GKS Katowice w derbach z Polonią Bytom (2:4) wystąpił bez Adriana Napierały. Podpora katowickiej defensywy i najskuteczniejszy strzelec drużyny pauzował z powodu kontuzji mięśnia dwugłowego, a jego miejsce na środku obrony zajął Mateusz Kamiński. 23-latek miał przy Olimpijskiej rachunki do wyrównania. Nie wyszło mu to jednak najlepiej.
- Straciliśmy cztery bramki, a linię defensywną rozlicza się właśnie z goli straconych. Nie mamy się z czego cieszyć, tylko musimy wyciągnąć wnioski. Takie mecze nie mogą nam się już zdarzać - akcentuje obrońca drużyny z Bukowej.
Kamiński przez Polonię stracił praktycznie cały miniony sezon. W umowie wypożyczenia obrońcy z Polonii do Górnika Zabrze widniała klauzula, mówiąca o tym, że piłkarz ma podpisać kontrakt z klubem z Roosevelta, kiedy ten wywalczy awans do ekstraklasy. Śląska drużyna do elity wróciła, ale sam zawodnik nie porozumiał się z włodarzami górniczego klubu odnośnie warunków kontraktu indywidualnego. Wrócił na Olimpijską, ale tam ani działacze, ani trenerzy nie widzieli dla niego miejsca.
Ostatecznie sąd polubowny PZPN rozstrzygnął, że Kamiński był zawodnikiem Polonii i rozwiązał umowę wiążącą piłkarza z bytomskim klubem. Piłkarską wiosnę, zamiast na ligowych boiskach, zawodnik spędził m.in. biegając po parku i jeżdżąc na rowerze. Latem wrócił do GieKSy i w piątek zagrał przeciwko Polonii w meczu ligowym.
- Przygotowywałem się do tego meczu, jak do każdego innego. Wiadomo, że w Bytomiu trochę czasu spędziłem i miałem pewne perypetie z tym klubem, ale ludzi, z którymi miałem w Polonii "na pieńku", już nie ma, więc nie chciałem nic nikomu udowadniać - przekonuje obrońca GKS.
Ciężki los Kamińskiemu zgotowali Damian Bartyla, ówczesny prezes klubu z Bytomia, i prowadzący wówczas zespół z ławki trenerskiej Jurij Szatałow. Ten pierwszy przed tygodniem podał się do dymisji i w Polonii już nie pracuje. Drugi opuścił klub wiosną tego roku, ratując przed degradacją Cracovię.
Kto wie, jak losy meczu potoczyłyby się, gdyby piłka po efektownym strzale z dystansu Kamińskiego znalazła drogę do bramki. Polonia prowadziła wówczas 2:1, ale GKS napierał coraz odważniej. - Piłka ładnie mi "siadła" i leciała w okienko, ale Balaż dobrze ją sparował. Szkoda tej akcji, ale co z tego, skoro przegrywamy 2:4? - puentuje z gorzką miną stoper GieKSy.