Budowa twierdzy ruszyła wiosną, trwa do dziś
Przenikliwie chłodny wieczór 18. listopada ubiegłego roku zapadł w pamięci kibiców Pogoni nie tylko ze względu na fatalną aurę wspomnianego dnia, ani nawet ogromną dramaturgię meczu Portowców z GKS Katowice. Ówczesny pojedynek zapisuje się w bieżącej historii szczecińskiego klubu jako ostatni, dotychczas przegrany na własnym obiekcie. Drużyna Pogoni opuszczała murawę w roli pokonanych, choć do 84. minuty prowadziła różnicą dwóch bramek. Wtedy to jednak do szaleńczej ofensywy ruszyli katowiczanie, którzy w kilka minut wbili rozbitym gospodarzom trzy bramki. Gdy prowadzący zawody sędzia Michał Mularczyk zagwizdał po raz ostatni, przyjezdni mogli świętować niespodziewane zwycięstwo, a wśród Portowców wściekłość zmieszała się z wielkim rozgoryczeniem. - To, co wydawało się nieprawdopodobne stało się faktem. Katowiczanie doprowadzili najpierw do wyrównania, a następnie do prowadzenia. Portowcy w osiem minut stracili trzy bramki, a mogli, wręcz powinni spotkanie z GKS-em wygrać. Podopieczni Wojciecha Stawowego rzutem na taśmę wyrwali szczecinianom komplet punktów - opisywał wydarzenia ostatnich minut nasz portal.
Oglądany przez nieliczne grono szczecińskich kibiców pojedynek zamknął nieudaną dla Pogoni rundę jesienną poprzedniego sezonu, będąc zarazem domowym debiutem w roli trenera Portowców Artura Płatka. Szkoleniowiec ten już więcej w Szczecinie nie przegrał, notując wiosenną serię remisów i zwycięstw. Passę swojego poprzednika kontynuuje do dziś Marcin Sasal, którego zespół w bieżącym sezonie wygrał wszystkie mecze w roli gospodarza, zdobywając w nich dziewięć goli, tracąc jedynie dwa. - Dawno już tutaj nie przegraliśmy i tak powinno zostać. Utrzymujemy twierdzę od bardzo dawna i jesteśmy na tyle silnym zespołem, że powinniśmy jej pilnować jak najdłużej - komentował po zwycięstwie z Olimpią Elbląg 3:1 Adam Frączczak. Warto także odnotować, że sobotnim zmaganiom przyglądał się z perspektywy trybun trener Płatek, obecnie prowadzący Wartę Poznań.
Pamiętny mecz Pogoń - GKS Katowice (3:4) z listopada 2010
Łyżką dziegciu w beczce miodu powinna być dla szczecińskiego klubu frekwencja na trybunach stadionu przy Twardowskiego. Mimo niezłych wyników i głośno zapowiadanych zmian organizacyjnych pod hasłem nowa jakość na starym stadionie, obiekt Pogoni odwiedziło w sobotni wieczór niewiele ponad 2900 kibiców, mniej niż podczas poprzedniego starcia z Sandecją Nowy Sącz.
Defensywne mieszanki i czary trenera Sasala
Prowadzący Portowców szkoleniowiec nie ustaje w przemeblowywaniu defensywy swojego zespołu, regularnie zaskakując obserwatorów jej ustawieniem. Ciąg roszad rozpoczął się od pojedynku trzeciej kolejki z Wartą Poznań, a dokładnie od pechowej kontuzji Błażeja Radlera, który w jednym z powietrznych starć złamał nos. Od tego czasu, Sasal decyduje się w każdej kolejce na odmienne ustawienie formacji obronnej. Młody trener swobodnie przerzuca zawodników między podstawową jedenastką i ławką rezerwowych oraz między poszczególnymi pozycjami. I tak w spotkaniu z Olimpią miejsce na prawej stronie zajął niespodziewanie Mateusz Szałek. - Przed pojedynkiem z elblążanami długo zastanawialiśmy się nad składem, szczególnie jeśli chodzi o młodzieżowców. Lewandowski wrócił z kadry z lekkim urazem, a z kolei Szałek rozegrał pełny mecz w środku tygodnia. Musieliśmy to jakoś poskładać i stąd konieczność dokonania dwóch zmian na prawej flance - tłumaczył szkoleniowiec.
Jedynym obrońcą, który pojawił się na murawie we wszystkich ligowych konfrontacjach tego sezonu jest Łukasz Matuszczyk. - Mogę się tylko cieszyć z takiego zaufania - komentuje 30-letni piłkarz, który tym razem został wysłany na środek defensywy. Jego miejsce na boku formacji zajął Emil Noll. - Potrzebowałem na środku zawodnika, który będzie lepiej operował piłką, ponieważ spodziewaliśmy się konieczności spowolnienia gry. Dodatkowo, Matuszczyk dysponuje dokładniejszym przerzutem i jest zwrotniejszy niż Emil. Próbujemy zestawić cały zespół optymalnie, a sobotnia taktyka była zorientowana pod napastnika, którego wystawił w jedenastce trener Wesołowski. Lubię łamać zasady odnośnie pozycji poszczególnych graczy. Wydaje mi się, że Łukasz Matuszczyk spełnił swoje zadanie. Mieliśmy w pogotowiu ewentualne korekty, rozważane przed meczem na wypadek, gdyby coś się wydarzyło - argumentował swoje wybory Sasal podczas pomeczowej konferencji prasowej.
Król asyst sobotniego wieczoru Edi Andradina
Gasili bramkami boiskowe pożary
Olimpia Elbląg wybrała się do Szczecina podbudowana poprzednią wygraną z Polonią Bytom, która uspokoiła nastroje wokół beniaminka ligi. Dodatkowo, atutem przyjezdnych miała być osoba szkoleniowca Grzegorza Wesołowskiego, posiadającego do sobotniego wieczoru świetny bilans konfrontacji z prowadzącym rywali Marcinem Sasalem - dwa zwycięstwa i taka sama ilość remisów. Elblążanie wybiegli na murawę z myślą o sprawieniu jeszcze większej niespodzianki niż dwa lata wcześniej, gdy w pucharowym pojedynku solidnie postraszyli rozpędzoną wówczas Pogoń. Obiecywali walkę do ostatniej minuty, nieśmiało zapowiadali otwarty futbol i przedmeczowego słowa w sporym stopniu dotrzymali.
- Jeśli chodzi o otwarty futbol, to rzeczywiście tak planowaliśmy i nawet w pewnej mierze udało się nam to założenie zrealizować. Walki również nie zabrakło, rywalizowaliśmy z Pogonią jak równy z równym. Nie wiem jak wyglądała nasza gra z perspektywy trybun, ale moim zdaniem zaprezentowaliśmy bardzo fajny styl gry - komentował po meczu napastnik Daniel Koczon.
Zarówno Koczon, jak i trener Wesołowski zdradzili po ostatnim gwizdku część taktyki przygotowanej na mecz z Pogonią. Przyjezdni chcieli przeczekać pierwsze minuty i zorientować się w założeniach rywali, spróbować dowieźć do przerwy bezbramkowy remis i zaatakować w drugiej odsłonie. Do uzyskania korzystniejszego wyniku zabrakło im przede wszystkim skuteczności, ponieważ w końcówce pierwszej połowy i przez sporą część drugiej odsłony posiadali przewagę. Przyjezdni śmiało zapuszczali się pod pole karne gospodarzy, ale w sytuacjach strzeleckich albo brakowało im precyzji albo na ich drodze stawał świetnie dysponowany bramkarz Radosław Janukiewicz. - Należy mu się duże piwo od kolegów z drużyny - potwiedził Koczon.
Doświadczeni Portowcy triumfowali bezbłędnym wykorzystaniem sytuacji podbramkowych w newralgicznych momentach meczu. Gdy tylko piłkarze Olimpii rozpędzali się i byli bliscy wyrównania, rywale gasili pożar podwyższając prowadzenie. - Popełniliśmy kilka ewidentnych błędów, które zbyt doświadczeni przeciwnicy bezlitośnie wykorzystali - oceniał napastnik Olimpii. Jednym z bohaterów szczecińskiej jedenastki został właśnie rutyniarz - Edi Andradina, który zaliczył dwie asysty przy golach Vuka Sotirovicia i Adama Frączczaka. - Przeciwnicy nie przyjechali się tutaj jedynie bronić. Oglądaliśmy ich wcześniejsze spotkania i wiedzieliśmy, że ich poczynania nie będą polegały na wybijaniu futbolówki i czekaniu na przypadkowo odbitą piłkę w przodzie. Obraz gry w pierwszej połowie mógł wskazywać na defensywną taktykę rywala, ale po powrocie z szatni elblążanie uwierzyli w siebie i zaczęli naprawdę lepiej operować piłką - docenił postawę Olimpii Frączczak.
CZYTAJ TAKŻE: