Analiza SportoweFakty.pl - Co nam dała Tajlandia?

Reprezentacja Polski ma już za sobą zgrupowanie w Tajlandii. Polacy zagrali na nim trzy spotkania w ramach Pucharu Króla, w którym zajęli drugie miejsce. Zwyciężyli Duńczycy, z którymi biało-czerwoni ponieśli jedyną porażkę. W pozostałych spotkaniach, podopieczni Franciszka Smudy pokonali Tajlandię oraz Singapur. Całe zgrupowanie wywołało sporo kontrowersji. Miało równie wielu zwolenników, co przeciwników. Postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej sensowi tego przedsięwzięcia. W rozważaniach pomogli nam dyrektor sportowy PZPN i były selekcjoner reprezentacji Jerzy Engel oraz ekspert piłkarski i były bramkarz Jan Tomaszewski, których zdanie na ten temat jest zgoła odmienne.

Marcin Foltyn
Marcin Foltyn

Powtórka z rozrywki

Zimowe zgrupowania reprezentacji Polski to nie nowość. Tylko w tej dekadzie na takowe wybierały się reprezentacje pod wodzą Jerzego Engela, Pawła Janasa, Leo Beenhakkera a teraz Franciszka Smudy. Wokół wyjazdu do Tajlandii narosło wiele kontrowersji. Głównie spowodowane są one trwającą w Polsce przerwą w rozgrywkach ligowych. Zakończone w połowie grudnia, zostaną ponownie wznowione dopiero wraz z końcem lutego. W międzyczasie, selekcjoner reprezentacji, musiał ogłosić kadrę na niedawno zakończone zgrupowanie w Tajlandii. Jak się dowiedzieliśmy od dyrektora sportowego PZPN Jerzego Engela, wyjazd nie został zaplanowany przez piłkarską centralę, lecz przez firmę Sportfive, zajmującą się sprzedażą praw telewizyjnych. - Ja nie zaplanowałem tego wyjazdu. To nie jest moja działka planować cokolwiek pierwszej reprezentacji, bo to nie należy do moich kompetencji. Firma Sportfive jest odpowiedzialna, żeby organizować tego typu tournee czy mecze towarzyskie dla pierwszej reprezentacji - mówi w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl były selekcjoner. Wiele osób podważa sens wyjazdu na zgrupowanie do Tajlandii. Okres w jakim to zgrupowanie się odbywa oraz egzotyczni rywale sprawiają, że całe przedsięwzięcie nie przez wszystkich jest traktowane poważnie. Poważnie podszedł do tego selekcjoner, który wcześniej również podważał sens wyjazdu do Azji Południowo-Wschodniej. Ostatnio jednak selekcjoner zmienił zdanie, czego nie omieszkał przypomnieć w rozmowie z naszym portalem Jan Tomaszewski. - Przede wszystkim Franek Smuda zdradził kibiców. Zaczął grać z PZPN w jednej drużynie i w tej chwili nagle zaczął mu odpowiadać wyjazd, który wcześniej mu się nie podobał. Zatkali mu usta czterdziestoma tysiącami i tańczy jak mu zagrają - uważa znakomity przed laty bramkarz reprezentacji Polski.

Sens czy bezsens?

Engel nie ma wątpliwości, że wyjazd do Tajlandii przyniesie ze sobą wiele dobrego. Przede wszystkim zwraca uwagę na korzyści dla samego selekcjonera. - Zdaję sobie sprawę w jakiej sytuacji znalazł się Franciszek Smuda przy tym wyjeździe, ale myślę, że również pewne plusy się tutaj znajdą. Każde spotkanie selekcjonera z kadrowiczami, co do których ma pewne przemyślenia, że być może będą się nadawać do jego reprezentacji, będą pasować do jego filozofii gry i będą mentalnie pasować do drużyny którą tworzy, jest bezcenne. Tutaj selekcjoner miał możliwość bycia kilka dni z drużyną, bezpośrednio poznać zawodników, których dotychczas znał tylko z boiska. Mógł przyjrzeć się im w pracy na co dzień, zobaczyć w meczach, może nie z najmocniejszymi rywalami, ale również pewne rzeczy mógł sobie z tych analiz wyciągnąć. W związku z tym dla selekcjonera to zgrupowanie z pewnością będzie miało skutek pozytywny - ocenia Engel. Zupełnie innego zdania na temat wyjazdu kadrowiczów do Tajlandii jest Jan Tomaszewski. Były golkiper reprezentacji Polski zaznacza, że wyjazd w czasie przerwy w rozgrywkach, kiedy zawodnicy nie są w trakcie cyklu treningowego, jest kompletnie bez sensu. - Ten wyjazd nie ma żadnego sensu. Nie można mówić o polskich piłkarzach, że to są piłkarze, tylko to są kopaczo-biegacze, w zdecydowanej większości. O polskiej lidze nie można mówić, że to jest liga, bo co roku jest weryfikowana i budzimy się z ręką w nocniku, kiedy przegrywamy w eliminacjach do eliminacji. Jeśli więc to są kopaczo-biegacze, to jak sama nazwa wskazuje, muszą być do tego wyjazdu przygotowani przynajmniej biegowo. Wyjazd teraz, kiedy oni są bez treningu, niektórzy z nich wciąż nie mieli ani jednego treningu w tym roku, po miesięcznym świętowaniu a wiadomo, że oni z tego słyną, to jaki może być sens? - pyta retorycznie Tomaszewski.

Wcale nie jest tak różowo

Polacy w Tajlandii zagrali trzy spotkania. Biało-czerwoni pokonali Tajlandię 3:1 oraz Singapur 6:1. Jedyną porażkę podopieczni Smudy ponieśli z Danią 1:3, która notabene grała, podobnie jak Polska, w nieco kadłubowym zestawieniu. Ogranie egzotycznych rywali wiele splendoru Polakom nie dodało, tym bardziej, że w obu meczach Polacy stracili bramkę. Choć wyniki teoretycznie są niezłe, to należy zauważyć, że na tle słabszych rywali o bramki nie było trudno, natomiast polskiej kadrze często zdarzały się niepokojące momenty przestoju. - Oni nawet nie są przygotowani do tego aby biegać i kopać. Proszę zobaczyć ile było w meczach z Danią i Tajlandią nietrafień w piłkę przez nasze "gwiazdy". Popatrzmy na bramki z Tajlandią, zanim one padały, niejeden mógł trafić bramkę. Glik nie trafił w piłkę i wpadł z nią do bramki, Rybus gdyby trafił w piłkę, to strzelił bramkę, on wcale nie chciał podawać do Małeckiego - zauważa Tomaszewski w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl. Wielu zawodników nie miało dostatecznie wiele czasu, by zdążyć zaprezentować swoje umiejętności. Fatalny występ z Danią Mariusza Pawełka czy też uraz Dawida Nowaka to za mało na wytłumaczenie tej sytuacji. Smuda nie dał wystarczająco pograć wszystkim kadrowiczom. - Na jakiej podstawie, czy to geniusz czy idiota, przy stanie 3:0 wpuszcza dwóch nowych zawodników w 89. minucie!? Pomijam już, że to jest profanacja koszulki z białym orłem. I to profanuje właśnie trener. Smuda musi określić tego zawodnika po jakiś zagraniach. Jeśli on wchodzi na minutę i trzydzieści sekund, to co można powiedzieć o nim? - zastanawiał się w rozmowie ze SportoweFakty.pl Tomaszewski po meczu z Tajlandią.

Na profity przyjdzie poczekać

Jakie zatem skutki przyniesie to zgrupowanie? Były selekcjoner polskiej reprezentacji Jerzy Engel, który również zaliczył dwukrotnie zimowe zgrupowania podkreśla, że wówczas one różniły się od siebie. W 2000 roku Engel debiutował w Kartagenie w meczu przeciwko Hiszpanom. Szukając analogii do występu kadrowiczów Smudy, obecny dyrektor sportowy PZPN zauważa, że najprawdopodobniej nowy selekcjoner nie będzie w stanie jednoznacznie ocenić na gorąco tego zgrupowania, jednak w przyszłości kadra będzie mieć z tego wyjazdu odpowiednie profity. Tym bardziej, że rywale byli na Pucharze Króla nieobiektywni. - Grałem jako selekcjoner z Hiszpanią w styczniu i gdyby wówczas ktoś mnie zapytał czy na tle Hiszpanów tamta reprezentacja mogła cokolwiek zrobić, także byłbym w trudnej sytuacji żeby analogicznie móc to podsumować. Faktem jest jednak, że pięciu zawodników, którzy byli w Hiszpanii pojechało później na mundial a dziesięciu grało w eliminacjach - mówi Engel. Były opiekun kadry narodowej był także z kadrą na Cyprze, jednak wówczas tamto zgrupowanie miało zupełnie inny charakter. Czas pokazał, że kadra odniosła z niego korzyści. - Zgrupowanie na Cyprze miało już zupełnie inny charakter, ponieważ ono było w lutym. Można było wówczas powołać zawodników na dwumecz. Podobnie jak teraz, krajowym składem zagraliśmy z Wyspami Owczymi, który nie odbywał się w terminie FIFA. Natomiast już w normalnym terminie zagraliśmy z Irlandią Północną i wygraliśmy 4:1 i wystąpiła już taka reprezentacja, jaką wszyscy chcieliśmy widzieć. Trenerzy europejskich klubów musieli wtedy zwolnić zawodników bowiem był to już oficjalny termin - przypomina Engel w rozmowie z naszym portalem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×