Ciernista była droga piłkarzy Ruchu Chorzów do finału Pucharu Polski . Chorzowianie aż do półfinałów nie mogli narzekać na los, ale niektórzy rywale napsuli Niebieskim sporo krwi.
Zaczęło się od meczu na wyjeździe, czyli... u siebie z ŁKS. Łodzian objął wówczas Michał Probierz, a spotkanie w związku z remontem obiektu ŁKS przeniesiono na Cichą. W regulaminowym czasie goli nie było, a na początku dogrywki rzut karny wykonywali rozgrywający dobry mecz łodzianie. Jednak "jedenastkę" strzelaną przez Tomasza Nowaka w świetnym stylu wybronił rezerwowy wówczas bramkarz Niebieskich Michal Pesković. Dziesięć dni później Słowak był już podstawowym bramkarzem Ruchu i bluzy z numerem jeden do dnia dzisiejszego nie oddał. Gola na wagę awansu zdobył w 105. minucie Paweł Abbott, który po trafieniu przeciwko byłemu klubowi nie okazywał radości.
W 1/8 finału chorzowianie potykali się z Cracovią. Spotkanie dwukrotnie przekładane zakończyło się szczęśliwą wygraną Ruchu. Wtedy zespoły z Chorzowa i Krakowa w krótkim czasie rywalizowały ze sobą w Pucharze Polski i lidze. Obydwa pojedynki wygrali Niebiescy, ale wiele wskazywało na to, że pucharowy bój zakończy się konkursem "jedenastek". Prowadzenie chorzowianom dał wypożyczony do Ruchu z Wisły Łukasz Burliga. Dziewięć minut później niespodziewanie wyrównał Aleksejs Visnakovs, wykorzystując błąd Matko Perdijicia. Gdy wszyscy czekali na koniec dogrywki, pięknym, technicznym uderzeniem popisał się inny były Wiślak Marek Zieńczuk. Pomocnik chorzowian zaczął sygnalizować wówczas duży progres formy. Asystę przy golu zaliczył Rafał Grzelak, obecnie przesunięty do drużyny Młodej Ekstraklasy i nie mający szans powrotu do składu pierwszego zespołu.
W ćwierćfinale chorzowianie mierzyli siły w dwumeczu z imiennikiem ze Zdzieszowic. W pierwszym spotkaniu, przez długi czas wiele wskazywało na niespodziankę. Drugoligowiec na początku meczu objął prowadzenie. Jednak ostatni kwadrans należał wyraźnie do chorzowian, którzy wykorzystali zmęczenie przeciwnika i zaaplikowali gospodarzom cztery gole, z czego jeden z rzutu karnego. W rewanżu dwukrotnie Zdzichy "ukłuł" Andrzej Niedzielan, a gości stać było jedynie tuż przed przerwą na trafienie Daniela Rychlewicza.
W półfinale doszło do dwumeczu z Wisłą Kraków. Chorzowianie znowu musieli się mierzyć z drużyną z Krakowa i po raz kolejny naprzeciwko Niebieskich stanął zespół prowadzony przez Michała Probierza. Podobnie jak w meczu z Cracovią, tak i teraz, kilka dni przed meczami w Pucharze Polski obydwa zespoły zmierzyły się ze sobą w ekstraklasie.
W pierwszym spotkaniu półfinałowym Ruch wygrał 3:1, jednego z goli zdobywając po rzucie karnym. Zdaniem wielu "jedenastka" była kontrowersyjna. Kilka minut wcześniej arbiter Paweł Gil nie odgwizdał ewidentnego karnego za faul na Macieju Jankowskim.
O rewanżu napisano już wiele. Ten mecz będzie się wspominać w Krakowie i Chorzowie jeszcze po latach. Wisła zagrała bardzo ofensywnie. Dla Ruchu, mającego problemy z zestawieniem linii obrony, było to jedno z najsłabszych spotkań w rundzie. Wiślacy nie pozwolili Niebieskim na wiele, ale o wszystkim znowu zadecydowały karne. W pierwszej połowie sędzia nie odgwizdał dla Ruchu ewidentnej "jedenastki". Uczynił tak w przypadku bezsensownego faulu Gabora Straki. W drugiej połowie Łukasz Janoszka sprytnie wykorzystał przytrzymywanie przez Dragana Paljicia i Marcin Borski karnego odgwizdał. Jednak gol Pawła Abbotta nie dał jeszcze Ruchowi awansu, bo w ostatniej minucie Cwetan Genkow wykorzystał błąd obrony zespołu z Cichej i doprowadził do dogrywki.
O awansie zadecydowały karne, które również będą miały swoją historię. Gdy Matko Perdijić obronił uderzenie Genkowa, wydawało się, że Ruch jest już w finale Pucharu Polski. Tymczasem arbiter nakazał powtórzyć rzut karny, dopatrując się wyjścia przed strzałem przed linię bramkową chorwackiego golkipera. Jednak analizując powtórki widać wyraźnie, że zarówno Perdijić jak i Sergei Pareiko niemal przed każdym strzałem wychodzili przed linię. Ostatecznie rezerwowy bramkarz Niebieskich w siódmej serii wyczekał do końca co zrobi Gervasio Nunez i chorzowianie po trzech latach znowu mogli się cieszyć z awansu do finału Pucharu Polski.