Drugi raz z rzędu Ruch Radzionków zagrał słabszą pierwszą połowę, by po zmianie stron całkowicie zdominować boiskowe wydarzenia. Tak było przed tygodniem w derbach Śląska z Piastem Gliwice (1:2) i w sobotę, przy okazji starcia z Sandecją Nowy Sącz (1:1).
Drużyna z Małopolski przy Narutowicza prowadziła po bramce Tomasza Midzierskiego. Po zmianie połów całkowitą kontrolę nad spotkaniem przejęły Cidry, które szybko doprowadziły do wyrównania, za sprawą świetnej dwójkowej akcji braci Mak.
Michał Mak przyjął piłkę na prawym skrzydle i zagrał płasko w pole karne, wprost pod nogi nabiegającego na piłkę Mateusza Maka, który silnym strzałem umieścił futbolówkę w lewym, dolnym rogu bramki Marka Kozioła.
Sztab szkoleniowy Sandecji mając na uwadze, że w głównej mierze to radzionkowscy bliźniacy napędzają akcje ofensywne Ruchu obu Makom przydzielił krycie indywidualne. Dopóki trwała pierwsza połowa defensorzy nowosądeckiej drużyny ze swoich obowiązków wywiązywali się w miarę skutecznie. Co prawda kilka akcji w swoim stylu udało się Michałowi, tudzież Mateuszowi przeprowadzić, ale szczęście sprzyjało zespołowi Mariusza Kurasa.
Po przerwie obrońcy Sandecji zgłupieli, bowiem obaj bracia - identyczni nawet pod względem układu piegów na twarzy - wybiegli na boisko w identycznych, zielonych korkach. Wcześniej zieleń była domeną Michała, Mateusz z kolei występował w butach białych. - Zawodnik Sandecji w pierwszej połowie rozwalił mi sznurowadła w prawym bucie i po przerwie musiałem wyjść w zielonych. Śmiesznie było patrzeć na miny obrońców rywala, kiedy nie wiedzieli który z nas jest który - przyznaje Mateusz Mak.
Po meczu bliźniacy z Cidrów nie byli jednak do końca zadowoleni z rezultatu. - Powinniśmy ten mecz wygrać. Znowu zagraliśmy dwie nierówne połowy. Nie wiem skąd to się bierze, ale musimy popracować nad skutecznością. Po przerwie wychodziło nam praktycznie wszystko, prócz strzelania bramek. W kolejnych meczach to musi się zmienić, bo z taką grą to grzech nie wygrywać - puentuje Michał Mak.