Echa meczu Motor - Widzew

Kibice obejrzeli wyrównane spotkanie. Żadna z drużyn nie potrafiła osiągnąć przewagi, a łodzianie skrzętnie wykorzystali kardynalny błąd rywali. Wiele działo się również poza murawą. Część tych wydarzeń mogła zepchnąć w cień sportową rywalizację i emocje z nią związane.

Przed meczem na specjalnym stoisku fani odbierali karty kibica, zaś dziennikarze akredytacje. Rozdawał je... Marek Sadowski, jeszcze w ubiegłym sezonie trener Łady Biłgoraj. Co ciekawe, strzelił on gola w ostatnim zwycięskim meczu Motoru z Widzewem, 29 lipca 1989 roku. Tym razem jednak jego obecność nie pomogła lubelskiemu zespołowi.

Pierwsi kibice pojawili się na trybunach na ponad godzinę przed meczem. Przez długi czas sektor gości świecił pustkami. Najpierw zasiadły w nim cztery osoby. Pozostali fani drużyny gości weszli tuż przed pierwszym gwizdkiem arbitra.

Nie wszyscy jednak przyszli na stadion po to, by dopingować piłkarzy. W 4. minucie spotkania pseudokibice Widzewa wtargnęli na sektory zajmowane przez gospodarzy. Ci rzucili się do ucieczki, a sędzia widząc zamieszanie, przerwał grę.

Rozpętała się bijatyka, a kilka osób zostało poważnie poszkodowanych. Po kilku minutach do akcji wkroczyła ochrona. Gdy obie strony kierowały się na swoje miejsca, padły strzały z broni gładkolufowej. Można zastanawiać się, czy taka decyzja nie była spóźniona i nieuzasadniona.

Sportowa rywalizacja zeszła w cień - i to dosłownie - także w końcówce meczu. Choć spotkanie rozpoczynało się przy upalnej słonecznej pogodzie, to na kilka minut przed końcem nad stadionem zapadły egipskie ciemności, a po pewnym czasie rozpętała się burza. Zawodnikom przyszło więc grać w niespotykanych warunkach. - Było ciemno. Bramkarze mieli utrudnione zadanie. Przy każdym strzale z dystansu nie było widać piłki. Dobrze, że akurat nie było tych strzałów - ocenia golkiper Motoru, Przemysław Mierzwa.

- Później już nie wychodziłem z bramki, bo nie wiedziałem, co dzieje się po drugiej stronie i mogło być różnie. Kolegom w szatni mówiłem, że dobrze, że nie padł żaden strzał, bo już nie widziałem piłki - w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl wtóruje mu Bartosz Fabiniak.

Trener Waldemar Fornalik przedstawił anegdotę ze swojej kariery piłkarskiej, dotyczącą gry w osobliwych warunkach. - Grałem taki mecz Pucharu Polski w Ruchu Chorzów z Avią Świdnik, gdzie doszło do dogrywki. Było właściwie tak jak teraz. Postawili gdzieś z boku cztery duże fiaty, które świeciły i graliśmy dogrywkę - wspomina.

Z kolei szkoleniowiec drużyny Motoru miał nadzieję, że ta nagła zmiana pogody ożywczo wpłynie na jego podopiecznych. - Liczyłem, że burza przyjdzie szybciej i zmieni coś w meczu. Czasem zdarza się, że nagła zmiana pogody odmienia zespoły. Ja na to liczyłem, ale jestem za słaby, żeby tam na górze coś przyspieszyć - zauważył Ryszard Kuźma.

Komentarze (0)