O wtorkowej potyczce z Lechem Poznań w 1/8 finału Pucharu Polski przy Olimpijskiej mówi się już niewiele. Czasami pojawia się jedynie "gdybanie", co byłoby gdyby sędzia Marcin Borski się nie pomylił i nie podyktował w pierwszej odsłonie dogrywki mocno naciąganego rzutu karnego, który pozwolił poznańskiej drużynie po raz pierwszy objąć prowadzenie.
- Borski nie jest słabym arbitrem. On bardzo dobrze wiedział, co robi... - mówi z tajemniczym uśmiechem Lukas Killar, kapitan Polonii. Co miał na myśli Czech można zrozumieć zaglądając w statystyki. Sędzia z Warszawy podyktował czwarty rzut karny przeciwko Polonii, w swoim siódmym meczu, który rozstrzygał przy Olimpijskiej.
Pucharowe starcie przyniosło niebiesko-czerwonym wiele konstruktywnych wniosków, które teraz drużyna z Bytomia chce przekuć na rozgrywki ligowe. - Grając bardzo mądrze i konsekwentnie taktycznie potrafiliśmy mieć mecz z Lechem pod kontrolą. Pierwsza połowa była w naszym wykonaniu świetna, dopiero po przerwie zaczęliśmy popełniać błędy. Rywale prócz akcji bramkowej nie stworzyli sobie klarownej okazji strzeleckiej w tym meczu - uważa doświadczony obrońca śląskiej drużyny.
Z pucharowej porażki Polonia zdołała liznąć słodyczy triumfu. - Ten mecz to na pewno dla nas sukces. Przecież po regulaminowym czasie gry remisowaliśmy z Lechem, a w lidze nam się to nieczęsto udawało - przyznaje czeski obrońca bytomian. - Myślę, że odkąd gram w Bytomiu najlepszy mecz rozegraliśmy właśnie w Pucharze z Kolejorzem. Udawało nam się prawie wszystko przez pełne 90 minut. Dogrywka to już inna sprawa, bo po rzucie karnym na boisku była już tylko jedna drużyna - dodaje Killar.
Przy Olimpijskiej znów zapachniało T-Mobile Ekstraklasą. - Nie ma już nas w tej lidze i wielka szkoda, że tak się stało. Musimy pogodzić się z tym, że czekają nas inne wyzwania, a za jakiś czas pewnie o ten awans znów powalczymy - zapewnia kapitan niebiesko-czerwonych.