Charakter w Śląsku Wrocław nie ginie

- Duży komplement dla drużyny za to, jaki charakter trzeci raz z rzędu pokazała - mówi Stanislav Levy, trener Śląska. Wrocławianie znów jednak stracili gola w samej końcówce i zremisowali z Koroną.

Śląsk Wrocław po dwóch zwycięstwach z rzędu tym razem zremisował z Koroną Kielce. Zawodnicy WKS-u byli jednak bardzo blisko triumfu. Śląsk decydującą bramkę stracił bowiem w 90. minucie. - Muszę powtórzyć to, co mówiłem po meczach z Podbeskidziem Bielsko-Biała i Lechią w Gdańsku. Nie zdobyliśmy trzech punktów, ale duży komplement dla drużyny za to, jaki charakter trzeci raz z rzędu pokazała. To, że nie wystarczyło to do zwycięstwa, jest osobną kwestią. W pierwszej połowie strzeliliśmy bramkę, spalonego nie było. Był rzut karny, nie został odgwizdany. W końcówce mimo tego wywalczyliśmy punkt. Powinniśmy brać pod uwagę i to, że Korona przede wszystkim na bokach ma bardzo dobrych zawodników, czy to Golańskiego, czy Pilipczuka, którzy nam robili problemy. Musimy sobie cenić ten punkt - skomentował Stanislav Levy.

Opiekun WKS-u chwalił też Mateusza Cetnarskiego, który w podstawowym składzie stara się zastąpić kontuzjowanego Sebastiana Milę. - Mateusz dostał szansę po tym, jak kontuzji doznał Sebastian Mila. Myślę, że zarówno z Podbeskidziem, jak i z Lechią, zagrał dobry mecz. Z Koroną nie było łatwo, bo przeciwnik bronił się w dziesięciu na własnej połowie. Zrobił postęp, ale ten mecz trudno oceniać po tej czerwonej kartce - zaznaczył szkoleniowiec.

Levy ma jednak pretensje za straconą w końcówce spotkania bramkę. - To prawda, że źle zareagowaliśmy przy tej sytuacji. Za wcześnie wyskoczyliśmy do przodu, nie pokryliśmy prostopadłej piłki. Z drugiej strony już wcześniej były sytuacje, które Korona miała. Był pressing z jej strony. Popełniliśmy błąd - powiedział trener.

- Jeszcze nie widziałem żadnego trenera, który kiedy traci w końcówce bramkę walcząc w dziesięciu, to jest szczęśliwy i się śmieje. To normalne, że jestem smutny. Z drugiej strony jestem dumny z mojej drużyny - podkreślił Stanislav Levy.

Komentarze (0)