Stalowowolski sport na zakręcie

Piłkarze Stali Stalowa Wola na razie w drugiej lidze zupełnie zawodzą. Piłkarska Spółka Akcyjna Stal Stalowa Wola próbuje ratować klub z opresji i wyciągnąć go z gigantycznego długu. Na razie jednak w klubie są niewielkie środki, a co za tym idzie kadra zawodnicza nie prezentuje się dobrze.

W lecie w Stalowej Woli doszło do rewolucji kadrowej. Zmieniono praktycznie 3/4 składu przez co zawodnicy nie zgrali się jeszcze ze sobą. Niektórzy z kibiców Stali już narzekają i zaczynają nieśmiało mówić o zmianie szkoleniowca. Z tej sytuacji zdaje sobie sprawę trener Stalowców Sławomir Adamus, który malkontentów zaprasza do zajęcia swojego miejsca. - W poprzednim sezonie Stal nie wygrała bodajże 14 meczów z rzędu. Tego się nie dało pozbierać w ciągu jednego miesiąca żeby od razu jakieś efekty były nawet w tej lidze. Czarodziejem na pewno nie jestem. Jeśli taki tutaj w Stalowej Woli jest to nie ma problemu, niech przychodzi. Nie jestem tutaj do tego przywiązany - stwierdził w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opiekun zielono-czarnych.

Niektórzy "lecą w kulki"

Trener Stalówki w trakcie letniego okienka transferowego testował wielu zawodników. Jedni zdawali egzamin, inni nie. Zdarzały się też przypadki, jak chociażby ostatni z Romanem Stiepanowem, że gracz pojawił się dwukrotnie i bardzo szybko znikał. Ukraiński napastnik miał grać w Stalówce, ale wolał... okręgówkę. - Ukrainiec z tego co wiem jest w Turbi. To już drugi gracz z tego kraju w tym zespole. Obaj wcześniej z nami trenowali. Jeśli faktycznie Stiepanow poszedł do Turbi to będziemy szukać innego napastnika - mówił oburzony Adamus. Nie bardzo kwapi się także do gry w Stali Paweł Mroziński ze Stali Mielec, który miał także propozycję gry w klubie z hutniczego miasta.

Napastnik potrzebny od zaraz

W kadrze Stali konieczny jest drugi napastnik. Miał nim być Stiepanow, ale wolał grający w klasie okręgowej Kantor Turbia. Stal nie jest zespołem, który stwarza sobie wiele sytuacji i je wykorzystuje. Jak do tej pory napastnicy mieli ich kilka, ale szwankowała skuteczność. Adamus zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, ale wie, że problem tkwi w głowach piłkarzy. - Przeżywają to na pewno. Plusem jest to, że takie sytuacje bramkowe potrafimy sobie wypracować. Problem jest. Musimy dużo rozmawiać na ten temat i pracować dzięki czemu oni nabiorą pewności siebie - mówi szkoleniowiec zielono-czarnych.

Brak lidera

W Stali zawodzą przede wszystkim rutyniarze: Marek Kusiak i Jaromir Wieprzęć. - Szkoda, że na boisku nie ma lidera - takiego, który by to poderwał. Liczyłem, że takim zawodnikiem może być Marek Kusiak, Jarek Wieprzęć, ale wiadomo te pierwsze mecze im nie wyszły. Oni też są w jakiś sposób podłamani tym. Liczyli na co innego. Ich rola w tej drużynie na pewno miała być inna. Na tą chwilę im nie wyszło. Oni na pewno mają tego świadomość. Są na tyle doświadczonymi zawodnikami, że muszą to odrzucić od siebie. Na kogo będziemy liczyć? Na młodego Horajeckiego, że on to poderwie? Lider zawsze kreuje się na boisku. Poprzez swoją dobrą grę, postawę. Nie w szatni czy jakimś spotkaniu na grillu - stwierdza Adamus.

Potrzeba przełamania

Stalówce potrzeba jednego wygranego meczu. Tak było w poprzednim sezonie, kiedy to na początku rundy rewanżowej Stal musiała gonić rywali. Gdyby zaczęła wygrywać zapewne walczyłaby do końca o utrzymanie. Teraz może być podobnie. Jeśli wygrana przyjdzie zbyt późno, to potem może być ciężko się utrzymać. - Poziom w tej drugiej lidze też nie jest taki zły. Tam frajerów nie ma. Pozbieraliśmy zawodników z III czy IV ligi, też nie z jakichś czołowych klubów, bo nas w tej chwili nie było stać na takich, co byśmy sobie marzyli. Wszyscy od razu by nie wiadomo czego chcieli. Cuda się zdarzą w piłce, ale to trzeba może i trochę szczęścia - argumentuje opiekun Stalówki.

Stali potrzeba czasu i wsparcia ze strony kibiców. Niestety w Stalowej Woli moda na Stal skończyła się w momencie gorszych wyników drużyny. Prawdziwy kibic, to jednak ten, który jest z drużyną na dobre i na złe. W hutniczym mieście takich fanów jest niestety niewielu. Wielu już zapomniało jak stadion Stali zapełniał się po brzegi na pojedynkach z Widzewem Łódź, Koroną Kielce czy Lechem Poznań. Stal w kryzysie, wsparta dopingiem, potrafiła ograć późniejszego mistrza Polski. Teraz na obiekt przychodzi 1000 osób, które starają się jak mogą pomóc drużynie. Pozostali wolą tylko narzekać. Szkoda, gdyż sympatycy Stalówki jeszcze rok temu byli wizytówką miasta na arenie krajowej. Teraz pozostaje tylko czekać na powrót tego stanu rzeczy.

Komentarze (0)