30 lat temu walczyli z wielkim Milanem. Byli w szoku po tym, co stało się po meczu

PAP / Adam Hawałej / Radosław Kałużny (z lewej) i Zvonimir Boban
PAP / Adam Hawałej / Radosław Kałużny (z lewej) i Zvonimir Boban

Piłkarze Zagłębia Lubin nie dowierzali, gdy zawodnicy wielkiego AC Milanu dotrzymali słowa. Radosław Kałużny w rozmowie z "Przeglądem Sportowym Onet" wspomina dwumecz w Pucharze UEFA z 1995 roku i to, co działo się tuż po jego zakończeniu.

Zagłębie Lubin w sezonie 1994/1995 zajęło trzecie miejsce w Ekstraklasie, wobec czego wywalczyło przepustkę do gry w Pucharze UEFA w następnych rozgrywkach. W ramach I rundy tych zmagań polski klub stanął naprzeciwko wielkiego wówczas AC Milanu.

Mało kto w naszym kraju wierzył w sukces w postaci pokonania w dwumeczu włoskiego klubu. Mowa bowiem o drużynie, która w poprzednim sezonie wygrała Ligę Mistrzów. I rzeczywiście niespodzianki nie było - 0:4 w pierwszym spotkaniu, 1:4 w rewanżu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zapomniana gwiazda strzeliła z połowy. To trzeba zobaczyć

Radosław Kałużny, uczestnik tych wydarzeń, w rozmowie z "Przeglądem Sportowym Onet" wrócił wspomnieniami do 1995 roku. Jak przyznał, przed meczem piłkarze "Miedziowych" - skazywani na pożarcie - myśleli głównie o tym, by wymienić się koszulkami z zawodnikami Milanu.

Gdy piłkarze Zagłębia podeszli do Włochów, niektórzy odmówili. Z ich ust padła deklaracja, że teraz tego nie zrobią, lecz przyjdą do szatni po spotkaniu i tam przekażą koszulki. Wówczas w obozie polskiego zespołu mało kto wierzył, że rzeczywiście się tak stanie. A jednak!

- Wyszliśmy zagrać, a jedyne, o czym na pewno myśleliśmy, to o tym, by wymienić się koszulką z którymś z gwiazdorów. Mnie się udało - dostałem ją od George’a Weaha. Na boisku nie każdy z zawodników Milanu chciał się wymienić. Obiecali, że przyniosą koszulki do naszej szatni. I niech pan sobie wyobrazi, że przynieśli. Byliśmy w szoku, że tacy gwiazdorzy, a do szatni kopaczy przyszli wymienić się koszulkami - powiedział Kałużny.

W dalszej części rozmowy były piłkarz przyznał, że to, co wryło mu się w pamięć z dwumeczu z Milanem, to nietypowa pora rozpoczęcia domowego starcia. Jego pierwszy gwizdek wyznaczono bowiem na... 13:30.

- Gdyby dzisiaj któryś z naszych klubów wpadł na pomysł, by mecz ustawić na tę godzinę, zostałby medialnie zlinczowany. Graliśmy w porze, o której przeciętny człowiek albo pracuje, albo gotuje obiad, albo ucina drzemkę poobiednią - przyznał.

Warto dodać, że obiekt w Lubinie nie posiadał wtedy sztucznego oświetlenia. Ze strony Włochów padła nawet propozycja, by przenieść spotkanie do Poznania i rozegrać mecz o "normalnej" porze, a wszelkie koszty miałby pokryć właśnie Milan. Ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu.

Komentarze (0)
Zgłoś nielegalne treści