Dwa lata temu o tej porze wydawało się, że kariera Filipa Marchwińskiego nabrała prognozowanego jej tempa. Wychowanek Lecha Poznań doczekał się debiutu w reprezentacji Polski (12.10.2023), a po udanym sezonie 2023/24 (11 goli i 6 asyst) odszedł do Lecce za 3 mln euro.
Zderzenie z włoską rzeczywistością miał jednak brutalne. Po występie w trzech pierwszych meczach sezonu 2024/25 i... na tym się skończyło. Usiadł na ławce i już się z niej nie podniósł. Chyba że zamieniał ją na gabinety lekarskie.
W październiku 2024 roku doznał urazu stawu skokowego, a 18 stycznia 2025 roku zerwał więzadło krzyżowe i uszkodził łąkotkę w prawym kolanie. Od tego pechowego dnia minęło dokładnie 10 miesięcy, a Marchwiński, mimo że wznowił treningi, wciąż nie wrócił do gry. Ani razu nie był nawet w kadrze meczowej Lecce.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: setki tysięcy wyświetleń! Nagranie z Sochanem robi furorę
W trakcie przerwy reprezentacyjnej głos ws. Polaka zabrał trener Lecce Eusebio di Francesco. - Nie jest jeszcze brany pod uwagę. Przed styczniem nie będzie można go włączyć do kadry. Miał uraz kolana, a ma taką budowę ciała, która nie pozwala mu dojść tak szybko do optymalnej formy. Ale muszę przyznać, że robi postępy - cytuje słowa szkoleniowca portal pianetalecce.it.
Di Francesco to trzeci trener Lecce, odkąd Marchwiński jest w tym klubie po Luce Gottim i Marco Giampaolo. Ten pierwszy sprowadził Polaka do Włoch i umożliwił mu debiut. Drugi ani razu nie skorzystał z jego usług. Były opiekun m.in Romy czy Sassuolo natomiast nie miał jeszcze możliwości postawić na 23-latka, ponieważ przejął zespół w sierpniu.
Mimo to niedawno ciepło wypowiadał się o wychowanku Kolejorza. Zapytany o to, czy Marchwiński mógłby rywalizować o miejsce w składzie ze środkowym pomocnikiem Lassaną Coulibalym, odparł: - Jest urodzonym ofensywnym pomocnikiem. To widać w jego sposobie poruszania się po boisku, ruchach, technice. Wciąż nie jest jednak w pełni gotowy.