Śląsk miał za sobą trudne tygodnie. Grał niemal co trzy dni, ponieważ po starcie ligi wciąż rywalizował w europejskich pucharach. Zatrzymał się dopiero tuż przed fazą grupową Ligi Europejskiej. Rywalem nie do przejścia okazał się Rapid Bukareszt. W Polsce WKS przegrał 1:3, a z Rumunii wywiózł punkt. Strzelił wyrównującą bramkę w doliczonym czasie gry. Trzeba jednak przyznać, że grał słabo na tle Rapidu.
W niedzielę musiał rywalizować z Widzewem Łódź. Miał szansę awansować na fotel lidera. Jednak ich rywale nie przyjechali przyjąć jak najmniejszej ilości goli. Najpierw Nika Dzalamidze, a następnie Jarosław Bieniuk pokonali Mariana Kelemena i Widzew sensacyjnie prowadził 2:0. Śląsk odpowiedział tylko golem Sebastiana Mili.
- Źle to było w Rumunii. Tam nie stwarzaliśmy sobie sytuacji. Dzisiaj też najlepiej nie było, ale mimo wszystko trochę lepiej - w drugiej połowie zwłaszcza. Szkoda, że w tak krótkim odstępie czasu straciliśmy bramki. Później nie jest łatwo gonić takiego wyniku. Niestety to Widzew wygrał, a my musimy przygotowywać się do kolejnego meczu - mówi Mila.
Piłkarze z Łodzi nieźle zaprezentowali się w środku boiska. Śląsk wyraźnie miał problemy w środku boiska. Zwykle to podopieczni Oresta Lenczyka mają w tej strefie przewagę. W poprzednim sezonie Śląsk w Łodzi przegrał 2:5, a we Wrocławiu zremisował 2:2. Jednak jeszcze pięć minut przed końcem Widzew wygrywał 2:0. - Widocznie nie idzie nam z Widzewem. Nie leży nam ten zespół, a mecze nie układają się po naszej myśli. No nic, jest jeszcze cały sezon - kończy Mila.