Przed konfrontacją z gdynianami podopieczni Ryszarda Wieczorka zapowiadali walkę o zwycięstwo, ale nie potrafili zamienić słów w czyny. Przegrali i widmo degradacji coraz poważniej spogląda w ich oczy. - Arka walczyła do upadłego. Spodziewaliśmy się, że tak będzie. Niestety szybko straciliśmy bramkę i musieliśmy gonić wynik. Myśleliśmy, że po tej czerwonej kartce dla rywala jeszcze przed przerwą doprowadzimy do wyrównania, ale tak się nie stało. To była praktycznie walka z wiatrakami. Dopiero w końcówce udało nam się zdobyć gola, ale to było za mało - wyjaśnił Kamil Glik.
Po końcowym gwizdku sędziego wściekłości nie krył Mateusz Kowalski, który wrócił do składu gliwiczan po dwumiesięcznej przerwie. - Jestem zły, bo przegraliśmy tak ważne spotkanie. Gdybyśmy sięgnęli po komplet punktów, to patrząc na inne wyniki, bylibyśmy już utrzymani - zauważył 24-latek.
Piast we wtorek walczył niemal o życie, ale mając na uwadze poczynania obu ekip na boisku, mogło się wydawać, że to Arce bardziej zależy. - Staraliśmy się rozgrywać piłkę, atakować, ale tym razem się nie udało - zapewnił Glik. - To na pewno specyficzny teren, specyficzne boisko. Inaczej się gra u nas, gdzie możemy liczyć na wsparcie naszych kibiców. Na pewno walczyliśmy do końca i o to nie możemy mieć do siebie pretensji. Może po prostu zabrakło nam umiejętności? - pyta stoper gliwiczan. - Może to tylko złe dobrego początki? - dodaje.
Piast od 32. minuty grał w przewadze, ale nie wykorzystał osłabienia rywala. Dopiero w doliczonym czasie gry zdobył kontaktowego gola. - Bramka na 0:2 nas dobiła. Zabrakło nam czasu na odrobienie strat. Może gdybyśmy mieli 7 minut więcej, to doprowadzilibyśmy do wyrównania - zastanawia się "Kowal".