Cały czas byliśmy zespołem niedocenianym - rozmowa z Przemysławem Cecherzem

Rewelacyjny wynik osiągnięty przez Kolejarza Stróże jest efektem powierzenia obowiązków trenera Przemysławowi Cecherzowi. 39-letni szkoleniowiec zbudował drużynę, która okazała się rewelacją ligi.

Michał Śmierciak: Są już jakieś plany, aby postawić panu pomnik za największe osiągnięcie w dziejach klubu ze Stróż?

Przemysław Cecherz: Historia profesjonalnej piłki nożnej w Kolejarzu nie jest zbyt długa, więc nie ma powodu do stawiania pomników. Oczywiście cieszę się z tego wyniku, jednak nie jest to jakiś wielki wyczyn. Jeszcze sporo do wywalczenia nam zostało.

Spodziewał się pan, że ten zespół może zakończyć sezon na czwartym miejscu w tabeli?

- Gdybym tak teraz powiedział, byłoby to oszustwem. Kiedy patrzyłem na zawodników po pierwszych dwóch czy trzech sparingach, to wiedziałem, że nie powinno być źle. Po pierwsze łatwo się z nimi pracowało, po drugie chłopcy mają naprawdę duże umiejętności, a po trzecie trzeba przyznać, że szybko złapaliśmy nić porozumienia. Dobrze układała nam się współpraca, obdarzyliśmy się wzajemnym zaufaniem i to się zgrało. Wiadomo, w sporcie różne sytuacje mogą się zdarzyć, ale o utrzymanie byłem spokojny od samego początku. Powiedzmy sobie szczerze, takiego wyniku w naszym wykonaniu chyba się nikt w kraju nie spodziewał.

Wasz wyczyn tłumaczono dużą ilością szczęścia, zgadza się pan z takim poglądem?

- Nie ma w piłce nożnej czegoś takiego jak szczęście lub jego brak. Są umiejętności, albo brak umiejętności, bo jak ktoś z pięciu metrów nie trafia w bramkę, to jest brak koncentracji wynikający z niedoboru umiejętności. Nasze wyniki to nie efekt szczęścia, lecz naszej ciężkiej pracy i sił zostawionych na boisku. Niemal od początku rozgrywek byliśmy blisko czołówki, nie wpadliśmy w jakiś dłużej trwający dołek, a cały czas byliśmy niedoceniani. Przykro się robiło czasami słysząc, że nasze wyniki są dziełem przypadku, gdyż nie da się mieć szczęścia w tak wielu meczach i zdobyć tylu punktów, tylko dzięki zrządzeniom losu. Dziennikarze często pytali mnie przed meczem, czy jesteśmy w stanie sprawić niespodziankę. Tak dużo niespodzianek było? Nie, po prostu wywalczyliśmy sobie to miejsce w tabeli. Eksperci mówili i pisali, że przyjdzie czas, kiedy Kolejarz Stróże znajdzie swoje miejsce w szeregu. Ja się pytam, jakie to miejsce? Niech mi ktoś pokaże, a ja poszukam i się tam ulokujemy. Ciężka praca przyniosła efekty, taka jest prawda.

Jakie zatem są cele na nadchodzący sezon?

- Nie można za wysoko stawiać sobie poprzeczki, bo zdajemy sobie sprawę jakim jesteśmy klubem. Nadrzędnym celem jest utrzymanie się, a o reszcie można rozmawiać później, w trakcie rozgrywek. Ustaliliśmy sobie, jak będziemy działać na rynku transferowym, co będziemy robić w okresie przygotowawczym i jest to realizowane. Zresztą każdy z nas powinien sobie stawiać cele indywidualne, natomiast trenera rozlicza się z wyników oraz ich progresji w kolejnych latach. Ciężko będzie nam poprawić osiągnięcie sprzed sezonu, ale chcemy ugrać przynajmniej coś na podobnym poziomie.

Potwierdziliście tezę, że od posiadania gwiazd ważniejszy jest kolektyw na boisku.

- Zgadza się. Z bardziej znanych zawodników mieliśmy Kowalczyka, Markowskiego, natomiast w trakcie dołączył do nas Gajtkowski. Okazało się, że mamy podobną filozofię gry, która nam wzajemnie odpowiada i to złożyło się na dobry wynik. Jednak według mnie w zespole były gwiazdy, ale w sensie piłkarskim, a nie mentalnym i drużynie to bardzo pomogło. Umiejętności niektórych naszych piłkarzy są wysokie i oni przekazywali swoje doświadczenie młodszym chłopakom, dlatego współpraca się dobrze układała. Tajemnicą sukcesu była odpowiednio dobrana grupa ludzi.

Kogo wymieniłby pan, jako najważniejszą postać w zespole?

- Pierwsza zasada jest taka, że drużynę buduje się od tylu i to nie ulega wątpliwości, więc jako ważną postać wymieniłbym Krzyśka Markowskiego. Swoim spokojem, rozważną grą i dyrygowaniem poczynaniami defensywy miał spory wpływ na dobre wyniki. Dzięki temu straciliśmy bardzo mało bramek. Ponadto niezwykle pożyteczną pracę wykonał Maciek Kowalczyk. Jego sprowadzenie okazało się ogromnym pozytywem, bo może goli jakoś wiele nie zdobył, ale w wykonywaniu dobranych dla niego zadań był rewelacyjny. Zresztą to nie był przypadkowo pozyskany piłkarz, bo ja obserwowałem jego poczynania i grę już od dawna, dlatego zdecydowałem się postawić na niego.

Ktoś zawiódł?

- Po podsumowaniu sezonu mogę stwierdzić, że liczyłem na więcej w wykonaniu młodego Mateusza Kantora. W pierwszym okresie prezentował się bardzo dobrze, kapitalnie grał w sparingach i miałem nadzieję na jego wysoką formę. On jednak spalił się psychicznie, z biegiem czasu nie łapał odpowiedniego dystansu i nie robił postępów. Ponadto przez kontuzje pełni możliwości nie pokazał Darek Zawadzki, choć charakterologicznie jest to świetny człowiek. Niestety jego organizm był mocno eksploatowany w wieku juniorskim, sporo występów w reprezentacjach młodzieżowych, a niejednokrotnie gra w dwóch czy trzech rocznikach na raz, okazała się zabójcza dla jego zdrowia.

Znacznie lepiej prezentowaliście się na wyjazdach, a zarazem wszyscy narzekali na wasza murawę. Może gdyby była lepsza, moglibyście więcej punktów ugrać u siebie?

- Dużo lepiej radziliśmy sobie na dobrych płytach, co pozwala nam grać swój atak pozycyjny. Nawet u siebie, kiedy murawa wyglądała nie najgorzej udawało nam się odpowiednio rozwinąć skrzydła. Jednak zamiast zwalać winę na murawę wskazałbym inny powód słabszej postawy u siebie. Pokazaliśmy co potrafimy, więc rywale przyjeżdżali z mocno defensywnym nastawieniem i trudno było sforsować ich obronę. Dotyczyło to nawet najmocniejszych klubów w lidze, a u siebie wszyscy grali bardziej otwartą piłkę i to stwarzało nam szansę na zwycięstwa.

Macie skład oparty na polskich zawodnikach, a obcokrajowiec jest u was tylko jeden.

- To przemyślana strategia, której się trzymamy. Zdecydowałem się na rodaków, ponieważ grają tutaj u siebie, porozumiewamy się w ojczystym języku, znam ich mentalność i wiem, jak mam z nimi rozmawiać i postępować. Nie chcę się zastanawiać, w jaki sposób mam dotrzeć do obcokrajowca, po co mi taki problem? Jest u nas rodzynek Niane, należący do podstawowych zawodników i dobrze się spisał w poprzednim sezonie. To wystarczy.

O sile drużyny stanowili zawodnicy niechciani kiedyś w Sandecji, której stadion znajduje się nieco ponad 20 kilometrów od Stróż. Jaki znalazł pan sposób na wykrzesanie z nich tego, czego nie wykorzystano w Nowym Sączu?

- Praca, praca i… jeszcze raz praca, nic więcej. Zaufałem im, w dużym stopniu oni również zaufali mnie i takie są efekty. Zawodnikom trzeba znaleźć miejsce na boisku oraz powierzyć zadania odpowiednio dobrane do umiejętności. Wtedy ustalając taktykę pod danego przeciwnika, a zadania rozdzielając tak, aby piłkarz był w stanie je wykonać, możemy liczyć na zwycięstwo. Potwierdzało to ich wiarę we własne możliwości. Każdy mój zawodnik może być przykładem, że to działa, zwłaszcza ci, którzy przyszli do nas z Sandecji, bo ich tam nie chciano.

Co uważa pan za swój największy błąd w poprzednim sezonie?

- Mecz z Polonią Bytom przegrany u siebie, biorę w pełni na własne barki. Poza tym nie było meczów, w których pomyliłbym się z ustawieniem składu. Może przydarzyła się gorsza połówka jakaś, jednak nie mogę mieć wielu pretensji do zawodników czy do siebie, bo to tylko sport. Uciekło nam trochę punktów w sezonie, ale uważam, że w stu procentach zrobiliśmy to co mogliśmy, a może nawet udało nam się nieco więcej.

Osiągnął pan niespodziewanie dobry wynik ze swoją drużyną, pojawiły się oferty z lepszych klubów?

- Nie chciałem zmieniać klubu na reprezentujący podobny poziom, bo tutaj jest mi dobrze. Nie było więc sensu niczego rozważać, a typowo konkretnej oferty wiążącej się z awansem sportowym nie było. Owszem były zapytania i sondowanie mojej decyzji, ale nie z mocnych klubów ekstraklasowych, a tylko do takiego chciałbym przejść z Kolejarza.

Komentarze (0)