Dopiero ostatniego dnia letniego okienka transferowego Łukasiewicz został wypożyczony do ŁKS-u ze Śląska Wrocław, z którym nie przepracował w pełni okresu przygotowawczego, bowiem najpierw leczył kontuzję mięśnia czworogłowego uda, której nabawił się pod koniec minionego sezonu, a później nie mieścił się w planach trenera Oresta Lenczyka.
W debiucie trener Michał Probierz trzymał go na boisku przez pełne 90 minut i Łukasiewicz na tle pomocników Cracovii mógł zaimponować grą. - - Przyznam szczerze, że butla z tlenem by mi się przydała. Koło 30-35 minuty już mnie zaczęło przytykać. Przerwa w grze jednak robi swoje i treningi indywidualne albo gra na małym boisku tego nie nadrobią. To przełamanie było jednak bardzo istotne dla mojego organizmu. Udało mi się dotrwać do końca meczu i jestem przekonany, że w kolejnym dam z siebie więcej dla drużyny - mówi wychowanek Polonii Warszawa.
- W naszej grze były dobre momenty, ale też i mankamenty, które musimy wyeliminować. Jestem przekonany o tym, że z każdym spotkaniem będziemy budować kolektyw, nasz cement będzie coraz solidniejszy i zamieni się w fundament, na podstawie którego będziemy wychodzili z tej trudnej sytuacji - zapewnia Łukasiewicz.
O zwycięstwie ŁKS-u przy ul. Kałuży 1 zadecydował rzut wolny z 30. minuty. Po krótkim rozegraniu z Markiem Saganowskim Marcin Kaczmarek dośrodkował piłkę przed bramkę Pasów, gdzie Łukasiewicz wyprzedził Mateusza Żytkę i "główką" pokonał Wojciecha Kaczmarka.
- Przez ten tydzień z trenerem Probierzem ćwiczyliśmy dużo stałych fragmentów gry. Za dużo nie mogę o tym mówić. "Kaka" świetnie dośrodkował, Marcin Mięciel zrobił mi miejsce w polu karnym i idealnie się znalazłem - wystarczyło musnąć piłkę głową. Jestem bardzo szczęśliwy i chciałbym zadedykować tę bramkę swoim dzieciakom. Jeden ma już co prawda 4 lata, a drugi roczek, ale nigdy wcześniej nie miałem okazji, by zrobić dla nich kołyski - kończy Łukasiewicz.