- To nie jest żaden strajk, to akt desperacji. To już ten dzień, kiedy trzeba powiedzieć prawdę, jaka jest sytuacja w klubie - mówi Marcin Syroka. - Ciężko jest wyjść na trening czy mecz z myślą jak zapłacić bieżące rachunki, jak żyć. Niektórzy chyba myślą, że można wymagać, ale w jedną stronę - od piłkarzy. Dramat dotknął nas i naszych rodzin - dodaje bez ogródek.
Syroka to zawodnik z najdłuższym stażem w Motorze. Broni barw lubelskiego klubu nieprzerwanie od 1996 roku, grał również w IV lidze. Na przestrzeni tego okresu czasu sytuacja tylko okazjonalnie była lepsza, niż teraz. - Był wynik sportowy - awans do II ligi trzy lata temu. Wszyscy mówili: Awansujcie, a znajdą się pieniądze. Do tej pory ich nie ma, są tylko środki doraźne, które pomogły nam przetrwać do dnia dzisiejszego. Miały znaleźć się rozwiązania systemowe - z żalem w głosie zauważa 32-letni piłkarz.
Formuła działalności jako stowarzyszenie wyczerpała się. Ma tego świadomość zarząd, dlatego powstała spółka akcyjna Motor Lublin. Czeka ona jednak na rozwój wypadków, podczas gdy władze miasta stawiają przed działaczami kolejne wymagania, od realizacji których uzależnione jest ich wsparcie dla klubu.
Motor już dawno utracił płynność finansową, co odbija się na zawodnikach. - Podczas meczów spotykamy się z kolegami z innych zespołów i oni nie wierzą, że nam nie płacą. Ostatnio kolega w Katowicach zadał mi pytanie: "Z czego wy żyjecie? U nas jest dług, ale mamy jakieś środki do życia." A my tak naprawdę nie mamy tej podstawy - najniższej krajowej. Niektóre zaległości są naprawdę potężne - przyznaje Syroka.