Zaledwie cztery miesiące trwała praca Edwarda Iordanescu na stanowisku pierwszego trenera Legii Warszawa. Pomimo udanego początku - wygrania Superpucharu Polski po prestiżowym zwycięstwie z Lechem Poznań czy awansu do fazy ligowej europejskich pucharów, ostatnie tygodnie były męczarnią dla kibiców Wojskowych.
W październiku drużyna prezentowała się dramatycznie - porażki z Górnikiem Zabrze (1:3) i Zagłębiem Lubin (1:3) osłabiły pozycję rumuńskiego szkoleniowca. Wprawdzie drużynie udało się wygrać z Szachtarem Donieck (2:1) w Lidze Konferencji, jednak gra zespołu nie odmieniła się.
W ostatnią niedzielę Legia tylko zremisowała u siebie z Lechem (0:0), a w czwartek przegrała na Łazienkowskiej po dogrywce z Pogonią Szczecin (1:2) i odpadła z rozgrywek o Puchar Polski.
Po zaledwie kilkunastu godzinach klub ogłosił, że Rumun przestaje pełnić funkcję trenera pierwszej drużyny. Reakcja kibiców i ekspertów? Przeważają opinie, że doszło do tego zbyt późno.
ZOBACZ WIDEO: Szymon Kołecki skomentował Tomasza Adamka we freak fightach. "Było mi przykro"
- Jestem zaskoczony, że trwało to tak krótko, bo to trener, który zna się na futbolu, a piłkarze zazwyczaj go uwielbiają i grają dla niego. Ale z drugiej strony - można to było przewidzieć - mówi nam znany rumuński dziennikarz, współpracujący z BBC czy "The Guardian", Emanuel Rosu.
Jego zdaniem Iordanescu wybrał złą strategię zarządzania medialnym przekazem. Ma na myśli jego narzekanie na konferencjach prasowych - po pierwszych niepowodzeniach szkoleniowiec zaczął żalić się, że nie ma czasu na pracę z piłkarzami i że nowych graczy dostał bardzo późno.
- Wyniki nie pomagały, więc jego narzekanie irytowało ludzi. To był moim zdaniem największy problem. Jego narzekania sprawiły, że stracił wiarygodność a jego pozycja traciła na sile z tygodnia na tydzień - słyszymy.
Rosu ujawnia też, jak krótka przygoda Iordanescu w Legii jest odbierana w jego ojczyźnie.
- Oczywiście wszyscy życzyli mu sukcesu, być może zwolnienie nastąpiło zbyt szybko? - zastanawia się dziennikarz, którego pytamy, jak patrzył na pojawiające się w rumuńskich mediach doniesienia dot. pracy trenera w Warszawie. W nich można było wyczytać, że Iordanescu jest nieszczęśliwy w Polsce, że najchętniej zrezygnowałby z pracy.
- Nie byłem zaskoczony takimi przeciekami, bo on ma wokół siebie ludzi, którzy mogli to rozgłaszać. Choć nie mogę go oskarżać, że robił to celowo. To dobry człowiek, nie planował tego, nie jest kardynałem Richelieu - śmieje się Rosu. - Ci, którzy chcieli mu pomóc, bardzo mu zaszkodzili.
Po zwolnieniu rumuńskiego szkoleniowca pojawiło się sporo zakulisowych doniesień, choćby nt. jego stylu pracy. Podczas programu w Kanale Sportowym, dziennikarz "Przeglądu Sportowego" Łukasz Olkowicz zdradził, że podczas treningów piłkarze Legii nie otrzymywali od niego żadnych wskazówek.
- Trener Iordanescu tylko rozdawał kamizelki na treningu i mówił, żeby grać gierkę. A piłkarze potrzebowali pomocy - powiedział.
Na takie doniesienia rumuński dziennikarz reaguje niezwykle stanowczo.
- Nie mogę w to uwierzyć. To pasjonat, lubiący pracę, bardzo w nią zaangażowany. Nie jest leniwym trenerem, który lubi tylko dużo mówić. Ci, którzy tak mówią, kreują jego błędy obraz. Jestem pewien że to nieprawda. Jego największym błędem w Polsce było to, że dał się ponieść plotkom, zamiast skupić się na tym, co miał do zrobienia - podsumowuje.
Tymczasowym trenerem Legii Warszawa, który poprowadzi zespół w kolejnym ligowym spotkaniu z Widzewem Łódź (w niedzielę o godz. 20:15) został pracujący od kilku lat w sztabie trenerskim Wojskowych, Inaki Astiz.
Po 12 kolejach PKO BP Ekstraklasy Legia ma na koncie zaledwie 16 punktów i zajmuje dopiero 10. miejsce w tabeli.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty