Koszmar Polonii rodem ze stolicy

Polonia Bytom w 1/8 finału Pucharu Polski musiała uznać wyższość Lecha Poznań, ulegając czołowej drużynie T-Mobile Ekstraklasy po dogrywce. Mecz mógł się zakończyć rzutami karnymi, gdyby nie fatalna pomyłka arbitra z Warszawy.

Po regulaminowym czasie gry w batalii o awans do ćwierćfinału Pucharu Polski Polonia remisowała z Lechem 1:1 (1:0). Sędzia zarządził dogrywkę, choć w drugiej połowie nie uznał bramki strzelonej przez Jakuba Wilka. Skrzydłowy Kolejorza dobijał do pustej bramki piłkę i tak zmierzającą do siatki po strzale Artioma Rudneva, sędzia dopatrzył się ofsajdu.

O ile sytuacja ta wzbudzała spore kontrowersje, bo zdania co do tego czy spalony był czy też nie są podzielone, o tyle sędzia Marcin Borski całkowicie wypaczył wynik dogrywki.

W 11. minucie doliczonego czasu gry arbiter z Warszawy dopatrzył się faulu Pawła Alancewicza na Grzegorzu Wojtkowiaku w polu karnym bytomian. Efekt? Druga żółta, a w konsekwencji czerwona kartka dla faulującego w tej sytuacji zawodnika Polonii i rzut karny dla Lecha, który na bramkę zamienił wcześniej wspomniany Rudnev.

Grająca w osłabieniu Polonia nie dała już rady coraz bardziej rozpędzonemu Kolejorzowi i w drugiej części dogrywki dała sobie wbić jeszcze jedną bramkę, która była gwoździem do jej pucharowej trumny.

Po meczu w kuluarach mówiło się jednak nie o porażce samej w sobie, ale o "jedenastce", która przesądziła o losach rywalizacji. Telewizyjne powtórki pokazują bowiem jednoznacznie, że o żadnym faulu nie mogło być w tej sytuacji mowy, o zagraniu na drugą żółtą kartkę już nie mówiąc. - Nawet go nie dotknąłem! To dla mnie wielki dramat - mówił po meczu Alancewicz, który schodząc do szatni piłkarską niesprawiedliwość skropił łzami bezsilności.

- Nie mogę podważać decyzji sędziego. Ja sam nie wiem, czy był karny czy nie. Sędzia wskazał na "wapno", Rudnev go strzelił i tyle - ocenia Piotr Kulpaka, obrońca Polonii. - Pewnie kontakt jakiś był, ale nie jestem przekonany, czy na tyle żeby po takim kontakcie się przewrócić jak rażony piorunem. Piłka nożna jest grą kontaktową i trzeba się zastawić i strzelać, a nie kłaść się w polu karnym i nabierać sędziego - dodaje gracz bytomskiej drużyny.

Jednoznacznie o popisach arbitra z Warszawy wypowiadali się kibice niebiesko-czerwonych. Skrzywdził on Polonię w meczu z Lechem, ale nie po raz pierwszy po jego błędach Olimpijska kipiała złością i nienawiścią.

W rundzie wiosennej minionego sezonu Borski był głównym rozjemcą meczu Polonii z Wisłą Kraków (2:2). Biała Gwiazda w Bytomiu rozgrywała bardzo słabe zawody. Dwukrotnie na prowadzenie wychodzili gospodarze, ale arbiter ze stolicy pozbawił śląską drużynę trzech punktów dyktując dwa kontrowersyjne stałe fragmenty gry. Najpierw rzut wolny tuż przed linią pola karnego, a potem... rzut karny, którego także być nie powinno.

- Nie chcę się wypowiadać o pracy sędziego. Mecz z Wisłą długo siedział w naszych głowach. Gdyby nie te bramki, to byśmy go wygrali i dziś gralibyśmy w ekstraklasie. To boli, podobnie jak puchar, ale musimy wrócić na ziemię. Sędziowie się zawsze mylili i mylić się będą. To też tylko ludzie - studzi nastroje Lukas Killar, kapitan Polonii.

Źródło artykułu: