Zaczyna mi brakować serca dla tego klubu - rozmowa z Bogusławem Baniakiem, szkoleniowcem Motoru Lublin

Szkoleniowiec Motoru Lublin, Bogusław Baniak w polskim półświatku futbolowym słynie z tego, że w swoich wypowiedziach jest szczery do bólu. W rozmowie z naszym portalem opowiada m.in. o tym co jest największą zmorą lubelskiej drużyny, esemesach od pijanego wiceprezesa, a także przyznaje, że zaczyna mu brakować serca dla klubu z Alei Zygmuntowskich.

Marcin Ziach: Na konferencji prasowej po meczu z Gieksą powiedział pan, że nie chce krytykować sędziów, bo nie po drodze panu na dywanik do Wydziału Dyscypliny i... znów dołożył do pieca.

Bogusław Baniak: Były to słowa trafione. Młodzi chłopcy w bardzo trudnych warunkach stworzyli bardzo fajne widowisko. Obie drużyny walczyły z ambicją i determinacją. Ale jako trener drużyny, która praktycznie przez cały mecz gra w osłabieniu muszę analizować czy był to błąd piłkarza czy może złożyły się na to inne okoliczności. W tej sytuacji mój zawodnik zobaczył pierwszą żółtą kartkę za faul, którego nie było, bo czystym wślizgiem wygarnął piłkę spod nóg przeciwnika. Nie o to w piłce nożnej chodzi.

Sugerował pan otwarcie, że sędziowie mieli poważne problemy z komunikacją na boisku.

- I tak było! Sędzia to człowiek, który ma w uszach jakieś słuchawki, techniczny mówi mu "żółta kartka, ale nie wiem, który numer", przecież oni nawet nie umieją rozmawiać przez te słuchawki! Inna sytuacja. Rzut karny dla GKS-u – sędzia wskazuje na wapno, a zaraz dopowiada sobie przez słuchawkę z liniowym, że karnego nie ma. Ja tak współpracującej trójki sędziowskiej nie widziałem od dobrych kilku lat.

W pana opinii praca sędziów miała wpływ na wynik spotkania?

- Oni nie wypaczyli wyniku spotkania. Oni skrzywdzili Motor. Biedny Motor, bo zostawili go na osiemdziesiąt minut w osłabieniu. Mimo to podjęliśmy walkę i jest mi strasznie szkoda chłopców, bo jeszcze sobie sami bramkę strzelili... Ja bym chciał żeby sędzia zamienił się rolami na boisku i sam pobiegał tyle co w tym meczu zawodnicy GKS-u i Motoru, a on sobie z gwizdkiem robił co chciał, śmiał się i prawdę mówiąc nawet w pewnym sensie ubliżał piłkarzom, bo słyszałem jakie zwroty w ich kierunku z jego ust padały.

Starciu Gieksy z Motorem dodały kolorytu też warunki atmosferyczne. Momentami wyglądało to tak jakby zawodnicy biegali nie po piłkarskiej murawie, a sporych rozmiarów brodziku.

- Rzeczywiście warunki były dość specyficzne, ale mimo to podjęliśmy rękawice. Powiem panu, że ja się gry Motoru w ogóle nie wstydzę. Ja współczuję sobie i tym chłopcom, że w tej ogromnej biedzie, przy takiej determinacji, z jaką Motor grał to jeszcze sobie strzelił bramkę samobójczą... Można powiedzieć, że Bóg nas na pewno opuścił. Ale ja myślę, że Bóg widział jednak też to jak pan z gwizdkiem się zachowywał.

Tak dużej determinacji i ambicji w grze drużyny praktycznie pewnej spadku często próżno szukać. A Motor łamie tę zasadę.

- Powiem szczerze, że ja podziękuję tym chłopcom za to spotkanie. Próbowaliśmy być rewelacją rozgrywek i przez pewien czas tak właśnie było, ale ostatnio znowu jest gorzej. Nie wiem, może ciężar ludzi sukcesu moich zawodników po prostu przerósł. Motor jest klubem, który ma takie problemy, z którymi nie borykają się nawet kluby w trzeciej lidze, a mimo to chłopcy pokazują charakter, determinację i walkę. Za to należy im się szacunek i moje słowa uznania.

Potwierdziła się maksyma, że pieniądze w piłkę nie grają. Zarówno Gieksa jak i Motor borykają się z niemałymi problemami finansowymi, a na boisku prezentują przyzwoity styl.

- To spotkanie wyglądało tak, jakbyśmy grali o awans do ekstraklasy, a nie mecz drużyny pewnej degradacji z drużyną, która dopiero co zapewniła sobie utrzymanie. Problemy finansowe obu klubów są ogólnie znane, Motor ma je chyba nawet większe, bo ostatnio mamy nawet problemy z licencją, ale muszę powiedzieć, że jestem dumny, że pracuję w Motorze. To jest zacny klub, ale ostatnio widzę brak perspektyw do pracy w Lublinie.

Perspektywa walki o awans do pierwszej ligi nie stanowi dla pana wyzwania?

- Ostatnio nawet to nie jest pewne, bo klub wcale nie musi dostać licencji na grę w drugiej lidze. Czuję się tak, jakbym grał w filmie absurdu. Nie wiem czy to tragikomedia czy już dramat. I w tej sytuacji, w której ja się znajduję chętnie zamieniłbym się z panem sędzią. Chciałbym żeby poczuł się tak jak ja, zważywszy na jego boiskowe "popisy" w tym spotkaniu.

Praca w Motorze ma jednak swoje uroki. Przecież w mało, którym klubie pijany wiceprezes ubliża trenerowi...

- To kolejny element lubelskiego folkloru. Myślę, że prasa troszeczkę wyolbrzymiła to zdarzenie, bo ja tego człowieka bardzo lubię i może trochę tłumaczyć go to, że zaszkodził mu alkohol wypity przed meczem i sam był w innej bajce. Podejrzewam też, że nie wiedział on, że siedzi ze mną trener Nawałka. Może nie każdy z nas jest grzeczny, ale w tym przypadku było to wypicie jednego kieliszka za dużo. Nie pozwolę sobie jednak na to, by ktoś obrażał moją rodzinę czy pisał mi esemesy. Przecież ja nie jestem kobietą żeby mi pisał esemesy czy to z obelgami, czy o miłości. Współczuję temu człowiekowi i myślę, że to doświadczenie nauczyło go tego, że więcej nie powinien tak robić.

Pana serce już dwa razy nie wytrzymało i powinien unikać pan stresu. Wystarczy panu jeszcze serca dla Motoru?

- Myślę, że nie. Nie boję się o swoje zdrowie i szastam nim ogromnie. W Motorze widzę sens pracy z tymi chłopakami, bo przecież da się z nich zbudować fajny zespół, co udowodniliśmy wynikami z początku rundy. Na co dzień trzeba jednak żyć nadzieją, a nadziei w Motorze za bardzo nie ma nawet jeśli chodzi o perspektywę pracy tych chłopców i moją. Jeżeli nie dostaniemy licencji, albo nie daj Boże za udział w korupcji klub dostanie na starcie punkty minusowe to może trzeba się będzie zastanowić nad odbudową klubu od podstaw. Powstała co prawda spółka z ambitnymi działaczami, ale oni jak na razie czekają na rozwój sytuacji. Widzę nadzieję w tej spółce, ale trzeba powiedzieć, że prezes Szkutnik walczy o dobro klubu praktycznie osamotniony.

Spadek też nie maluje przed Motorem świetlanej przyszłości.

- Perspektywa spadku była kalkulowana w Lublinie już wtedy, kiedy ja przychodziłem do tego klubu. Degradacja nie jest końcem świata. Ja sam jeszcze nigdy jej nie zaznałem, ale teraz muszę to wziąć na klatę jak mężczyzna. Brak perspektyw po spadku jednak jeszcze bardziej boli niż sama degradacja.

Powiedział pan, że warto się zastanowić nad budową silnego Motoru od podstaw. Przykład Gieksy pokazuje, że jest to możliwe.

- GKS Katowice ma bardzo fajnych piłkarzy. Klub ciągną kibice i podobnie jest w Lublinie, bo fani to grupa, która nigdy nie opuszcza drużyny i walczą o dobro klubu. W Katowicach pamiętają jeszcze mecze w europejskich pucharach i rządy wielu prezesów. Myślę, że Gieksa to klub, który po lekkim remoncie zasługiwać będzie na ekstraklasę. Jeżeli działacze zdołają wyciągnąć klub z długów, a z tego co słyszałem bardzo fajnie w całą sprawę zaangażowało się miasto to uważam, że GKS będzie w przyszłości walczył o powrót do ekstraklasy.

Źródło artykułu: