Pierwszy mecz eliminacji do piłkarskich Mistrzostw Świata polska kadra rozegrała we Wrocławiu. Słaba gra i remis naszych piłkarzy okazuje się niejedynym dużym problemem. Po spotkaniu, nie było chyba osoby, która nie narzekała by na warunki, w jakich przyszło grać i oglądać sobotnie spotkanie.
- Zawsze mecze waszej kadry rozgrywane są w takich warunkach? - pytał zdziwiony dziennikarz słoweńskiej telewizji. I rzeczywiście trudno mu się dziwić. Aby znaleźć choć jeden pozytyw wrocławskiego obiektu, trzeba się sporo natrudzić. Jednym z kuriozum były jupitery, które zabłysły w trakcie drugiej połowy. Trzeba jednak dodać, że wspólnie wcześniej ustalono, aby spotkanie rozgrywać przy świetle... dziennym.
Trybuny stadionu we Wrocławiu mieszczą zaledwie 8 tysięcy kibiców, co jak na ważny mecz eliminacyjny polskiej kadry to zdecydowanie za mało. Najwięcej jednak kontrowersji wzbudziły problemy komunikacyjne. Wrocławski obiekt był wyjątkowo ciasny. Za potwierdzenie może służyć fakt, że wychodzący na boisko piłkarze mieli styczność z przedstawicielami mediów i działaczami, co na normalnym reprezentacyjnym stadionie jest nie do pomyślenia.
Jeszcze większe kuriozum to stadionowa furtka, pod którą po meczu kotłowali się razem kibice, dziennikarze i prezesi PZPN. Klubowy budynek natomiast, który gościł piłkarzy obu reprezentacji, nie był remontowany od dobrych kilkunastu lat... W skandalicznych warunkach odbywała się także konferencja prasowa. W dusznej i ciasnej sali, do której droga wiodła przez obskurną klatkę schodową, kotłował się tłum ludzi. Na dodatek dziennikarze mieli problem z usłyszeniem pytań i odpowiedzi trenerów, bo na sali brakowało... sprawnego mikrofonu.