Mateusz Michałek: Rozmyślając o napastnikach w kadrze w kończącym się roku po pierwsze przychodzi panu do głowy stwierdzenie Robert Lewandowski i długo, długo nic, czy "Lewy", który nie otrzymuje piłek od kolegów?
Tomasz Kafarski: - Przede wszystkim muszę powiedzieć, że cieszę się z tego, iż po rundzie jesiennej w obwodzie pojawili się tacy piłkarze jak Teodorczyk i Milik. Co do Lewandowskiego, to ukształtował się piłkarsko na naprawdę wysokim poziomie. Przez cały czas utrzymuje równą formę. Ale jako selekcjoner bardziej cieszyłbym się właśnie, że pojawiła się dwójka piłkarzy, którzy są kandydatami do osiągnięcia podobnego pułapu.
Czyli, że mamy "Lewego" i długo, długo nic, powiedzieć nie można?
- Ja tak do tego nie podchodzę. Lewandowski jest zawodnikiem nietuzinkowym, ale odpowiednie wprowadzanie do zespołu wspomnianej dwójki może spowodować, że na Robercie nie będzie ciążyć taka presja jak choćby kiedyś na Adamie Małyszu.
Jak pan patrzy na jego tegoroczny dorobek? Snajper Borussii strzelił dla kadry dwie bramki w 10 spotkaniach.
- To szerszy problem, bo przecież nie było tak, że Lewandowski miał 20 świetnych sytuacji, z których wykorzystał tylko dwie. Najpierw trzeba przeanalizować, ile nasza kadra stworzyła sobie w tych meczach sytuacji i do ilu naprawdę dochodził Lewandowski. Z pozoru skuteczność na pewno nie jest powalająca, ale niewątpliwie jest wykładnikiem gry polskiej reprezentacji w ostatnim czasie. To nie wina Lewandowskiego, że Polacy pod bramką przeciwnika znajdowali się tak rzadko. Wierzę jednak, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Jeśli druga linia będzie grała bardziej kreatywnie, wszystko będzie wyglądało całkiem inaczej, lepiej.
Czyli wszystkiemu winni są koledzy Lewandowskiego z drugiej linii?
- Rozbiłbym winę, jeżeli w ogóle można w tym wypadku mówić o jakiejś winie, na cały zespół. Lewandowski jest człowiekiem, który ma wykańczać akcje, a nie robić czegoś ponad swoje siły. Robert strzelił bardzo ważną bramkę w pierwszym spotkaniu grupowym na Euro 2012, wszyscy się cieszyli, bo dobrze jest, kiedy do siatki trafia kluczowy zawodnik. Do niczego większego nas to jednak nie poniosło. Powtórzę raz jeszcze, Lewandowski będzie miał więcej okazji, jeśli kreatywniej poczynać sobie będzie druga linia.
Bo zarzucić Lewandowskiemu charakteru i woli walki na boisku nie można już teraz. Często walczy w okolicach pola karnego za dwóch.
- Taka jest rola napastnika. Jest on zawodnikiem grającym najbliżej bramki rywala, ale zarazem pierwszym obrońcą swojej drużyny. Sposób gry naszej reprezentacji jeszcze bardziej uwypuklił jak ważną odgrywa rolę. Nie można patrzeć tylko na to, że zawodnik ma znikomą ilość kontaktów z piłką i ma mało szans do strzelenia bramki. To nie jest wielki problem reprezentacji, że Lewandowski strzelił tylko dwa gole.
Ale mimo wszystko napastnik jest z nich rozliczany. Gdyby "Lewy" nie miał tak mocnej pozycji, to mógłby mieć problem.
- Lewandowski jest skromnym człowiekiem, który doskonale zdaje sobie sprawę, że wszyscy na niego liczą i oczekują zbawienia. Problemem jest jednak stwarzanie sytuacji, a nie etap ich wykańczania przez napastnika.
W takim razie może niektórzy oczekują od Lewandowskiego zbyt dużo?
- Może i tak, ale mam nadzieję, że sam Robert stawia sobie poprzeczkę bardzo wysoko, że go to wszystko nurtuje. Liczę, że kolejny rok będzie dla niego owocny na wielu frontach, a szczególnie właśnie w reprezentacji. Nie ma co ukrywać, że jego dobre występy są nam szalenie potrzebne.
Myśli pan, że jest w stanie dawać indywidualnie kadrze jeszcze więcej? Że, gdy nie będzie sytuacji, on jeszcze bardziej pociągnie grę z przodu?
- To było już widać w ostatnich spotkaniach eliminacyjnych. Piłkarze mieli problem z rozegraniem piłki w środku, a każde podanie do Lewandowskiego znamionowało coś dobrego. On potrafi robić z piłką fajne rzeczy, mając nawet kilku obrońców na plecach.
Reasumując, jaką wystawiłby mu pan szkolną ocenę za ten rok w reprezentacji?
- Myślę, że czwórkę, mocną czwórkę. To jeden z niewielu piłkarzy, który w grze ofensywnej może dać coś, czego przed telewizorami się nawet nie spodziewamy i – co ważniejsze – czego nie spodziewają się rywale. W każdej chwili może wszystkich zaskoczyć. Same statystyki nie odzwierciedlają przecież wszystkiego. Jeśli w ciągu ostatniego roku rozegrał 10 spotkań, które rozgrywane były w dość dużym odstępie czasu i strzelił dwie bramki, to pokazuje tylko, jak dużym problemem jest gra w reprezentacji i utrzymanie formy przez cały rok.
Jak pan patrzy na masę plotek odnośnie jego odejścia z Dortmundu, które pojawiają się niemal non stop?
- Nie ukrywam, że czytam te komentarze, bo mnie to interesuję, ale jednak patrzę na to wszystko nieco z przymrużeniem oka. Moim zdaniem raz, ale za to w jasny sposób powinien wypowiedzieć się jego menedżer i albo zdementować wszystkie doniesienia, albo przekazać opinii publicznej i władzom klubu najbliższe plany. Powinien to zrobić zarówno dla dobra Roberta, jak i samej Borussii. Wcale nie uważam, że zmiana klubu i ligi byłaby dla niego świetnym rozwiązaniem. Dlaczego nie miałby grać w tym jednym klubie do końca swojej kariery?
Czyli chciałby pan, żeby został takim prawdziwym królem Dortmundu?
- Nie powiedziałem tego jednoznacznie. Na jego miejscu rozważyłbym coś takiego, ale jeśli w grę będą wchodziły takie marki, jak Real Madryt, czy Manchester United, to grzechem byłoby nie spróbować i nie skorzystać z takiego rozwiązania. Najważniejsze, żeby jak najszybciej odnośnie jego przyszłości określił się menedżer. Bo co do niego samego, to wierzę, że nie siedzi mu to w głowie i ważna jest dla niego obecnie tylko gra w barwach BVB.
W ostatnim czasie trener Waldemar Fornalik eksperymentował z grą dwójką napastników. Jak się pan zapatruje na takie rozwiązanie?
- Jestem jeszcze młodym szkoleniowcem, na dorobku, który lubi szukać różnych ustawień taktycznych. Nie można zamykać się w grze jednym systemem. Widać, że trener Fornalik też chce przygotować swój zespół na różne okoliczności. Do tego potrzebni są oczywiście odpowiedni wykonawcy. No i ważna jest wizja gry samego szkoleniowca.
Przy dobrym doborze duetu, gra dwójką z przodu może wypalić?
- Oczywiście, że tak. Lewandowski grał bardzo dobre spotkania i był pożyteczny, gdy grał cofniętego napastnika. Potrafił rozegrać piłkę i znaleźć kolegę. Nie wiem, jakie plany ma trener Fornalik i kogo by tam widział, ale cofnięcie Roberta jest jakimś rozwiązaniem. Rzecz jasna musi zaistnieć wiele czynników.
Kto dla pana byłby na ten moment najlepszym kandydatem do gry przed Lewandowskim?
- W czasie Euro wydawało się, że dobrym rozwiązaniem była gra Brożkiem, który zawsze fajnie poruszał się na linii spalonego i był bardzo trudny do przypilnowania. Teraz niestety zniknął. Pojawili się Milik i Teodorczyk, oni oczywiście nie będą od razu stanowili o sile polskiej kadry, ale jeżeli trener Fornalik szuka takiego rozwiązania, to możemy mu zaufać i prędzej, czy później znajdzie najlepszych wykonawców.
Trener Fornalik obok Lewandowskiego próbował ustawić Artura Sobiecha. Jak oceni pan w ogóle ostatnie kilkanaście miesięcy w jego wykonaniu?
- Jego osoba pokazuje, jak ciężko jest przebić się i zaistnieć w Bundeslidze. Kadry grających w niej zespołów są naprawdę szerokie. To jeszcze bardziej podkreśla, jak mocną pozycję wypracował tam sobie Lewandowski. W Sobiechu widzę duży potencjał, być może brakuje mu regularnych występów i nieco większego zaufania ze strony szkoleniowca. Trzeba żyć nadzieją, że w nowym roku będzie inaczej.
I trzeba żyć nadzieją, że w Bundeslidze poradzi sobie Arkadiusz Milik. Myśli pan, że ma szanse, by odpalić od razu?
- Martwię się tylko tym, że za dwa, trzy miesiące wszyscy Polacy zaczną spekulować, czy zrobił dobrze, przenosząc się tam już teraz. On trafi do zupełnie innego środowiska, nowi koledzy, język... Trochę to potrwa, zanim trener mu zaufa, a on sam poczuje tamtejszą grę. Jedno jest pewne, Milik dysponuje ogromnym kapitałem. Zrobił dobry krok, ale teraz najważniejsza jest cierpliwość. Milik wyszedł spod ręki trenera Nawałki, więc jestem całkowicie spokojny, jeśli chodzi o profesjonalizm i jego podejście do treningów.
Milik dysponuje większym potencjałem od Lewandowskiego?
- Ciężko stwierdzić, trzeba byłoby dokładnie przeanalizować, jak Robert wyglądał w jego wieku i jaką miał możliwość rozwoju. To, w jakim kierunku pójdzie Milik, zależy głównie od jego samego. Myślę, że Robert będzie się cieszył, jeśli młodszy kolega będzie tak dobry jak on. Tak jak wspomniany już Małysz cieszył się, że Stoch i inni zaczęli mu w końcu w jakimś stopniu dorównywać.
Pamięta pan w ogóle, że w tym roku w kadrze grał Ireneusz Jeleń? Jego postawa w Podbeskidziu podkreśliła jak duży regres zanotował w ostatnim czasie.
- Akurat w Podbeskidziu widziałem w nim zawodnika, który dawał drużynie sporo dobrego. Być może wszystkim wydawało się, że w polskiej lidze można wygrywać spotkania jednym zawodnikiem. Tak nie jest. W Canal + zauważyli, że Jeleń w tym roku strzelał jeszcze bramki obok wspaniałych zawodników, którzy teraz grają w wielkich klubach. Trener Del Bosque ma takie powiedzenie, że dla piłkarzy i trenerów najgorszą rzeczą jest czas. Jedni w danym okresie mogą się niewyobrażalnie rozwinąć, ale zarazem bardzo odjechać innym. Wtedy różnice między nimi są kolosalne.
Na pewno można żałować problemów ze zdrowiem Marka Saganowskiego. Wydawało się, że doświadczony napastnik jest jeszcze w stanie dać kadrze coś dobrego.
- Jak wszystkim jest mi oczywiście go bardzo szkoda. Po epizodzie w ŁKS-ie wydawało się, że jego kariera dobiega końca. Aż tu nagle, po przejściu do Legii, okazało się, że może jeszcze grać na naprawdę wysokim poziomie. Można to odnieść do Irka Jelenia, nie uśmiercajmy go. Być może lada moment też wystrzeli do góry.
A Arkadiusz Piech? Jak będzie w formie, to może się przydać reprezentacji?
- Jak na polską Ekstraklasę jest postacią nietuzinkową. Jest nieobliczalny i ma wszelki potencjał do tego, by odnaleźć się też w kadrze. Wszystko zależy od tego, jak potoczą się teraz jego losy. Zawirowania, które dotknęły Ruch mogą mieć negatywny wpływ na jego samego.