Tomasz Frankowski: Czujemy niedosyt

Jagiellonia Białystok w ekstraklasie ostatecznie zajęła 11. miejsce. Gdyby w sobotę nie przegrała z Lechią Gdańsk byłaby znacznie wyżej w ligowej tabeli. Na Podlasiu kibice czują niedosyt, ale już teraz wszystkie myśli są skupione na finale Pucharu Polski, w którym Jaga zmierzy się z Pogonią Szczecin. Zwycięzca tego pojedynku zagra w Lidze Europejskiej.

- W meczach z Polonią Bytom oraz z Lechią Gdańsk zagraliśmy poniżej naszych oczekiwań. W tych dwóch spotkaniach zdobyliśmy tylko jeden punkt. Czujemy niedosyt, bo marzyliśmy o szóstym, siódmym miejscu, a zajmujemy jedenaste - mówił po meczu Tomasz Frankowski, który w tym sezonie zdobył 10 bramek i tym samym jest najlepszym strzelcem swojego zespołu.

Jagiellonia do sezonu przystąpiła z dziesięciopunktową karą, a i tak spokojnie utrzymała się w lidze. - To prawda, że przed startem rozgrywek każdy by wziął to miejsce w ciemno i nawet nie chciał więcej. Jako ambitni zawodnicy chcieliśmy pokazać dobry futbol i przynajmniej zremisować ten mecz dla kibiców, którzy tutaj przyjechali - kontynuował były napastnik reprezentacji Polski.

Lechia Gdańsk na prowadzenie wyszła w 20. minucie, kiedy to Hubert Wołąkiewicz wykorzystał jedenastkę. - Jeden moment nie uwagi i faul Bruno w polu karnym. Gol niweczy nasz plan. Staraliśmy grać dobrze piłką, ale bez przełożenia na sytuacje. Wiedzieliśmy, że Lechia może być groźna ze stałych fragmentach gry, a nie w ataku pozycyjnym. Przez 70 minut goniliśmy wynik, lecz bez przekonania.

Teraz przed Jagą najważniejszy mecz sezonu, czyli finał Pucharu Polski, który odbędzie się w Bydgoszczy. Białostoczanie zmierzą się z Pogonią Szczecin, a nagrodą za wygranie tego pucharu będzie możliwość gry w eliminacjach Ligi Europejskiej. - Wszystko jest możliwe. Kibice i fachowcy stawiają nas w roli faworyta, ale my od tego odcinamy się. Wiemy, że będzie to trudne i zacięte spotkanie. Trudne dlatego, że praktycznie żaden z zawodników Jagiellonii nie grał nigdy w finale Pucharu Polski i nie wie, jaki stres może towarzyszyć temu pojedynkowi - zakończył popularny Frankowski.

Komentarze (0)