Lechia po meczu z Górnikiem: Zbyt szybko uwierzyliśmy, że ten mecz mamy wygrany

Lechia Gdańsk zdołała przełamać impas strzelecki i dwukrotnie trafiła do bramki Górnika Zabrze. Nie wystarczyło to jednak do tego, by zespół Pawła Janasa zainkasował na trudnym terenie kompletu punktów.

Mecz w Zabrzu, jak się wydawało, miał jednego faworyta i na dobrą metę nie była nim Lechia Gdańsk. Drużyna z Pomorza fatalnie radzi sobie w tym sezonie na wyjazdach, a przy Roosevelta przegrywały już w tym sezonie m.in. Lech Poznań i Legia Warszawa. Gdańszczanie kapitalnie rozegrali jednak pierwszą połowę i na przerwę schodzili z dwubramkowym prowadzeniem, po trafieniach Łukasza Surmy i Abdou Razacka Traore.

Lechiści nie zdołali jednak utrzymać przewagi po zmianie stron, już w 30 sekundzie gry po przerwie dając sobie wbić bramkę kontaktową. - W tym momencie w nasze szeregi wkradła się dziwna nerwowość, która nie miała prawa się pojawić. Zamiast grać swoje zbyt głęboko się cofnęliśmy, jakby zapraszając Górnika na własną połowę - przyznaje Marcin Pietrowski, pomocnik gdańskiej drużyny.

Recepta biało-zielonych na drugą połowę była prosta. - Trener powiedział nam, że w drugiej połowie mamy nie skupiać się na ataku, a mądrze rozgrywać piłkę i czekać na swoje okazje do kontry. Komfort gry z dwoma bramkami przewagi nie przytrafiał nam się dotąd zbyt często, stąd może w nasze szeregi wkradło się zbyt duże rozprężenie. Za wcześnie uwierzyliśmy, że ten mecz już wygraliśmy - bezradnie rozkłada ręce zawodnik Lechii.

Gdańszczanie wielokrotnie stawali przed szansą na zdobycie kolejnych bramek, ale zawsze wtedy na wysokości zadania stawał golkiper Górnika, Łukasz Skorupski. - Nie da się ukryć, że miał on "dzień konia" i naprawdę wielką sztuką było go w tym meczu pokonać. Po przerwie był ścianą nie do przejścia, a w pierwszej połowie wybronił kilka takich sytuacji, w których bramki padać po prostu musiały. Ten remis, to na pewno także jego zasługa - kiwa głową z uznaniem Pietrowski.

Lechia na dziewięć kolejek przed finiszem rozgrywek T-Mobile Ekstraklasy ma raptem trzy oczka przewagi nad strefą spadkową. - To na pewno nie daje nam komfortu przystępowania do meczu z "czystą" głową. Wiemy, że nasza sytuacja do najłatwiejszych nie należy i w każdym meczu musimy punktować, żeby uniknąć nerwówki w końcówce sezonu. My naprawdę umiemy grać w piłkę, ale kiedy my gramy, a rywal strzela bramki wszelka wiara w odwrócenie złej passy staje się mniejsza. Potrzebujemy meczu na przełamanie i miejmy nadzieję, że uda nam się to już z Koroną - puentuje 24-letni gracz drużyny z PGE Arena Gdańsk.

Komentarze (0)