Polonii nie potrzeba lidera - rozmowa z Hermesem, pomocnikiem Polonii Bytom

Hermes Neves Soares został jednym z trzynastu nowych graczy, którzy w zimowym okienku transferowym wzmocnili Polonię Bytom. W śląskim klubie doświadczony brazylijski pomocnik ma zostać liderem drugiej linii, choć on sam od łatki "lidera" zespołu kategorycznie się odcina.

Marcin Ziach
Marcin Ziach

Marcin Ziach: Polonia Bytom zimą została solidnie kadrowo przebudowana. Zdążyliście się zgrać do tego stopnia, by efektywnie walczyć o utrzymanie?

Hermes Neves Soares: Wszyscy bardzo ciężko pracowaliśmy przez ostatnie dwa miesiące, żeby tak było. Mamy za sobą długi okres przygotowawczy, w trakcie którego wiele czasu poświęciliśmy na zgranie, więc nie mamy powodów do obaw. Na boisku rozumiemy się naprawdę dobrze, a z każdym meczem będzie coraz lepiej.

Kiedy odszedłeś z Jagiellonii wydawało się, że twoja przygoda z Polską się kończy i wrócisz do Brazylii. Ty jednak wybrałeś Bytom. Dlaczego?

- Wiem, że takie spekulacje były, ale ja nigdy na poważnie nie brałem pod uwagę wyjazdu z Polski. Może kiedyś wrócę do Brazylii, ale na pewno jeszcze nie teraz i w ogóle o tym nie myślę. Mam teraz robotę do wykonania w Polonii i na tym się skupiam.

Możesz dzisiaj powiedzieć, że "Polska to twój drugi dom"?

- Na pewno, bo jestem już tutaj dosyć długo, bez problemu posługuję się językiem polskim i poruszam się po Polsce. Niektórzy śmieją się ze mnie, że po polsku mówię lepiej, niż po portugalsku, kiedy do Polski przyjechałem. Poza tym moje trzy córki urodziły się w Polsce i nawet, gdybym kiedyś chciał wyjechać i zapomnieć o tym, co tutaj przeżyłem, one i ich miejsce urodzenia zawsze będą mi o tym przypominać.

Twoje córki mają polskie paszporty?

- Nie mają, bo tutaj panują inne przepisy, niż w innych krajach europejskich. Żeby dostać polskie obywatelstwo musisz mieć ojca lub matkę Polaka. Ja jestem Brazylijczykiem i moja żona też pochodzi z tego kraju, więc nie umieliśmy tego formalnie przeskoczyć. Zobaczymy co za kilka lat zrobią dziewczyny. Być może same wystąpią o polskie paszporty. Ja na pewno nie będę im robił z tym problemów.

Z Białegostoku odchodziłeś w nie najlepszej, delikatnie mówiąc, atmosferze. Z meczu na mecz zostałeś odstawiony na boczny tor.

- Zawsze w piłce tak jest, że jak drużynie idzie, to klepią cię po plecach. Kiedy coś jest nie tak, to pierwszym winowajcą jest trener, a zaraz po nim najstarsi, najbardziej doświadczeni zawodnicy. Tak bywa i muszę się z tym pogodzić. Zobaczymy czy po tych zmianach chłopaki poradzą sobie na wiosnę w lidze, bo nie za bardzo jak na razie wygrywają. Myślę, że problem Jagiellonii był pogrzebany głębiej, niż się wielu przedtem wydawało.

Czujesz wilczą satysfakcję widząc, że bez ciebie z Jagą wcale nie jest lepiej?

- Nie, bo w klubie zostawiłem wielu kolegów, a nawet zawiązałem kilka przyjaźni i życzę im jak najlepiej. Sam jestem piłkarzem i doskonale wiem, jak nogi nie chcą nosić i jak wiara we własne możliwości spada, kiedy nie wygrywasz ileś tam spotkań z rzędu. Kilka dni temu byłem w Białymstoku i rozmawiałem z chłopakami. Oni sami nie wiedzą, gdzie leży ich problem i dlaczego właściwie nie idzie. Czasami tak jest, że choć chce się coś dobrze, to wychodzi nie tak. Widać, że forma z jesieni nie była winą moją czy winą Skerli, jak to co poniektórzy myśleli. W każdej drużynie musi być zawodnik, który krytykę w trudnym momencie będzie musiał przyjąć "na klatkę". Skoro oni całą winę widzieli w nas dwóch, to my nic zrobić z tym nie możemy.

Czyli jednak żal jakiś jednak do działaczy z Białegostoku odczuwasz, że tak ciebie i Andriusa Skerlę potraktowali. Zrobili z was niejako kozły ofiarne.

- Szczerze, to się tym nie przejmuję. Najważniejsze dla mnie jest to, czy ludzie, którzy moją grę w Jagiellonii obserwowali przez całe 3,5 roku też mają mi do zarzucenia, że coś robiłem nie tak. Razem z Andriusem byliśmy przecież w zespole, który osiągnął kilka sukcesów dla klubu i całego miasta. Życie piłkarza takie po prostu jest, że dziś jesteś na górze, by po chwili spaść na sam dół. Do nikogo nie mam żadnego żalu, czy pretensji, że tak się stało. Ja przez cały czas sumiennie robiłem to, co do mnie należało i nie mam sobie nic do zarzucenia.

Kiedy po odejściu z Jagiellonii odebrałeś telefon z Bytomia - jaka była pierwsza myśl, która przyszła ci do głowy?

- Nie jestem narwańcem i nie zadeklarowałem się po jednym telefonie, że od razu pakuję walizki i jadę na trening Polonii. Usiadłem najpierw i dokładnie przeanalizowałem, jaka jest nasza sytuacja w tabeli, czy i jak mogę tej drużynie pomóc. Wszystkie wnioski kierowały się ku temu, że gra w Bytomiu w obecnej sytuacji, wiąże się z dużym wyzwaniem, a ja takie bardzo lubię. Jak będziemy wygrywać, to spokojnie się utrzymamy. Wiem jednak, że jak coś pójdzie nie po naszej myśli, to kibice nam tego nie darują. Zdecydowałem się dać swoją twarz Polonii, bo jestem pewien, że wiosna w wykonaniu naszej drużyny będzie dobra i w przyszłym sezonie będziemy już grać o wyższe cele.

Na wiosnę Hermes będzie liderem niebiesko-czerwonych?

- To różnie można interpretować. Ja nigdy nie kreowałem się na jakiegoś lidera. Przede wszystkim skupiałem się na tym, by swoją grą dać jak najwięcej dla zespołu. Nigdy nie byłem jakimś wybitnym strzelcem, czy nie rwało mnie do przodu. Skupiałem się raczej na tym, by dobrze organizować grę w środku pola i w tym mam spore doświadczenie, którym się będę chciał z młodszymi chłopakami z drużyny podzielić. Myślę, że jak będziemy grać mądrze zespołowo, to lider nie będzie nam potrzebny. Na boisku musi być jedenastu liderów, którzy będą sumiennie wykonywać zadania taktyczne i zawsze walczyć do końca. W Polsce rolę "lidera" traktuje się jako gracza, który na boisku drze się po zespole, kiedy nie idzie. Ja raczej zamiast krzyczeć wolę zagrać dobrą piłkę.

Jaką Polonię zapamiętałeś z występów przeciwko temu zespołowi? Stawiałeś bytomianom czoła zarówno za czasów gry w Koronie Kielce, jak i w Jagiellonii.

- Grając przeciwko Polonii w barwach Korony dwa mecze dosyć łatwo i wysoko wygraliśmy. To był jednak pierwszy sezon tej drużyny po awansie do ekstraklasy i jako beniaminek bytomianie musieli to frycowe zapłacić. Z roku na rok ich gra wyglądała już coraz lepiej i grając w Jadze wiedziałem, że mecz z Polonią nie będzie jakimś spacerkiem, a ciężką walką, gdzie będą pracować nie tylko nogi i głowy, ale też łokcie i będą trzeszczały kości. Walki i ambicji temu zespołowi nigdy odmówić można nie było i dlatego wierzę, że z równą determinacją powalczymy o utrzymanie w tym sezonie. Jak tak się stanie, to o ligowy byt możemy być spokojni.

Porażką w Bytomiu na dobre skończył się marsz Jagiellonii po mistrzostwo Polski z poprzedniego sezonu. Takie mecze długo zostają w pamięci piłkarza?

- Tego meczu faktycznie nie da się zapomnieć. Zaczęliśmy dobrze, atakowaliśmy, a "Franek" zmarnował 120 proc. sytuację strzelecką na samym początku spotkania. Potem Polonia zrobiła trzy kapitalne kontry i z bezbramkowego remisu zrobiło się 3:0 dla bytomian. Taki mecz się rzadko zdarza, ale trzeba oddać chłopakom, że wykorzystali wszystko z tego, co mieli do wykorzystania. Zaczęliśmy grać dopiero w drugiej połowie, po burze, jakiej udzielił nam trener Probierz. Powiem ci, że tak wkurzonego nie widziałem go nigdy wcześniej i nigdy później. Wymykała nam się z rąk okazja, na którą ciężko pracowaliśmy przez całą rundę jesienną i wielu już zimą zakładało nam koronę mistrzowską. Potem do remisu zabrakło nam może pięciu minut, ale 3:2, o też była porażka i punktów na koncie nie przybyło. To zawsze był ciężki teren, żeby wygrać.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×