Tata Kazika: W imię ojca i syna i Arka Gdynia

Nie mam w tej kwestii żadnych wątpliwości. Arka Gdynia jest w tej chwili murowanym kandydatem do spadku z Ekstraklasy. Patrzę na jej sytuację realnie, bez emocji i stwierdzam: obok Polonii Warszawa jest w tej chwili najgorszą drużyną Ekstraklasy. Fani Czarnych Koszul mogą jeszcze opierać swoje nadzieje na "nazwiskach", jakie tworzą "drużynę" z Konwiktorskiej. Kibice Arki mogą się oprzeć jedynie o ścianę -zespół, jaki dopingują, jest słaby, gra w jego wykonaniu tragiczna, atmosfera po czterech meczach chu...wa, terminarz również chu...wy. Wprawdzie w ligowej tabeli niżej od gdynian znajduje się jeszcze Cracovia, ale to także kiepski powód do optymizmu. Wystarczy przecież popatrzeć na grę i rezultaty osiągane przez piłkarzy Jurija Szatałowa, a później przyjrzeć się "grze" i wynikom drużyny prowadzonej przez Dariusza Pasiekę. Na tym polu, niestety, sytuacja przedstawia się tak samo. Chu...wo. Jedyna nadzieja - w opatrzności. W imię ojca i syna i Arka Gdynia…

W tym artykule dowiesz się o:

Myślę, że w Gdyni przed startem rundy wiosennej zdawano sobie sprawę z powagi sytuacji. Trudno było szukać podstaw do większego optymizmu, zwłaszcza jeżeli spojrzało się na rezultaty gier sparingowych. Lecz póki liga nie ruszyła, kiepskie rezultaty w meczach kontrolnych można było wytłumaczyć tym, że nie są to mecze o stawkę, że zespół jest na innym etapie przygotowań niż rywale, a optymizmu szukać w tym, że trzy z czterech pierwszych meczów Arka gra u siebie. To faktycznie jest atut, ale w przypadku, gdy drużyna rzeczywiście czuje moc pochodzącą z własnych kątów. Gdynianie taką moc czuli, ale na stadionie rugby. Wiosną przenieśli się jednak na nowy, piękny obiekt. Po trzech spotkaniach widać, że jeżeli nawet stadion w Gdyni będzie kiedyś atutem gospodarzy, to - niestety - jeszcze nie teraz.

Owszem, porażki z Wisłą czy Lechem można było usprawiedliwiać tym, że to najwyższa ligowa półka (choć w przypadku Lecha tabela na to nie wskazuje). To brzmiało nawet rozsądnie, ale tylko do momentu, gdy ktoś nie przywoła meczów Cracovii z Lechem i Wisły z Polonią Bytom albo Podbeskidziem Bielsko-Biała. W takich okolicznościach argument o najwyższej ligowej półce jest po prostu śmieszny.

Moim zdaniem wyjątkową niemoc Arki zamydlił nieco mecz w Zabrzu. Górnik - jak przypuszczam - po efektownej wygranej z Zagłębiem pomyślał, że jeszcze słabszych gdynian "łyknie" z rozpędu. Tymczasem dwa gole po raz pierwszy i pewnie ostatni w życiu strzelił Noll, dzięki czemu Arka przełamała wyjazdowy impas zarówno w kwestii zdobytych goli, jak i punktów. Urwała Górnikowi punkt, choć tak naprawdę straciła dwa. Drużyna Pasieki zremisowała mecz, który powinna wygrać. - Kilka punktów uciekło nam we frajerski sposób. Po błędach indywidualnych, albo w wyniku radosnej twórczości japońskiego sędziego, który do Polski przyjechał chyba na wakacje. To jednak nie jest żadne tłumaczenie, bo faktem pozostaje nasze przedostatnie miejsce w tabeli - tak przed rundą wiosenną dyrektor sportowy, Arki, Andrzej Czyżniewski odpowiedział na pytanie, czy jest zadowolony z miejsca w tabeli, jakie zajmuje jego zespół. "Czyżyk" to bardzo ambitny i kreatywny chłop, który jednak kraje tak jak mu materiału staje. I, niestety, nie na wpływu na to, że jego piłkarze tracą bramki, a co za tym idzie punkty we frajerski sposób. Może tylko rwać sobie włosy głowy widząc, w jakich okolicznościach Moretto wyciągał piłkę siatki w meczach z Wisłą (gol w ostatnich sekundach najlepszego w wykonaniu Arki meczu), Lechem (trzy gole w kilka minut!), Górnikiem i Zagłębiem. W tych dwóch ostatnich pojedynkach Arkowcy mieli rywali na widelcu. Kontrolowali mecz. I chyba niezbyt dobrze się z tym czuli, bo zaczęli rozdawać prezenty.

Kolejna istotna sprawa, atmosfera. Jak nie idzie, wiadomo -siada. Schodzących w piątek do szatni piłkarzy pożegnały gwizdy. Podczas konferencji prasowej jeden z kibiców krzyknął w kierunku Dariusza Pasieki: Mamy Ciebie dość! A, jak informuje Gazeta Wyborcza, jeszcze goręcej było pod szatnią. Za Gazetą: Pasieka nie dał się sprowokować, czego nie można powiedzieć o jego zawodnikach, których parę metrów od sali konferencyjnej odwiedziła "delegacja" kibiców. Przewodził jej prowadzący od lat doping na meczach Arki "Megafon" , który w ostrych słowach zwrócił się do wychodzącego akurat z szatni Tadasa Labukasa (nie grał w tym meczu z powodu kartek). - Tadas! Chodź no tu! Przekaż swoim kolegom, że jak jeszcze raz zobaczymy w Sopocie "Budzika" [Marcin Budziński] i Sieberta nawalonych i wytaczających się z lokalu, to inaczej porozmawiamy! Nie będziemy się za nich wstydzić! W czwartek byli tak zrobieni, że się o drzwi potykali! - grzmiał o dwójce leczących kontuzje zawodników rozeźlony "Megafon". Labukas sprawiał wrażenie, że nie wie o co chodzi i starał się załagodzić sytuację. Inaczej zareagował obrońca Arki Robert Bednarek, który akurat pojawił się na korytarzu. - Sam im to powiedz, jak taki mądry jesteś! - odkrzyknął do przywódcy kibiców i oddalił się z miejsca zdarzenia.

Taką odzywką Bednarek raczej zapracował na to, że jego i kolegów wkrótce odwiedziła kolejna, liczniejsza delegacja kibiców. Brakuje mi w tej drużynie kogoś z charakterem, kogoś, kto wziąłby ten międzynarodowy konglomerat za mordy, kogoś, kto w takiej sytuacji odważnie wyszedłby do kibiców i powiedział: Panowie, gwarantuję Wam, że zrobię w szatni porządek! I rzeczywiście ten porządek zaprowadził. Tymczasem taka odzywka, jak ta Bednarka, raczej nie scementuje relacji na linii piłkarze - kibice. Ja wiem, że gdy nie ma wyników, po obu stronach pojawia się rozgoryczenie. Kibice są wkurw..., patrząc na popisy swoich asów, a piłkarze alergicznie reagują na gwizdy i wyzwiska dobiegające z trybun. Lecz to nie jest najlepszy czas na to, żeby zaogniać konflikt - w sytuacji, w jakiej znalazła się Arka, obie strony muszą pchać gdyński wózek w jedną stronę. I to zawodnicy powinni wykazać się większą dyplomacją. Pierwsi wyciągnąć rękę. To oni zawodzą, nie fani.

Z doświadczenia wiem, że piłkarze często nie potrafią w tej kwestii zrozumieć kibiców. Kiedyś w Zagłębiu jeden z najlepszych zawodników nie mógł pojąć, że po pięciu porażkach z rzędu, w tym w Kobylinie, kibiców strasznie wkur... to, że zawodnik lansuje się na Rokitkach - Polubińskiej wiosce, gdzie znajdowało się jezioro, chętnie odwiedzanej latem przez ludzi z Lubina, Legnicy i okolic.

- Ale dlaczego nie mogę jeździć na Rokitki?!?! No, dlaczego?! - pieklił się gwiazdor.

Absolutnie nie uważam, że wyjście piłkarzy na balety to zbrodnia, ale zwracam uwagę na to, że trzeba wyczuć moment, kiedy można sobie pozwolić na wygibasy na parkiecie, a kiedy spijać browary w domu. Jeżeli wyniki są dalekie od ideału, to wyjście na miasto - czy przed, czy po meczu - jest, delikatnie rzecz ujmując, nienajlepszym pomysłem. To podjudzanie kibiców, prowokowanie ich do tego, by wpadli na trening i spuścili piłkarzom solidny łomot. Jak czytam, że Budziński i Siebert byli widziany przez kibiców w czwartek, dzień przed meczem!, w lokalu, to odbieram to tak, jakby stanąć naprzeciw rozjuszonego byka z czerwoną płachtą i zuchwale krzyczeć : No dawaj! Wkur... się!

I to nawet nie chodzi o to, że obaj Ci piłkarze i tak nie mogli zagrać. I nie chodzi też o to, czy rzeczywiście się wytoczyli z lokalu. Jak znam życie, to często takie opowieści, że ktoś tam kogoś widział są mocno zabarwione domieszką fantazji -goście mogli pić sok i spokojnie wsiąść do taksówki, ale po tym jak kilkadziesiąt osób przekazywało sobie informację, że w czwartek widziano "Budzika" i Sieberta w Sopocie, wzbogacając każdorazowo zdarzenie o kilka szczegółów, efekt finalny jest często właśnie taki - byli nawaleni w sztok i potykali się o próg. Lecz naprawdę nie chodzi o ustalanie, jak było, tylko o sam fakt wyjścia i towarzyszące jemu okoliczności. Arka w trzech meczach u siebie zdobyła punkt. Wyjście na miasto w takiej sytuacji to przegięcie pały nie podlegające żadnemu usprawiedliwieniu.

Kilkanaście dni temu w tekście "Głupią matkę masz" napisałem tak: Biorę do ręki sobotnią gazetę i czytam: "Cała nadzieja w Tadasie Labukasie". Hmmm. Myślę: "To tak jakby gość chory na raka całą nadzieję opierał w Ibupromie. Brał te trzy tabletki dziennie, czy ile tam wynosi maksymalna dzienna dawka, i liczył na to, że jakoś to będzie. Generalnie do przodu.

Labukas z Zagłębiem nie grał, ale daleki jestem od stwierdzenia, że gdyby Litwin był na placu, rezultat byłby inny. Junior Ross do optymalnej formy dojdzie akurat na rozpoczęcie Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Dalej. W tygodniu przed meczem czytam, że inny napastnik Mawaye raczej nie znajdzie się w kadrze meczowej. Powód? Trener Pasieka oczekuje od Kameruńczyka sprowadzonego z Kasimpasy, że udowodni na treningach, że zależy mu na grze w Arce. Myślę sobie: Ja pier...! Przecież to jest jakieś przegięcie. Gość jest w Polsce kilkanaście miesięcy, nie pokazał NICZEGO GODNEGO UWAGI i nawet nie chce mu się zapier... na treningach! Pewnie oczekuje, że miejsce w jedenastce dostanie z urzędu. I czerwony dywan wprost na murawę.

Kolejny as - Ivanovski. Na jego powrót do składu Pasieka długo czekał i mocno liczył. Z Zagłębiem Macedończyk zagrał jak za karę. Patrzyłem na jego "zaangażowanie" i marzyłem o tym, żeby jeden z doprowadzonych do szału kibiców podbiegł i sprzedał mu kopa w dupę. Aż szkoda mi było Bożoka, Glaviny, czy Zawistowskiego. Tych, którzy naprawdę się starali, ale którzy przez "zaangażowanie" takich kolegów jak Ivanovski swoje później usłyszeli.

Smutne jest to, że najlepiej wyszkolonym technicznie piłkarzem Arki jest Marcelo Moretto. A wyróżniającą postacią jest 49-letni Ervin Skela. To zawodnik z ogromnym doświadczeniem, bardzo dobry - jak na naszą ligę - piłkarsko, ale mający najlepsze lata zdecydowanie za sobą. Nie zapominajmy, że Albańczyk miał spędzić wiosnę w niemieckiej piątej lidze! To smutne i mało optymistyczne zarazem, że gość z brzuszkiem, raczej nieprzygotowany do gry, któremu bliżej niż dalej do Domu Spokojnej Starości "Za Falochronem" jest o klasę lepszy od młodzieniaszków, którzy szlifowali formę w słonecznej Turcji…

Czy w Arce konieczna jest zmiana trenera? Nie wiem. Zmiana na zasadzie Libor Pala za Dariusza Pasiekę zupełnie mnie nie przekonuje. Poza tym, pamiętajmy, że roszada na stanowisku szkoleniowca nie zawsze daje pożądany efekt. Ktoś może powiedzieć "A w Cracovii dała! Przyszedł Szatałow za Ulatowskiego i wygrywają!". Wszystko prawda, ale Szatałow trafił do Krakowa jeszcze jesienią, zaś zimą miał kasę na transfery i mógł przebudować drużynę według własnego widzimisię.

Nie potrafię powiedzieć, czy Pasieka potrafi jeszcze wstrząsnąć prowadzonym przez siebie zespołem czy potrzebny jest już gość, który drzwi do szatni otworzy solidnym kopem, następnie zrzuci z parapetu wieżę i w ten sposób da jasno do zrozumienia: żarty, kur..., się skończyły. Nie wiem. Nie sądzę jednak, żeby wyszydzany przez Weszło - słusznie - Pala potrafił z miejsca zjednać sobie piłkarzy. Oni też czytają najbardziej poczytny portal piłkarski i po pełnej inteligentnej szydery lekturze na temat Czecha raczej nie spojrzą na niego łaskawie.

Załóżmy, że Pasieka zostanie. Co powinien zrobić? Jeżeli ja bym był na jego miejscu, postawiłbym odważnie, a nie z konieczności, na młodzież. Jasne, że mają mniejsze umiejętności niż obcokrajowcy, ale przynajmniej będą orać boiska w Łodzi, Białymstoku, Gdyni. Wypier... z miejsca wszystkich tych Mawaye, czy Ivanovskich, dla których gra w takim klubie jak Arka powinna być ogromnym zaszczytem, a swoim zaangażowaniem pokazują, gdzie mają pracodawcę. Niech grają Czoska, Sulima, Żołnierewicz, Siemaszko wspomagani tymi, którym się chce - Bożokiem, Skelą, Roziciem. Oczywiście, takie rozwiązanie, to ogromne ryzyko, ale co Arce pozostaje? Czekanie aż Ivanovskiemu się zachce? Chyba kupę. A nawet jeżeli będą przegrywać, to młodzież przynajmniej zagwarantuje zaangażowanie i walkę na całego o każdą piłkę, do ostatniej sekundy. I przede wszystkim zawodnicy na placu zrozumieją hasło: "Grać na całego i walczyć do upadłego". Nie będą mieli klubu, kibiców i wyników w dupie.

Choć wszystko wskazuje na to, że Arka z hukiem zleci z ligi, wierzę, że będzie inaczej. Czucie i wiara prędzej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko. Wierzę, że Pasieka złapie towarzystwo wzajemnej adoracji za mordy. Wierzę, że "Budzik" i spółka pójdą do Sopotu w nocy z 29 na 30 maja, prosto z autokaru, który przywiezie ich ze zwycięskiego meczu ze Śląskiem we Wrocławiu. Wierzę w nieodkrytą jeszcze magię gdyńskiego obiektu. Wierzę w przychylność losu i w to, że z Widzewem pierwsze dwie bramki w jednym meczu strzeli Rozić, a z Jagielonią Zawistowski. Wierzę, że Żołnierewicz będzie odkryciem na miarę Sadloka, a Siemaszko pójdzie w ślady Arkadiusza Piecha. Wierzę, mimo wszelkich i bijących po oczach przeciwności, że miejsce klubu, któremu kibicuję, nadal będzie w Ekstraklasie. Zaczynam modlitwę o lepsze jutro. W imię ojca i syna i Arka Gdynia…

***

O autorze: Urodziłem się w 1983 roku - rok po drugim największym tryufmie w dziejach polskiego futbolu i kilka miesięcy po drugiej w historii pielgrzymce pierwszego polskiego papieża do ojczystego kraju. Przez całe dzieciństwo, a może i później, byłem przekonany, że papież od zawsze był Polakiem, a nasza drużyna narodowa niezmiennie zalicza się do najlepszych na świecie. Wychodzę z założenia, że lepiej, żeby ludzie cokolwiek o mnie mówili, niż miałbym przejść przez życie szarym i właściwie niezauważonym. Jeśli coś mówią, to znaczy, że żyjesz. A przy okazji pozdrawiam serdecznie tych, którzy mówią o mnie źle.

Blog autora: http://tatakazika.blogspot.com

Źródło artykułu: