Smuda nie miał powodu, żeby mnie powołać - rozmowa z Pawłem Brożkiem, napastnikiem reprezentacji Polski

Po raz ostatni były napastnik Wisły Kraków zagrał w kadrze w grudniu 2010 roku. W spotkaniu z Bośnią i Hercegowiną, z którą Polska zremisowała 2:2 strzelił dwa gole. - Później zmieniałem klub, z Wisły odszedłem do Trabzonsporu. Trafiłem do zupełnie innego kraju, do innej kultury. Tam kierowcy na ulicy z dwóch pasów potrafią zrobić sześć. Nie byłem dawno na zgrupowaniu, ale doskonale wiem co się działo w reprezentacji. Mam wiele telewizyjnych kanałów sportowych, jest internet. Ze sprawami kadry jestem na bieżąco, choć wszystko obserwowałem z boku - oznajmił Brożek.

Marcin Frączak: Pana Trabzonspor zajął drugie miejsce w lidze tureckiej. Mistrzostwo wywalczył zespół Fenerbahce, który również zgromadził 82 punkty. Dlaczego nie udało się wygrać ligi?

Paweł Brożek : Na początku rundy rewanżowej zaczęliśmy tracić w meczach u siebie punkty. Zremisowaliśmy kilka spotkań i to odbiło się na wyniku w przekroju całego sezonu.

Pierwszego gola dla Trabzonsporu zdobył pan dopiero w maju. Miał pan chyba kłopoty z aklimatyzacją?

- Trafiłem do zupełnie innego kraju niż Polska. Mirkowi Szymkowiakowi też było ciężko się tam zaaklimatyzować. Turcja, to inna kultura. Kibice, tak jak się spodziewałem, są fanatyczni. Po wyjazdowych zwycięstwach potrafi nas witać po dwa, trzy tysiące kibiców. Nie wiem jacy są po porażkach, bo za dużo nie przegrywaliśmy.

Gdy pan grał mało, bał się pan, że może być coś nie tak? Przychodziły myśli, że ten transfer, to był błąd?

- Nie, choć ciężko było mi się pogodzić z rolą rezerwowego. W Wiśle grałem w podstawowym składzie, a tam musiałem siadać na ławce. Końcówka była jednak udana. W pięciu ostatnich spotkaniach pokazałem, że jestem w dobrej formie.

Czy po tych kilku miesiącach może pan powiedzieć, że wyjechał za późno?

- Ciężko mi powiedzieć. Nie trafiłem do klubu z Europy Zachodniej, tylko do państwa, które w głównej części jest położone w Azji.

Jadł pan miejscowego kebaba?

- Tak i wolę te robione w Polsce. Tamte strasznie cuchną.

Mówił pan, że Turcja to zupełnie inna kultura od naszej. Tureccy kierowcy rzeczywiście są tak okropni?

- Potrafią z dwóch pasów na ulicy zrobić sześć.

A jak panu się podoba miasto?

- Kraków to na pewno nie jest.

Kiedyś Paweł Kryszałowicz strzelił cztery gole w meczu z Wyspami Owczymi, po czym później w reprezentacji niemal nie zaistniał. Zagrał na zakończenie przygody z kadrą tylko kilka minut z Irlandią Północną. Pan strzelił z kolei dwa gole w grudniu, w meczu z Bośnią i Hercegowiną, a później więcej na kadrze się nie pojawił. Czy był niepokój, że to ostatni mecz w reprezentacji?

- Rozumiem decyzję szkoleniowca. Zmieniałem klub, na początku nie grałem w Trabzonsporze, więc selekcjoner nie miał podstaw, aby mnie powoływać. Teraz to się zmieniło.

Wiedział pan co się działo w kadrze gdy pana nie było?

- Nie grałem, więc miałem dużo czasu. Byłem cały czas na bieżąco. Mam wiele kanałów sportowych w telewizji, do tego dochodzi internet, więc jestem dobrze poinformowany.

Czyli wie pan doskonale co stało się w wyjazdowym meczu z Litwą?

- Tak. Jednak na takiej murawie jaka tam była, to można sadzić drzewa. Gdyby była inna, to Polska by tego meczu nie przegrała.

Pewniakiem w ataku jest Robert Lewandowski. Kontuzjowany jest Artur Sobiech, Kamil Grosicki ma mecze lepsze i gorsze. To dla pana szansa?

- Robert jest bardzo dobrym zawodnikiem, ale nie można też zapominać o pozostałych. Każdy z nas może w pewnym momencie wystrzelić, więc trzeba z całych sił walczyć o miejsce w składzie. Nie ma pewniaków, ja też w Trabzonsporze siedziałem na ławce.

Komentarze (0)