Leżącego kopać najłatwiej. Nie zamierzałem jednak obdzielać kopniakami Marka Bajora. Nie potraktuję z buta piłkarzy Zagłębia. Owszem, skrytykuję, ale konstruktywnie. Inna sprawa, że niektórzy i tak tego nie zrozumieją. Nieważne. W każdym razie chcę jednak podzielić się z Wami refleksjami na temat tego, czego mi w tej drużynie brakuje. I cały czas mam nadzieję, że to tylko takie moje wrażenie po okrutnym laniu w Zabrzu. Że jestem w błędzie. Chociaż dostać łomot od obecnego Górnika to naprawdę wielki wyczyn. Absolutnie niegodny Zagłębia Lubin. Taki zespół nie ma prawa dać sobie strzelić pięciu goli drużynie, w której napastnikiem jest Zahorski. I nie przekonuje mnie tłumaczenie, że niemal każda bramka była wyjątkowej urody. Kwiek nie strzeliłby gola życia , gdyby Hanzel podbiegł do niego szybciej i bliżej…
W zespole Zagłębia brakuje mi lidera. Urodzonego przywódcy. Kogoś, kto wstrząśnie tym zespołem, kto będzie wiedział, kiedy należy pier… z buta w drzwi szatni, albo w krótkich, żołnierskich słowach op… i kolegów i jednocześnie natchnie ich do walki. Brakuje mi kogoś takiego jak Scott Parker. To lider West Hamu, drużyny, która wlecze się gdzieś na końcu stawki Premier League, ale która walczy do końca! Kilka tygodni temu Młoty przegrywały po pierwszej połowie z West Bromwich 0:3. Właściwie nie było już czego zbierać. W przerwie głos zabrał Parker. Efekt? Po końcowym gwizdku było już 3:3. Po meczu jego koledzy z drużyny wchodzili z szatni i tak oceniali jego przemowę: Wow, to było coś niesamowitego… O to, czy była skuteczna dziennikarze pytać nie musieli.
Nie jest tak jak w Polsce, gdzie piłkarze obiecują, że będą walczyć, a później wychodzą na boisko i widzę jedenastu pi…euszy.
Gdy Banaś albo Gasparik strzelili gola na 2:0 (inna sprawa, że ta bramka nie powinna zostać uznana), wiedziałem, że już jest po zawodach. Przypomniało mi się jak kolega rozmawiał z jednym z zawodników Zagłębia przed meczem z Wisłą w Krakowie. Nazwiska nie podam, bo chłopaka lubię. Na pytanie co będzie w Krakowie piłkarz będący jednym z liderów zespołu odpowiada:
- Jak to co? Porażka.
Jeżeli z takiego założenia wychodzi czołowy piłkarz danej drużyny, to co mają myśleć inni, młodsi koledzy, dla których jest jakimś tak wzorem?
Piłkarz Aluminium Konin, Rafał Witkowski, napisał kiedyś takiego smsa do kolegi, albo kierownika drużyny. Już nie pamiętam dokładnie do kogo. W każdym razie treść była taka: Mecz op…, szkoda kasy na benzynę.
Z Wisłą Zagłębie broniło się dzielnie, bramkę tracąc w samej końcówce, po błędzie Csaby Horvatha. Drużyna biegała, walczyła, nie odpuszczała. Tylko co z tego, skoro do dziś mam wrażenie, że mecz był rozstrzygnięty już w autokarze?
Spekuluje się, że trener Bajor wiedział już przed pojedynkiem w Zabrzu, że jeżeli przegra, straci pracę. W poniedziałkowym Przeglądzie Sportowym jest wypowiedź anonimowego zawodnika. - Wiedzieliśmy o tym i na pewno nam to nie pomagało…
Nie skomentuję tego… Albo nie, skomentuję. Choć zaznaczę to było moje prywatne odczucia. Jeżeli te słowa faktycznie padły (bo wiem, że jeżeli cytowany jest anonimowy piłkarz, to często cytat jest wymyślony), to ja zinterpretowałem je tak: Za trenera nikt już nie chciał umierać. Może to głupie, może kompletnie się mylę, ale tak to odebrałem. A wydarzenia z boiska jakoś mnie nie przekonały do zmiany zdania.
Czytam dziś, że prezes klubu, Jerzy Koziński, zapowiedział, że nie będzie wyciągał żadnych konsekwencji wobec piłkarzy. No tak, w takich sytuacjach konsekwencje poniósł wyłącznie trener. Tak jak po Kobylinie. Hmm… Nie twierdzę, że do szatni trzeba wrzucić koktajl Mołotowa, dać każdemu z zawodników "po liściu", albo uderzyć po kieszeni tak, żeby zabolało. Chociaż może by się przydało - to ostatnie rozwiązanie mam na myśli, najbardziej bolesne. Ne potrafię zrozumieć, dlaczego w takich sytuacjach odpowiedzialność spada wyłącznie na trenera. Albo prezesa, dyrektora, a nawet rzecznika.
Przypomniało mi się teraz jak kilka lat temu piłkarze Odry Wodzisław (Tak, Odry Wodzisław), którzy wtedy byli w ligowej czołówce (tak, byli), przegrali jakiś mecz w wyjątkowo słabym stylu. Co zrobili? Aby wynagrodzić fanom to, że odstawili taką żenadę, w kolejnym meczu ligowym, rozgrywanym w Wodzisławiu, zapłacili za wstęp pokaźnej części kibiców.
Niestety, my, kibice, w dużej mierze sami jesteśmy sobie winni. Po słynnym "Seven" czytałem komentarze wielu z Was, że "gdybym ja ich tam zobaczył! To ja bym ich…!" i tu padały nigdy nie zrealizowane obietnice. A ja słyszałem, i niestety muszę się z tym zgodzić, że gdyby wielu z Was - choć nie twierdzę, że wszyscy - spotkała tych piłkarzy w "Seven", to by się jeszcze z nimi napiła.
Najczęściej jesteśmy mocni tylko w gębie. Albo w wirtualnym świecie. Z przykrością stwierdzam, że przez wiele lat przebywania w środowisku piłkarskim zauważyłem, ze w obecności piłkarzy wielu dostaje "małpiego rozumu". Pretensje i żale wylewane na internetowych forach, czy w rozmowach ze znajomymi nagle znikają. To my sami z ludzi absolutnie zwyczajnych robimy ludzi absolutnie wyjątkowych. Dostajemy przy nich pier... I powodujemy takie sytuacje jak ta z Rokitek, z początku tamtego sezonu. Popisy z piłką dwójki gwiazd Zagłębia oklaskiwało, tworząc małe kółeczko, kilkunastu gapiów. Tymczasem Zagłębie przegrało w lidze kilka spotkań z rzędu i jedno pucharowe. W Kobylinie.
Brakuje mi w Zagłębiu sportowej złości. W Zabrzu widziałem ją u jednego zawodnika i nie mam tu na myśli Traore, który tak się zaangażował w grę, że nawet się nie spocił. Tą złość widziałem u Łukasza Hanzela. Niestety, nie jest to chłopak, który ma szansę być tym, który pier… z kopa w bidon. A nawet jeśli to zrobi, przejdzie to bez echa. Czytam wypowiedzi zawodników po meczu i również nie widzę sportowej złości. Oczywiście, nie twierdzę, że trzeba pojechać jak kiedyś Radosław Kałużny i powiedzieć przed kamerami, że parę osób zasłużyło na kopa w ryja. Ale jak czytam, że graliśmy dobrze, mieliśmy mecz pod kontrolą, a spotkanie ustawiły bramki życia strzelone przez piłkarzy Górnika, to myślę, że ktoś tu odleciał. Że ktoś myśli: przegraliśmy, ale nic się nie stało. Życie toczy się dalej… Hej! Wróć na ziemię! Jasne, że toczy się dalej, ale sądzę, że po takim spotkaniu kibice mają prawo oczekiwać trochę więcej samokrytyki: Daliśmy ciała, zawiedliśmy kibiców, przepraszam. Oczywiście końcowego wyniki to by nie zmieniło, ale niesmak byłby na pewno mniejszy. Nie wiem jak dla Was, ale wypowiadanie się w stylu "Chcieliśmy, ale wszystko sprzysięgło się przeciwko nam" to dla mnie trochę żenada.
Teraz kibice domagają się kogoś z twardą ręką. Szkoleniowca, który złapie za "mordy". Czasami jednak fani zapominają, że oni sami trenerowi nie pomagają. Weźmy za przykład Andrzeja Lesiaka, dziś uznawanego przez wszystkich za oszołoma i kogoś, kto w ogóle nie zna się na robocie. Lecz jak tylko pojawiło się to nazwisko, jako następcy Oresta Lenczyka, wielu kibiców zaczęło lamentować "Kto to jest? To gość bez doświadczenia! Autorytetu!". Lesiak, podobnie jak wcześniej Fornalak, został osądzony i skreślony, zanim tak naprawdę pokazał, jakim jest trenerem. Choć inna sprawa, że szkoleniowiec bardzo się pogubił w szukaniu wrogów i winnych. Zapomniał, że szukanie błędów powinno się zaczynać od siebie. I czasami warto spojrzeć w lustro. Teraz na pewno spojrzy, chyba, że wyrzucił pożegnalny prezent.
Takim liderem mógł być Piotr Świerczewski, ale - niestety - trafił do Zagłębia o kilka lat za późno. To już nie był ten Świerczewski z najlepszych czasów kadry . Kilka albo nawet kilkanaście kilogramów za dużo. Zwrotność Batorego w porcie. Nie można mu było jednak odmówić zaangażowania, serca do walki, charyzmy. I szczerości. Nie każdemu koledze z drużyny było w smak, że Piotrek mówił głośno to, co myśli, zarówno w mediach jak i w szatni. - Wszedł na boisko Kolendowicz, znany z tego, że jest szybki, ale nie zauważyłem, aby chociaż raz podpisał się swoimi sprintami. Potem pojawił się Plizga i się przewracał. No, ja to pierniczę. Było w tym meczu z naszej strony sporo niechlujstwa. Taka gra to po prostu skandal. Ja dwudziestu piłek w meczu nie tracę. Trzy lub cztery razy zawalę, ale nie więcej. Ciężko mi było współpracować z kolegami, kiedy co chwilę tracili piłkę. Wydaje mi się, że zbyt wielu z nich po prostu odwalało w niedzielnym meczu chałturę - powiedział po meczu z Arką wielokrotny reprezentant. Ja rozumiem jego złość i rozgoryczenie, bo to on, jako najbardziej znany piłkarz tej drużyny, dostawał najwięcej po głowie. Ale takie wypowiedzi nie pomagały Piotrkowi w zdobyciu sympatii kolegów. Zwłaszcza zawodników tak odpornych na krytykę jak na przykład Kolendowicz. Nic dziwnego, że w szatni trzymał tylko z Dariuszem Jackiewiczem, którego akurat pochwalił. Kilka tygodni później, już po nominacji Franciszka Smudy najpierw na stanowisko trenera Zagłębia, a następnie selekcjonera reprezentacji, do mediów przedostała się informacja, że "Świr" będzie odstrzelony. Nikt po Piotrku, który jest naprawdę zaj… facetem, nie płakał. Ani kibice, ani koledzy.
Brakuje mi w tej drużynie kogoś takiego jak Grzegorz Niciński. To chłopak, który po zatrzymaniu przez prokuraturę, najpierw został osądzony i stracony. Wypchnięty na margines piłki. Dziś traktuje się go jak sprzedawczyka. Trędowatego. Szkoda. Ja go bardzo cenię za to, jakim był zawodnikiem, a przede wszystkim człowiekiem. Pamiętam do dziś jak "Nitek" dochodził do formy po zerwaniu więzadeł. To był 2002 rok. Lato. Żar lał się z nieba, a Grzesiek ubrany w ortalionowy dres zap… na jednym z bocznych boisk, by jak najszybciej wrócić do formy fizycznej. Patrzyłeś na gościa i mdlałeś z samego patrzenia. A on zap… półtorej godziny.
Nie miał wielkich umiejętności, ale miał w sobie niewyobrażalną wolę walki i charyzmę. I walczył do końca. Nie wyobrażam sobie "Nitka", który przed meczem na Wiśle mówi: Przegramy… Nawet jeżeli wiedział, że będzie wp…., to na pewno ani głośno, ani nawet w prywatnych rozmowach o tym nie mówił.
Grześka poznałem w ciekawych okolicznościach. W lubińskiej "Beatce". Akurat pracowałem w "Piłce Nożnej". Oceniałem m.in. mecze Zagłębia. Na przykład porażkę 1:7 u siebie z Wisłą. Pierwsze kilka minut to dominacja gospodarzy. Sam Niciński zmarnował świetną okazję, za chwilę ktoś spieprzył drugą "patelnię"… A później… koncertowa gra Cantoro (dałem mu notę 6 - najwyższą) i wiślaków. Oddali, jak dobrze pamiętam, osiem strzałów na bramkę Madaricia. Strzelili siedem bramek. Niciński dostał ode mnie jedynkę – najniższą notę. Po pierwszym meczu sezonu z Cracovią (2:5) obok jego nazwiska postawiłem podobną cyferkę.
Mój przyjaciel, Konrad Kaczmarek, który wtedy był klubowym rzecznikiem, mówił mi już wcześniej, że "Nitek" jest na mnie cięty.
- Konrad - pyta się. - Kto jest ten Wachnik? Ty go znasz?
- Znam - mówi spokojnie "Boniu". - To taki mój kolega. W porządku chłopak.
- Kur…, on mi daje same jedynki! Jak go będziesz widział, zapytaj się, dlaczego tak ze mną jedzie.
- Dobra, zapytam.
Nie pamiętam ile razy słyszałem o pretensjach i żalach, jakie mieli do mnie piłkarze za to, że z "nimi jechałem". Polski piłkarz nawet na konstruktywną krytykę się obraża. Uważa za totalnie niesprawiedliwą. "Ja słabo grałem? Przecież ja dobrze grałem!". A koledzy podjudzają: Ale Ci spruł! Ale Ci pojechał! I tak go nakręcają. Lecz rzadko który piłkarz przyjdzie i powie, że ma do Ciebie żal.
- Hej. Dlaczego uważasz, że gram słabo? Możesz mi wytłumaczyć?
Zamiast tego jest "cześć, cześć", a później wśród kolegów: "Kur…, głupi ch…, co on się, kur…, zna na piłce?!".
Jestem w "Beatce". Piję piwo. Nagle ktoś mnie lekko klepie w plecy. Obracam się powoli. Patrzę. "Nitek".
- Oho, będzie wp… - pomyślałem. Byłem wtedy raczej skromnej postury. Nitek - chłop jak dąb.
- Cześć - mówi Grzesiek. - Chciałem zapytać, dlaczego tak ze mną jedziesz - mówi. Trzyma w ręku browara. Czeka na to co powiem.
- Oho. Na pewno będzie wp… - pomyślałem znowu i mówię: Wcale z Tobą nie jadę. Po prostu słabo grałeś… - odpowiedziałem pewnym głosem. Tak naprawdę byłem mocno wydygany.
Niciński popatrzył na mnie chwilę. - Wiesz co? Chodź, napijemy się piwa i pogadamy.
I napiliśmy się piwa, i pogadaliśmy. Po męsku, ale bez wzajemnego obrzucania się pretensjami. Konstruktywnie. Nie napiszę, że zostaliśmy kolegami, że spotkaliśmy się na piwie jeszcze parę razy. Nie. To był jedyny raz, kiedy pogadaliśmy dłużej niż dwie minuty. Lecz to wystarczyło, żebym darzył Grześka ogromnym szacunkiem. Żebym widział w nim faceta z jajami, nie tylko na boisku, ale i poza nim.
Pomijając już to, jakim Niciński był/jest człowiekiem, żałuję, że Zagłębie nie ma obecnie takiego zawodnika w swojej szatni. Chociaż…Ciągle liczę na to, że może jednak ma? Może taki lider wkrótce się narodzi? Najlepiej wśród wychowanków. Oby. Takiego piłkarza tej drużynie zdecydowanie brakuje.
W czwartek ma się wyjaśnić, czy trenerem Zagłębia ma być Jan Urban. Z tego, co wiem, gdy odchodził z Legii, jego relacje z zawodnikami były dalekie od ideału. Urbana wspomina Radović. - Miałem kilka nieprzyjemnych rozmów z trenerem Urbanem, kiedy za jego kadencji siedziałem na ławce, ale to facet, który też zawsze był szczery. To mi się u niego podobało. Pogadaliśmy jak mężczyzna z mężczyzną i już wiedziałem, że mi nie ufa. To było jego święte prawo, nie miałem do niego pretensji.
Nie wiem jakim człowiekiem jest Urban, ani też jakim jest trenerem. Chciałbym, żeby zawodnicy pochodzili do niego tak jak Radović. Żeby nie było jakiegoś obrażania się, bo trener mnie zj… przy wszystkich. Żeby wychodzili na murawę i ją orali. Nie dla Urbana. Dla siebie, dla kibiców. Różnie te relacje się układały, ale fanom nie można odmówić jednego. Są zawsze tam, gdzie Zagłębie gra. Wspierają najlepiej jak potrafią. I nie wymagają wcale tak wiele. Szacunku dla kibica i walki do końca.
Po Zabrzu było mi za Zagłębie wstyd. Pięć tysięcy pytań "Co tam z tym Twoim Zagłębiem? Co tam się z nimi stało?". W głowie pustka. Bo co, kur…, miałem powiedzieć? No wiesz…Górnik był lepszy? To najgłupsza odpowiedź, jaka przychodziła mi do głowy…
Panowie. Wyjdzie w niedzielę na boisko i pokażcie jaja. Orajcie boisko. Wypruwajcie z siebie żyły. Wypluwajcie płuca. Zagrajcie na maksimum możliwości. Zagrajcie tak, żeby kibice Zagłębia Lubin nie musieli się za Was wstydzić.
***
O autorze: Urodziłem się w 1983 roku - rok po drugim największym tryufmie w dziejach polskiego futbolu i kilka miesięcy po drugiej w historii pielgrzymce pierwszego polskiego papieża do ojczystego kraju. Przez całe dzieciństwo, a może i później, byłem przekonany, że papież od zawsze był Polakiem, a nasza drużyna narodowa niezmiennie zalicza się do najlepszych na świecie. Wychodzę z założenia, że lepiej, żeby ludzie cokolwiek o mnie mówili, niż miałbym przejść przez życie szarym i właściwie niezauważonym. Jeśli coś mówią, to znaczy, że żyjesz. A przy okazji pozdrawiam serdecznie tych, którzy mówią o mnie źle.
Blog autora: http://tatakazika.blogspot.com