Widzew pokazał nam, jak się gra w piłkę - rozmowa z Łukaszem Matuszczykiem, obrońcą KSZO Ostrowiec Św.

Koniec sezonu to czas podsumowań. Już na chłodno o spotkaniach ligowych rozegranych pod okiem trenera Czesława Jakołcewicza portalowi SportoweFakty.pl opowiedział Łukasz Matuszczyk, który na boisku spędził najwięcej czasu spośród wszystkich piłkarzy KSZO.

Anna Soboń
Anna Soboń

Anna Soboń: Przed rundą wiosenną wzmocnieniem KSZO był tylko Jarosław Białek, a mimo to udało się utrzymać w mieście I ligę.

Łukasz Matuszczyk: Przede wszystkim w zimie doszło do zmiany na stanowisku szkoleniowca. Odszedł Robert Kasperczyk, a nowym trenerem KSZO został Czesław Jakołcewicz. Odszedł Hubert Robaszek, Piotr Wtorek, Waldemar Sotnicki i Dawid Basta, a doszedł w zasadzie tylko Jarosław Białek. Tak naprawdę to nikt nie wiedział na co nas będzie stać.

W sparingu przegraliście ze Stalą Stalowa Wola. Czy to zasiało niepokój w szeregach KSZO?

- Na pierwszy ogień poszła Stal Stalowa Wola. Mecz derbowy, więc wiadomo, że to się wiąże z dodatkowymi emocjami. Na dodatek przegraliśmy z nimi w zimie spotkanie sparingowe, a dodam jeszcze, że chyba jeszcze nigdy nie udało mi się ze Stalówką wygrać w sparingu. Ale przyszedł mecz ligowy i pokazaliśmy, że na własnym boisku jesteśmy mocną ekipą, która potrafi grać kreatywnie i zdobywać bramki, a do tego nie traci goli na własnym stadionie. Po bramkach Krystiana Kanarskiego i Adriana Frańczaka wygraliśmy, choć w Stali grał mój dobry kolega Krzysztof Trela, który siał spustoszenie swoimi rzutami wolnymi. My mieliśmy jednak dobrze spisującego się między słupkami Michała Wróbla i mecz skończyliśmy na zero z tyłu. Zresztą cała drużyna zagrała dobrze - to był optymistyczny początek rundy.

Na ŁKSie gra też była dobra, tylko wynik zły. Z Wartą Poznań natomiast rozegraliście bardzo dobry mecz.

- Śmiem twierdzić, że gdyby w Łodzi nie spadł śnieg, to na pewno byśmy tego spotkania nie przegrali. Warunki pogodowe bodajże od 70 minuty były koszmarne. Praktycznie na boisku nie było nic widać, a to pomogło zawodnikom ŁKS, którzy - z całym szacunkiem dla tych młodszych - swoje lata świetności mają już za sobą. W drugiej połowie ŁKS praktycznie nie wychodził z własnej połowy, a jednak wygrał ten mecz. Po raz kolejny okazało się, że w piłce nożnej liczą się bramki strzelone, a nie sytuacje stworzone. W meczu z Wartą nie wystąpiłem, ale oglądałem go z trybun. Warta zdobyła bramkę po bardzo ładnej, można powiedzieć filmowej akcji. Myślałem, że będzie ciężko, jednak koledzy szybko się podnieśli, zdominowali grę, a Warta w zasadzie później już nie istniała. Ta akcja bramkowa była w zasadzie jedyną ich akcją. To nasza drużyna przeważała, choć zwycięską bramkę udało się strzelić dopiero w ostatnich minutach gry.

W Ząbkach była okazja do spotkania się z Hubertem Robaszkiem, ale warunki do gry nie zachwyciły.

- Moim zdaniem boisko w Ząbkach nie nadaje się na A klasę, ale i na takich trzeba grać w I lidze. Mieliśmy w tym spotkaniu ogromną ilość sytuacji i którąś z nich powinniśmy wykorzystać. Był też ewidentny faul w polu karnym na Krystianie Kanarskim, jednak sędzia nie gwizdnął. Zawiodła skuteczność i dobrze, że wywieźliśmy z tamtego terenu ten jeden punkt, bo Dolcan po rundzie wiosennej był rewelacją tej ligi i w ostatnich minutach tego meczu miał doskonałą sytuację, jednak Michał Wróbel wybronił tę sytuację. Po tym spotkaniu był spory niedosyt, ale generalnie musieliśmy się cieszyć jednego punktu.

O porażce z ekstraklasowym już Widzewem na własnym boisku trzeba było jak najszybciej zapomnieć?

- Widzew to była drużyna, która tę ligę przerastała przynajmniej dwukrotnie. Ci zawodnicy nie powinni już grać w tej klasie rozgrywkowej i naprawdę zasłużyli na awans, co zresztą pokazali na boisku. Roznieśli nas spokojnie 2:0 i co się rzadko zdarza, praktycznie nie mieliśmy na własnym stadionie jakichś groźniejszych akcji. Widzew pokazał nam, jak się naprawdę gra w piłkę nożną.

Po dwutygodniowej przerwie spowodowanej katastrofą prezydenckiego samolotu, zagraliście z GKS Katowice, a później przyszła kolej na walkę z Motorem.

- Ta przerwa znów przyniosła takie rozprężenie i znowu nikt nie wiedział, na co stać zespoły. W GKS po zmianie trenera w przerwie zimowej, kiedy to Adam Nawałka przeszedł do Górnika Zabrze, a stery w Katowicach objął Robert Moskal, zmieniła się też gra katowiczan. Ważne, że na własnym terenie nie straciliśmy trzech punktów. Motor przyjeżdżając do nas miał jeszcze chyba cień szansy na pozostanie w gronie I-ligowców. My przed własną publicznością musieliśmy zdobyć trzy punkty i tak też się stało. Udało mi się zdobyć z rzutu wolnego jedną z ładniejszych bramek, jakie kiedykolwiek udało mi się strzelić.

Mecz z GKP mógł się zakończyć zwycięstwem KSZO?

- Na mecz w Gorzowie trener nas mobilizował, bowiem wcześniej prowadził ten zespół i muszę przyznać, że zarówno szkoleniowiec jak i cały nasz zespół został w Gorzowie Wielkopolskim przyjęty bardzo ciepło. Podczas meczu skandowano nazwisko trenera. Myślę, że zwłaszcza do przerwy rozegraliśmy tam bardzo fajny mecz. Bramkę zdobył Marcin Folc, a dla GKP chwilę później gola strzelił młody piłkarz - Mateusz Machaj. Utkwił mi jakoś w pamięci, bo wszedł na boisko w drugiej połowie, zagrał bardzo fajnie, dynamicznie, no i strzelił nam bardzo ładnego gola. Cieszyliśmy się z każdego wyjazdu, z którego przywoziliśmy choćby punkt.

W meczu z Podbeskidziem cały zespół miał powód, by zaprezentować się jak najlepiej.

- Wiadomo, że z Podbeskidziem przyjechał do Ostrowca trener Robert Kasperczyk, który prowadził nas jesienią. Różne były podteksty przed tym meczem, jednak myślę, że na boisku nie było innego zespołu jak KSZO Ostrowiec. Po mojej wrzutce Adaś Cieśliński zdobył gola i kontrolowaliśmy całe spotkanie. Myślę, że trener Kasperczyk doskonale znał nasze walory, a mimo to, tak jakby nie zrobił za wiele, by nam przeszkodzić.

Trzy bramki na wyjeździe w Płocku zadziwiły najbardziej optymistycznych kibiców.

- No faktycznie, tego chyba nikt się nie spodziewał. Tym bardziej, że mecz dobrze zaczął się dla Wisły, bo już bodajże po dwóch minutach prowadzili po rzucie karnym. Pokazaliśmy jednak, że na wyjazdach również potrafimy grać, choć wyjazdowe zwycięstwa nie przytrafiały nam się zbyt często. Ten mecz wyjątkowo dobrze nam wyszedł. Zdobyliśmy trzy bramki i kontrolowaliśmy ten mecz, choć w drugiej połowie Wisła miała swoje okazje, ale wiadomo, że jak się przegrywa, to się stawia wszystko na jedną kartę.

Spotkanie z Flotą zakończyło się porażką KSZO, ale z rewelacją ligi było już zdecydowanie lepiej.

- To był niesamowicie długi wyjazd. Wydawało nam się, że jedziemy tam trzy dni. Według mnie, przy pierwszej bramce był faul na naszym bramkarzu - Tomku Dymanowskim. W gruncie rzeczy wydaje mi się, że nie zagraliśmy tam jakiegoś rewelacyjnego meczu i przegraliśmy ostatecznie 1:2. Sandecja przyjeżdżając do Ostrowca miała jeszcze nadzieję i szansę na wywalczenie historycznego sukcesu, czyli awansu do Ekstraklasy. Udało nam się jednak wybić im to z głowy. Wygraliśmy u siebie 3:1 po bardzo dobrym meczu.

W konfrontacji z Kluczborkiem kibice liczyli na coś więcej. Podobnie również z Pogonią Szczecin, gdyż KSZO to zdecydowanie zespół własnego boiska.

- Uważam, że przegraliśmy tam zasłużenie. Odbiła się na nas podróż w dniu meczu. Był spory upał, ale to nie jest usprawiedliwienie. Rozegraliśmy tam chyba najsłabszy nasz mecz na wyjeździe. Później przyjechała do nas Pogoń Szczecin, która od kilku dni była już w trasie. Mecz nie ułożył się po naszej myśli, bo w 13 minucie gry po naszym ewidentnym błędzie straciliśmy bramkę. Całą resztę spotkania próbowaliśmy odrabiać te straty, mieliśmy wiele sytuacji, jednak do siatki piłka już nie wpadła.

Na koniec najdziwniejszy mecz ze Zniczem Pruszków.

- O tym meczu krążą już legendy. Powiem tak. O drugiej połowie każdy w Ostrowcu chciałby jak najszybciej zapomnieć, a w szczególności my - piłkarze. Każdy z nas czuł, że nie zagra dobrze. W wygranym praktycznie meczu z drużyną, z którą nie powinniśmy stracić nawet jednej bramki, straciliśmy ich trzy. Nie chcę nikogo usprawiedliwiać, ale w naszych głowach już chyba siedziały wakacje i koniec ligi. Zeszło z nas powietrze, a po pierwszej połowie, kiedy to szybko objęliśmy dwubramkowe prowadzenie, zostaliśmy uśpieni, a boisko pokazało, że gra się do końca.

Jaki moment utkwił ci w pamięci najbardziej z tej rundy?

- Jeśli chodzi o mnie, to na pewno cieszy mnie ta bramka z Motorem Lublin. Często zostawałem po treningach, ćwiczyłem stałe fragmenty gry i w tym meczu mi to wyszło, na dodatek zapewniając trzy punkty zespołowi.

Przerwa nie będzie zbyt długa.

- Dobrze, że sezon się skończył. Odpoczynku nie będzie zbyt dużo, ale będzie za to czas na jakieś podsumowania, rozliczenia. Nie jest to zła drużyna, nie potrzebuje jakichś wielkich nakładów finansowych, a pokazała, że coś w tej lidze znaczy. Wiadomo, że dziewięciu zawodnikom kończą się kontrakty, dlatego dobrze byłoby, żeby działacze z klubu i miasta szybko się dogadali. Osobiście nie mogę czekać w nieskończoność i jeśli miałbym podpisywać kolejny kontrakt z KSZO, to chciałbym to zrobić jak najszybciej.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×