Agnieszka Kiołbasa: Jakiś czas temu powiedziałeś, że tylko wiara w lepsze jutro trzyma cię przy życiu i wygląda na to, że coś w waszym zespole zaczęło się zmieniać. W końcu wygraliście i nadzieje na pozostanie w ekstraklasie na nowo odżyły.
Jarosław Kaszowski: Coś w końcu ruszyło, ale to dopiero początek drogi. Często było tak, że mówiliśmy, jak to my nie zagramy, jak to nie będziemy walczyć, gryźć trawę, a później wszyscy widzieli, jak to wyglądało. Coś niedobrego siedziało w naszych głowach i nie chciało wyjść. Wreszcie zagraliśmy z determinacją, z zębem i rezultat tego zaangażowania było widać. Piast zawsze, gdy miał nóż na gardle, potrafił się sprężyć i wyrywał punkty przeciwnikom. Tak było i tym razem.
We wcześniejszym meczu z Odrą Wodzisław tego zaangażowania w waszych poczynaniach zabrakło. Na boisku nie było widać, że Piast gra o przysłowiowe sześć punktów.
- Teoretycznie tak, ale jeżeli dostaje się bramkę w 3. minucie, to ciężko się pozbierać. Odra grała na fali po zwycięstwie nad Legią i to było widać. Ja nie będę oceniał kolegów, bo oglądałem tamten mecz z wysokości trybun. Każdy miał swoje spostrzeżenia, ja także. To już jednak przeszłość i nie chcemy nią żyć. Mam nadzieję, że dostaliśmy teraz pozytywnego kopa, ale to nie tak, że po tym jednym zwycięstwie nabraliśmy przekonania, że jesteśmy świetni i na pewno będziemy dalej punktować. Zostało nam do zrobienia jeszcze dziewięć kroków i oby to były bardzo długie kroki, które pozwolą nam zająć bezpieczne miejsce w tabeli.
W konfrontacji z Polonią po raz pierwszy od dawna objęliście prowadzenie w meczu ligowym i zachowaliście czyste konto. Ostatnio regularnie byliście tym zespołem, który musiał odrabiać straty.
- No właśnie. Traciliśmy bramki i naprawdę ciężko było nam gonić wynik. Coś siedziało w naszej psychice i nie potrafiliśmy odpowiednio zareagować. Cieszę się, że w tym ostatnim meczu Rafał Kwapisz wybronił jedną groźną sytuację, w ogóle był pewnym punktem naszego zespołu. W końcu zagraliśmy na zero z tyłu. Ostatnio regularnie traciliśmy bramki, co widać po tabeli. Najwyższy czas to zmienić. Musimy pilnować tyłów, a z przodu mamy takich zawodników, że na pewno coś wpadnie.
Ten tydzień na pewno upłynął dużo przyjemniej. Wygraliście mecz po ponad pięciomiesięcznej przerwie, przełamaliście kryzys, więc mogliście tylko nabrać ochoty do walki.
- Na pewno przyjemniej przyjść na trening po wygranym spotkaniu. Rzeczywiście ta seria meczów bez zwycięstwa trwała bardzo długo, ale popatrzmy na to z trochę innej strony. Jesienią w pewnym momencie przestaliśmy wygrywać, wiosnę też rozpoczęliśmy słabo. Jednak w okresie przygotowawczym to wszystko naprawdę dobrze wyglądało. Wygrywaliśmy sparingi, a później nie wiem, co się z nami stało. Kiedy zaczęły się spotkania o stawkę, coś się w nas zacięło. Trzeba umieć wydobywać z siebie pokłady energii i to się w końcu udało w meczu z Polonią Bytom. Cieszę się, że trzymaliśmy rywala daleko od bramki, bo poza tą jedną sytuacją z drugiej połowy, w której dobrze zachował się Rafał Kwapisz, piłkarze Polonii nie mieli super okazji strzeleckich. To my mogliśmy dołożyć kolejne trafienia.
Nawet dołożyliście kolejną bramkę, ale sędziowie po dłuższym namyśle zdecydowali się ją anulować.
- Sam nie wiem, jak to skomentować. Sędzia techniczny, który znajdował się dużo dalej niż arbiter główny i liniowy, zadecydował, że bramka nie zostanie uznana. Widziałem powtórki. Jeżeli bramkarz trafia w takiej sytuacji w zawodnika rywala, to wydaje mi się, że jest to tylko i wyłącznie jego wina. Inaczej byśmy się teraz zachowywali, gdyby mecz nie zakończył się naszym zwycięstwem. Ale wygraliśmy, więc nie ma co tego rozgrzebywać. My nawet nie chcieliśmy się za bardzo kłócić z sędzią. Chcieliśmy dograć to spotkanie do końca i po prostu wygrać.
W niedzielę udowodniliście, że potraficie wygrywać mecze bez Sebastiana Olszara w składzie - zawodnika, który zdaniem wielu obserwatorów stanowi o sile ofensywnej waszego zespołu.
- W sumie tak. Seba to dobry napastnik, ale drużyna nie może się opierać tylko na jednym piłkarzu. Każdy musi mieć dublera. Trener przed spotkaniem z Polonią miał na tyle duże pole manewru, że mógł sobie wybierać, na kogo postawi. Ustawił zespół tak, jak ustawił. Zdecydował się na Kubę Smektałę, który w poprzednim sezonie, grając na pozycji nominalnego napastnika, wyglądał naprawdę dobrze. To dla niego nie była żadna nowość. Myślę, że przed najbliższym meczem trener będzie miał niemały ból głowy, bo Sebastian wraca do gry i coś trzeba będzie pozmieniać w składzie, z kogoś zrezygnować. Nasz szkoleniowiec ma kłopot bogactwa, ale z tego można się tylko cieszyć.
Teraz przed wami kolejne ważne spotkanie. Zresztą dla was nie będzie już mniej ważnych meczów. W niedzielę powalczycie z Jagiellonią - zespołem, który patrząc na tabelę ma na swoim koncie identyczną liczbę punktów.
- Mamy taką samą liczbę punktów i pierwszy mecz rozegrany u siebie zremisowaliśmy. Jagiellonia to na pewno ciężki przeciwnik. Widziałem fragmenty jej ostatniego starcia z Lechem Poznań. Jaga gra dobrą piłkę, ma dobry zespół, ale ja myślę, że jeżeli podejdziemy do tego spotkania tak, jak do tego z Polonią Bytom, jeżeli zostawimy mnóstwo zdrowia na boisku, to nie będziemy na straconej pozycji. Mamy swoje atuty i teraz tylko od nas zależy, czy je wykorzystamy. Szanuję Jagiellonię, bo tak naprawdę zdobyła o dziesięć punktów więcej, ale to nie zmienia faktu, że jedziemy do Białegostoku po korzystny wynik. Później pozostanie nam już tylko osiem spotkań. Każdy mecz z przeciwnikiem, który sąsiaduje z nami w tabeli, to będzie bitwa o wszystko. Nikt się nam nie położy. Skoro inni potrafili wygrywać z Legią, Wisłą, to dlaczego my nie mielibyśmy czegoś ugrać na Jagiellonii? Piłka jest okrągła, a bramki są dwie, jak to mówił pewien wielki trener. Po zwycięstwie nad Polonią na pewno jesteśmy trochę podbudowani, ale teraz już myślimy tylko o Jagiellonii. To jest w tym momencie najważniejsze.
W miniony weekend rozegrałeś pierwszy mecz po dłuższej przerwie. Obawiałeś się tego spotkania? Jesteś zadowolony ze swojego występu?
- Rzeczywiście długo nie grałem - ostatnio w listopadzie - i sam byłem ciekaw, jak wypadnę. Przyznam, że obawiałem się trochę o swoją dyspozycję, bo nie wystąpiłem wcześniej nawet w Młodej Ekstraklasie. Mecze przecież były przekładane. Brałem udział tylko w gierkach wewnętrznych, treningowych, ale najwyraźniej wyglądałem dobrze w tygodniu przed spotkaniem z Polonią, skoro wyszedłem w pierwszej jedenastce. Trener chciał coś zmienić w składzie i postawił na mnie, chociaż "Michnia" zagrał dobrze w poprzednim meczu. Na pewno w mojej postawie było widać przerwę i ja zdaję sobie z tego sprawę. Nie chcę oceniać, na ile procent zagrałem. Chciałem przede wszystkim zyskać pewność siebie po tak długim rozbracie z piłką. Zastanawiałem się, czy kolano wytrzyma, ale nic się na szczęście nie stało. Wiem, że w moim przypadku to był najważniejszy i najtrudniejszy krok. Teraz powinno być już dużo lepiej.
Dla ciebie był to już 300. mecz ligowy w barwach Piasta.
- Powiem szczerze, że w dniu meczu w ogóle o tym nie pamiętałem. Dopiero gdy byliśmy w szatni, przypomniał mi o tym spiker, który poinformował o wszystkim kibiców. Nie żyłem tym wydarzeniem, bo najważniejsze było spotkanie z Polonią Bytom. Liczyło się tylko zwycięstwo i wszystkie inne sprawy zeszły na dalszy plan.