Napisałem ostatnio, że : "Taka specyfika naszej ligi, że jak na wiosnę przegrasz dwa mecze, albo jeden przegrasz, drugi zremisujesz, to nie ma tak naprawdę znaczenia, czy jesteś trenerem Wisły, Legii, Zagłębia, Polonii Bytom, czy Cracovii. Scenariusz jest niemal zawsze taki sam. Rusza runda wiosenna, mijają dwie kolejki i mamy pierwszego zwycięzcę. A za nim czeka kolejka kolejnych "nominowanych". Jesteśmy cholernie niecierpliwi. Oczekujemy wyniku nie jutro, ale już, teraz, "na wczoraj ". Szesnaście zespołów w ekstraklasie, każdy chce osiągnąć wynik jak najszybciej! Najlepiej po najniższych kosztach. Kasa ! Kasa! Kasa! W tym pędzie zapominamy o tym, co najważniejsze. O tym, co tak naprawdę może uzdrowić naszą piłkę i sprawić, że zamiast systematycznie tracić kontrakt z najlepszymi na świecie zaczniemy ten dystans nadrabiać. Niestety, odnoszę wrażenie, że przesłanie jakie chciał nam przekazać autor "Pieśni o spustoszeniu Podola " jest jak najbardziej na czasie. Także w piłce. "Nową przypowieść Polak sobie kupi, że przed Euro i po Euro głupi ". Spalona ziemia.
Ktoś mi przypomni, kiedy po raz pierwszy w naszym kraju zaczęto mówić o potrzebie "gruntownej naprawy systemu szkolenia młodzieży? ". Ile to już razy słyszeliśmy, że aby zacząć nadrabiać systematycznie powiększający się dystans do najlepszych musimy zainwestować w szkolenie. W młodzież. Wybudować bazy treningowe, rozpieprzyć archaiczny system szkolenia, zbudować od podstaw nowy, przynoszący wymierne korzyści. Zróbmy tak jak Czesi, przeszczepmy na nasz grunt wzorce francuskie! Tak! Tak! Zróbmy tak jak Czesi ! -przyklasnęli wszyscy po kolejnym blamażu na międzynarodowej arenie. Reforma szkolenia nigdy nie została wprowadzona. Została przegadana przez najrozmaitszych ekspertów w najróżniejszych programach poświęconych piłce. Były nawet debaty, okrągły stół. I co? I nic. Minęły dwa dni i wszyscy zapomnieli o "gwałtownej potrzebie ". To nie był bowiem czas reform tylko rozliczeń. Stawiania winnych przed medialnym plutonem egzekucyjnym. Rozstrzelać, natychmiast! Rozkaz wykonano bez sprzeciwu, z zimną krwią. Naród zawył dziko!
Czasami czytam wypowiedź jakiegoś piłkarza, trenera, który mówi o gwałtownej potrzebie reformy szkolenia. Najczęściej umieszcza się te puste frazesy na dziesiątej stronie jakiegoś Przeglądu Sportowego, a najchętniej zamknęłoby się gościa w jakimś Skowarczu albo Lubiążu. Niby mówimy "tak, tak, ma rację ", a w duchu myślimy "przestań pi…, gościu ".
W kadrze Franciszka Smudy miało być inaczej. Mieli grać wyłącznie Polacy. Młodzi, zdolni. Sam Franz przekonywał, że przecież utalentowanych piłkarzy w naszym kraju nie brakuje. Dziś mamy do EURO nieco ponad 400 dni, a Smuda, pytany o godziwych wykonawców na Mistrzostwa, mówi: "Przecież z kibla ich nie wyciągnę! ". Kupczymy paszportami i na prawo i lewo, niczym Katar i nie widzimy w tym nic zdrożnego. Przecież Niemcy też tak robią!! - krzyczy selekcjoner, a ustawiony za nim chór popleczników ryczy podobną pieśń. To nic, że Ci wszyscy naturalizowani Niemcy mieszkają w tym kraju od małego, że zostali wykształceni w "niemieckim " procesie szkolenia. To nic, że od lat w selekcjoner ich reprezentacji jedynie wymienia poszczególne elementy. Na lepsze. My wiemy lepiej. Wszyscy głupi, my mądrzy. Najmądrzejsi. Tylko co będziemy mieli po EURO? Wymianę kilku elementów, drobny retusz, czy totalny rozpierdol i plac budowy od nowa?
Jest taka scena we wspomnianym na wstępie filmie. Matka przychodzi do domu grubo po 23. Wyczerpana ciągłym pędem za sławą, oczekiwaniami na coraz więcej i więcej, zmęczona tą całą otoczką sukcesu. Nie mająca czasu na nic. Na odpoczynek również.
- Mamo, wyprowadzam się… - zaczyna córka.
- Teraz? Musisz teraz zaczynać ten temat? Nie widzisz, że ja nie mam czasu!
Tak myślę sobie jak wyglądają rozmowy w klubie na temat poprawy systemu szkolenia. Nie chodzi mi jednak o najeżone mądrościami i wszelakimi genialnymi rozwiązaniami rozważania przy wódce, tylko o konkrety. Czy nie wygląda to czasem podobnie jak rozmowa matki z córką? Że od prawdziwego problemu ważniejsze jest tysiąc innych, mniejszych? Że przy tej ciągłej presji wymagającej sukcesu na teraz, na już, nikt nie ma tak naprawdę czasu na to, aby wreszcie zacząć działać? Prezes ma na głowie tysiąc innych, niekiedy absurdalnych spraw, ciągle ktoś do niego przychodzi, ciągle ktoś coś chce, ciągłe spotkania. A reforma szkolenia to nie jest temat do obgadania w pięć minut. Czy nawet w godzinę. Nie wystarczy powiedzieć głośno: "Dobra, działamy! ". Tu trzeba olbrzymiej konsekwencji. Walki. Trzeba znaleźć odpowiednich wykonawców. Ułożyć plan i systematycznie go realizować. Rozdysponować zadania i z ich realizacji rozliczać. Eee… tam. Za dużo zachodu. Tu spotkanie, tam spotkanie. Mijają dwa, trzy dni i bardzo ważnej rozmowy na temat konieczności poprawy szkolenia w głowie zostają jedynie strzępki. "Pamiętam, pamiętam, że trzeba to zrobić " - usprawiedliwia się w duchu prezes. Ch… pamiętasz…
Bo tak naprawdę ani dla niego, ani dla trenerów pracujących w klubie to nie jest kwestia, która decyduje o być albo nie być w klubie, w piłce. O ich losie decyduje konkretny wynik sportowy, to przez pryzmat osiąganego sukcesu, a nie ich braku ocenia się działania prezesa, czy trenera. Szkoleniowiec nie ma tak naprawdę czasu zastanowić się nad tym problemem, a co dopiero próbować wdrożyć go w życie. Ma ważniejsze rzeczy na głowie. Cykl treningowy, odprawy przedmeczowe, analiza przeciwnika. Mecz goni mecz. A kiedy kończy się sezon albo runda, to jest tam zmęczony, że piłka jest ostatnią rzeczą, o której zamierza myśleć. A jeśli już odpocznie, naładuje ten swój "akumulator ", to prędzej myśli nad tym, co zmienić w drużynie, kogo pozyskać, jak ułożyć plan przygotowań. Z prezesami jest podobnie: kogo kupić, kogo opchnąć, skąd wziąć pieniądze, jak zamknąć budżet. Szkolenie? No, ważne, ważne, ale musi jeszcze trochę poczekać.
Poza tym, mówiąc wprost, trenerzy często mają w du… szkolenie w danym klubie. Są najemnikami. Nie zależy im. Kolega opowiadał mi kulisy rozmów z jednym z najbardziej znanych szkoleniowców w Polsce. Brał w nich, rzecz jasna, udział. - Co dla mnie miało największe znaczenie? Otóż… Od samego początku bycia w Klubie zależało mi m.in. na tym, aby Klub był instytucją "uczącą się " i zachowującą ciągłość. Dotychczas było tak, że każdy nowy trener zaczynał od zera - w Klubie nie było żadnego archiwum, nic. Dopiero np. badania zrobione w zimie 2006/2007 przez Kubę Jarosza i profesora Chmurę pozostały w Klubie po ich odejściu. Słowem mówiąc - zależało mi na ZESPOLE. A Pan Trener jest indywidualistą, gra wyłącznie na siebie. Dlatego pozwoleniu ma na pełnienie także funkcji dyrektora sportowego oznaczałoby, że stajemy się zupełnie "bezbronni ": dopóki Pan Trener jest z nami i nas "lubi" to jest OK. Ale pewnego pięknego dnia Pan się obrazi, albo ktoś mu zaproponuje np. 100.000 zł i odejdzie. I zostajemy "na plaży ". My chcieliśmy, żeby zachowując autonomiczność różnych stanowisk (finansowego, sportowego, rozwojowego, itd.) wspólnie ustalać politykę transferową, personalną, itd. A on chciał o wszystkim decydować sam. Czyli można by powiedzieć, że, w pewnym sensie, nie potrzebny byłby w Klubie dyrektor finansowy ;-)
Patrzę na zwolnionego właśnie Marka Bajora. - Udało mi się pokazać trochę naszej młodzieży wywodzącej się z Lubina i okolic. Wielu młodych chłopaków dostało u mnie szansę zaprezentowania swoich umiejętności na boisku bądź też na treningach z pierwszą drużyną. Uważam, że w przyszłości mogą oni stanowić potencjał zespołu - mówi w wywiadzie dla Interii trener. Ja się zgodzę, to duży plus pracy trenera. Nie wiem, czy Dąbrowski, Woźniak, Błąd, czy Rakowski będą stanowili o sile Zagłębia - mam nadzieję, że tak. Lecz ich obecność w składzie daje Zagłębiu coś więcej - wielu młodych chłopaków będzie chciało pójść w ich ślady. To jedna strona medalu. Ta pozytywna. Druga jest taka, że przy obecnym szkoleniu wiele talentów przepadnie.
Zagłębie jest stawiane za wzór w szkoleniu młodzieży. Dlaczego? Bo ocenia się ich pracę w tej dziedzinie wyłącznie przez pryzmat wyników. Wystarczyło dwa razy zdobyć mistrza Polski i już wszyscy stawiają ich za wzór godny naśladowania. "Popatrzcie, oni to dopiero mają szkolenie! " - mówią albo piszą Ci, którzy zupełnie nie wiedzą jak to wszystko wygląda. Nie zrozumcie mnie źle. To ogromny sukces Zagłębia. Poza tym, jak na polskie warunki - jest bardzo dobrze. Jest bursa dla młodzieży, boiska, stroje, rzeczy treningowe. No, ale żeby gonić Zachód, uciekający nam coraz bardziej Wschód, czy nawet Azerbejdżan, nie wystarczy równać do najlepszych w Polsce.
Jest w Lubinie dwóch trenerów, do których mam ogromny szacunek za to, jak pracują z młodzieżą. Pierwszy to Paweł Karmelita, drugi Adam Buczek. Szczególnie ten drugi jest oceniany przez pryzmat wyników, a nie tego, jak pracuje i co tak naprawdę robi. Sam zawiesił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Jeżeli zabraknie sukcesów, to z obiecującego, świetnego trenera stanie się nikim. To dla mnie pewne jak w banku.
Osobną kwestią jest to, że my, Polacy, jesteśmy mistrzami prowizorki. Robienia wszystkiego na odp…. Nie myślimy przyszłościowo. Robimy to, na co zwraca nam się uwagę. To, co każą. Nic więcej. Nic ponad to. I oczywiście byle jak. Zima wiecznie zaskakuje polskich drogowców. Drogi po każdej zimie dziurawe, łatane na szybko – z każdym kolejnym rokiem temat powraca. Jak to się ma do tego, co się dzieje w piłce? Budujemy stadiony " piękne, efektowne, ale z racji pośpiechu i wrodzonego nawyku do robienia wielu rzeczy na zasadzie "jakoś to będzie " każdy z tych obiektów ma mnóstwo defektów, o których dowiadujemy się po czasie. Niby inwestujemy w bazę, młodzież, ale tak naprawdę robimy to bez głowy, bez jakiegoś sprecyzowanego planu i bez większego przekonania. Takie przynajmniej mam wrażenie.
To, że gruntowną reformę szkolenia odkładamy na później, to także pochodna tego, że tutaj na sukces trzeba będzie czekać. Może nawet latami. Tymczasem my jesteśmy popędliwi. Nie chcemy czekać latami. Dlatego wielu uważa, że zamiast czekać na efekty, można te efekty kupić od razu. Za duże pieniądze. Zamiast inwestować o wiele większe sumy w młodzież, inwestujemy w piłkarzy, którzy są coraz słabsi, ale zarabiają coraz więcej. I niby też się mówi o tym głośno, a nikt z tym nic nie robi. Patologia przybiera coraz większe rozmiary.
Można kupić największe polskie gwiazdy i dobrać do tego jakichś zagranicznych grajków, tak jak to zrobiła Wisła Kraków po tym jak nastała era Bogusława Cupiała. Kupiono Czerwca, Węgrzyna, Kaliciaka, czy Bukalskiego, a także Arunasa Pukeleviciusa. Cóż, jak się kupuje hurtowo, to zawsze trafi się jakiś badziew. No, ale cel, jaki przyświecał Cupiałowi, został w jakiś sposób osiągnięty - od tego momentu Biała Gwiazda zaliczana jest do najmocniejszych drużyn w Polsce. Ale czy jest w tym klubie jakaś strategia budowania potęgi na lata? Nie. Wisła nie jest jak reprezentacja Niemiec, gdzie wymienia się najsłabsze ogniwa, Wisła jest jak reprezentacja, gdzie co jakiś czas pojawia się konieczność zrobienia totalnej rozpierduchy i budowania wszystkiego od nowa. Podobnie jest w Polonii, czy Legii. W tym drugim klubie ma być niby inaczej - szansę mają dostawać zawodnicy wychowani przez stołeczny klub, Żyro czy Wolski. Ale przychodzi mecz i prędzej niż Wolski szansę dostaje wyciągnięty z Cypru 26-letni Nigeryjczyk, Ogbuke. Bo brutalna prawda jest taka, że w Polsce na młodzież wciąż się stawia wyłącznie z konieczności - gdy nie ma kasy na nowych zawodników, albo żeby zmusić do wysiłku leniwą gwiazdkę będącą kompletnie bez formy.
Boję się, że ze szkoleniem młodzieży w Polsce jest jak z reformą w PKP. Dużo hałasu, mało konkretów. Piętnaście lat temu pociąg z Poznania do Gdańska jechał góra trzy godziny, dzisiaj jedzie drugie tyle. Niby każdy widzi potrzebę przeprowadzenia gruntownej reformy, ale jak przychodzi co do czego, to brak kozaków, którzy by to zrobili. Pokazali, że jednak można. Zamiast tego mamy do czynienia z kosmetyką i tuszowaniem tego, co wstydliwe.
Ostatnio biorę do ręki gazetę i czytam : "W 2041 pociągu w Polsce będą jeździć nawet z prędkością 300 km na godzinę! ". Obyśmy nie musieli tyle czekać na pokolenie zdolnych piłkarzy w naszym kraju. Obawiam się, że tego nie dożyję, podobnie jak wielu z Was.
***
O autorze: Urodziłem się w 1983 roku - rok po drugim największym tryufmie w dziejach polskiego futbolu i kilka miesięcy po drugiej w historii pielgrzymce pierwszego polskiego papieża do ojczystego kraju. Przez całe dzieciństwo, a może i później, byłem przekonany, że papież od zawsze był Polakiem, a nasza drużyna narodowa niezmiennie zalicza się do najlepszych na świecie. Wychodzę z założenia, że lepiej, żeby ludzie cokolwiek o mnie mówili, niż miałbym przejść przez życie szarym i właściwie niezauważonym. Jeśli coś mówią, to znaczy, że żyjesz. A przy okazji pozdrawiam serdecznie tych, którzy mówią o mnie źle.
Blog autora: http://tatakazika.blogspot.com