Dokładnie rok temu objął pan stanowisko prezesa Podbeskidzia. Wiązało się to z tym, że musiał pan zrezygnować z polityki. Z perspektywy czasu była do dobra decyzja?
- Nie mam sentymentu do polityki i nie żałuję, że z niej zrezygnowałem. Kiedy zaczynałem ją uprawiać była zupełnie inna niż teraz. W tej dzisiejszej kompletnie się nie odnajdywałem. Pracę w Podbeskidziu traktuję jako naturalną kolej rzeczy. Jestem w tym klubie od samego początku. Byłem założycielem Podbeskidzia, wiceprezesem, szefem rady patronackiej. Każdy chciał dążyć do profesjonalizacji tego klubu, więc postanowiłem w pełni oddać się funkcji prezesa. Po prostu już się nie dało ekipy mającej wysokie aspiracje prowadzić popołudniami, czy po pracy.
Od razu musiał pan podjąć pierwszą poważną decyzję, bowiem zespół potrzebował nowego trenera. Postawił pan na Roberta Kasperczyka.
- Zatrudniając człowieka w tak niepewnym zawodzie, jakim jest zawód trenera, zawsze jest bardzo duży margines błędu. Rok temu postawiliśmy na wariant, który sprawdził się przy Marcinie Broszu. Również i ten trener, gdy przychodził do Bielska-Białej, nie był znany szerszemu gronu, za to był bardzo ambitny. Wiedziałem, że Robert Kasperczyk potraktuje pracę w Podbeskidziu jako życiową szansę. Właśnie takiego człowieka, głodnego sukcesu, szukaliśmy i znaleźliśmy.
Jednak wiosną, już pod wodzą nowego trenera, zespół Podbeskidzia zawodził. Dopiero w ostatniej kolejce, przysłowiowym rzutem na taśmę, w Bielsku-Białej utrzymano ekstraklasę. Czy wówczas nie miał pan myśli, że zatrudnienie Roberta Kasperczyka było nietrafioną decyzją?
- Pierwszym zadaniem Roberta Kasperczyka było powstrzymać kryzys na wiosnę i zbudować zalążek drużyny na przyszły sezon. Trener wziął sobie to do serca, zdobył więcej punktów, poprawił grę obronną. W mękach, bo w mękach, ale utrzymaliśmy tę drużynę. Zdawaliśmy jednak sobie sprawę, że zachwytu kibiców to nie wywoła, bo styl w jakim utrzymaliśmy się był raczej rozpaczliwy. Prawdziwy dylemat na temat Roberta Kasperczyka miałem dopiero w czerwcu po zakończeniu ubiegłego sezonu. Wiedziałem jak silne są naciski ze strony bardzo różnych środowisk. Teraz pewnie nie znajdzie się nikt, kto by sobie przypomniał, jak Robert Kasperczyk był krytykowany, jak głośno i agresywnie domagano się jego odejścia. Kibice, część działaczy i sponsorów wyraźnie żądała zwolnienia trenera. Ja jednak uważałem, że jeśli umawialiśmy się na półtora roku współpracy, to trzeba było być konsekwentnym i wypełnić umowę do końca. Trener został i okazało się, że ta decyzja była strzałem w dziesiątkę.
Po bardzo kiepskim sezonie przyszła totalna metamorfoza. Skąd taka zmiana?
- Ja to często powtarzam, bo naprawdę w to wierzę: nabraliśmy wszyscy do siebie wzajemnie zaufania. Wiadomo, że w klubie są różne temperamenty, metody pracy, często dochodzi do jakiś konfliktów, jednak jak jest elementarny poziom zaufania to i jest fundament, na którym można było coś zbudować. Nie byłem zaskoczony, że ta drużyna zaczęła wygrywać. Nie liczyłem jednak, że uda się uzbierać tyle punktów. Warto wspomnieć, że ta liga wygląda zupełnie inaczej niż w poprzednim sezonie. Jest wyraźny podział na czub tabeli, który zdobywa masę punktów i zespoły słabsze. Żartobliwie, ale prawdziwie, muszę przyznać, że w budżecie nie uwzględniliśmy tylu pieniędzy na premie za zwycięstwa.
Przeobrażenie drużyny jest o tyle nietypowe, że zespół został wzmocniony tylko czterema piłkarzami.
- Faktycznie, nie dokonaliśmy zbyt wielu transferów. Wydaje się, że gra nowa drużyna, ale my ściągnęliśmy zaledwie czterech nowych piłkarzy. To jest zdecydowanie mniej niż w poprzednich sezonach i taką politykę transferową zamierzamy prowadzić. Przemyślaną i rozważną. Nie chcemy, żeby nowi zawodnicy próbowali swoich sił dopiero w trakcie sezonu, tylko będziemy sprowadzać takich, którzy mają szansę na grę w pierwszej jedenastce i będą do tej gry w pełni przygotowywani. Wprowadziliśmy drabinkę transferową. Wiemy na jaką pozycję zawodników musimy ściągnąć i na każdą z nich mamy kilku kandydatów. Już teraz obserwujemy kilku zawodników. Mam już nawet swój typ, kto będzie gwiazdą na wiosnę u nas, ale poczekamy jak to się wszystko dalej potoczy. Nie ukrywam, że również penetrujemy rynek czeski i słowacki, szukając tam chłopców, bo tam system szkolenia jest lepszy niż u nas.
Robert Demjan, Adam Cieśliński, Maciej Rogalski oraz Dariusz Łatka. Każdy z tych transferów sprawdził się w stu dziesięciu procentach. Komu zatem pogratulować, kto zajmuje się skautingiem w Podbeskidziu?
- Nie mamy klasycznego skauta. Szukaliśmy kogoś takiego, ale przyznam, że nie udało się znaleźć nikogo, kto dysponowałby odpowiednim doświadczeniem, wiedzą oraz zaufaniem. Nie zrezygnowaliśmy jednak z tego pomysłu. Do tego czasu decyzje transferowe ostatecznie podejmuje zarząd klubu, dlatego że zarząd jest odpowiedzialny finansowo. Natomiast wszystko odbywa się przy udziale trenera i transferów dokonujemy wspólnie. Poszczególne zadania z dziedziczny skautingu wykonują członkowie sztabu szkoleniowego, przede wszystkim Bogdan Wilk. Zaproponowaliśmy również współpracę Rafałowi Jaroszowi, który ma bardzo dobre kontakty na terenie Górnego Śląska. Niemniej jednak zdaję sobie sprawę, że to jest jakaś namiastka skautingu i trzeba to poprawić.
Poprawie uległa natomiast rozpoznawalność klubu, który stał się atrakcyjniejszym niż dotychczas produktem.
- Jedną z tych rzeczy, które planowałem obejmując swoje stanowisko, było ożywienie marketingu. Widać zmianę jakościową. Uruchomiliśmy program partnerski, sklep internetowy, nową linię gadżetów, punkty ich sprzedaży poza klubem. To bardzo ważny element prowadzenia piłkarskiego klubu. W przyszłości, kiedy będziemy mieli nowy, piętnastotysięczny stadion, na przeciętnym meczu chciałbym widzieć przynajmniej 7-8 tysięcy ludzi. Dlatego trzeba do tych ludzi wyjść i proponować różne ciekawe inicjatywy. Stąd pomysł na Dzień dziecka czy Dzień Kobiet na stadionie, stąd akcje z teatrem czy bardzo udana akcja krwiodawstwa. Żeby przyciągnąć ludzi raz na dwa tygodnie musimy starać się codziennie przez cały rok.