACZ WIDEO: Polska mistrzyni przeżyła koszmar. "Mój mąż wtedy pierwszy raz zemdlał"
I jeszcze o tym, że w tym sezonie Robert w ogóle będzie grał tylko "ogony", bo mecze w podstawowym składzie będzie zaczynał Ferran Torres. To wszystko - dla jasności - doniesienia nie fryzjerki, tylko (podobno) dobrze poinformowanych hiszpańskich mediów. Które oczywiście wiedzą to wszystko z pierwszej ręki, bo wiedzą, gdzie ucho przyłożyć.
I kiedy zdamy sobie sprawę, że mówimy o Lewandowskim, czyli piłkarzu, któremu właśnie leci 38. rok życia, to wszystkie te doniesienia mają swoją dozę prawdopodobieństwa. Gdyby tylko nie jeden fakt: nic o tym nie wie trener Barcelony Hansi Flick.
Niemiec musi słabo się orientować w "prawdach" hiszpańskich mediów, bo nie zważając na to, że to Ferran miał grać w pierwszym składzie, wstawił w meczu Ligi Mistrzów w Newcastle do wyjściowej "jedenastki" Lewandowskiego.
Robert jest biologicznym fenomenem i żywym dowodem na to, że jeśli całe życie dbasz o siebie, to organizm ci to później odda. Będziesz się starzeć wolniej niż twoi rówieśnicy. Całymi latami uczciwie pracował na swoją formę. Więc jeśli ktoś głosi, że na jakościowy pressing i pracę w defensywie, Polak nie ma już siły, to mówi nieprawdę.
Wystarczyło popatrzeć jak w Newcastle Robert wychodził do piłki. To nie było bierne czekanie na podania w polu karnym rywala. To była harówka w środku pola, często tyłem do bramki, pod agresywnym kryciem obrońców gospodarzy. Jeśli w Barcelonie ktoś miałby nie wytrzymać fizycznie, to "Lewy" na pewno nie jest pierwszy w kolejce.
Po tym, jak już przed sezonem przydarzyła mu się kontuzja, potrzebował chwili, by wrócić do pełni formy. Ale już po dwóch wrześniowych meczach w reprezentacji Polski było widać, że proces ten ma za sobą. Z Holandią był pierwszym obrońcą i miał powstrzymywać Frenkiego de Jonga, bo taka była potrzeba chwili. W drugim meczu kadry, z Finlandią nie tylko biegał jak młody źrebak, ale też strzelił gola i dołożył asystę. A w niedzielnym meczu Primera Division zapakował dublet Valencii.
Nieźle jak na schyłek piłkarskiego emeryta, prawda? Bo od całej dyskusji, ile jeszcze Robert może, a ile nie może, ważniejsze jest, że "Lewy" to pod bramką rywala nadal bestia. Rywale z oka nie mogą go spuścić i wtedy nikt nie pyta go o metrykę.
Pewnie, że Lewandowski nie zawsze będzie wychodził w podstawowym składzie Barcelony, pewnie, że będzie - w naszpikowanym meczami sezonie - grywał krócej. Nieważne, może być krócej, ale treściwiej.
I co do tego świetnie się dogadują Flick z Lewandowskim. Dla obu jasne jest, że odpowiedzialność za zdobywanie goli rozłoży się w tym sezonie na większą liczbę zawodników. Będzie swoje bramki strzelał Torres, będzie strzelał Raphinha, będzie też strzelał - tak jak w meczu z Newcastle - Marcus Rashford.
Wszyscy będą korzystali z tego, że obrońcy skupiają uwagę na Lewandowskim. A Robert? Można być spokojnym, że swoje 20-25 goli w sezonie zdobędzie. Na jakiej podstawie tak sądzę? Bo zawsze tak było w ostatnich latach. I wiek nie ma tu nic do tego. Wiek to po prostu liczba. Taka, która w przypadku "Lewego" mocno przekłamuje rzeczywistość, jaką widzimy na boisku.
Dariusz Tuzimek, dziennikarz WP SportoweFakty