Do przerwy oba zespoły schodziły z wynikiem 1:1. Wiadome było, że po przerwie, to gospodarze rzucą się do ataków, bo im podział punktów nic nie dawał.
To właśnie oni pojawili się jako pierwsi na murawie razem z trójką sędziowską. Zanim gra została wznowiona minęło jeszcze kilka minut, bowiem w szatni cały czas przebywali gracze Śląska Wrocław. Interweniować musiał nawet sędzia techniczny, który udał się po drużynę gości.
Opóźnienie zaczęło wyprowadzać z równowagi kibiców, którzy wrocławian "powitali" przeraźliwymi gwizdami. Na trybunach spekulowano czy był to rodzaj protestu, czy też Śląsk chciał w ten sposób wybić z rytmu graczy Lecha.
W pomeczowych wywiadach zawodnicy Śląska zdradzili przyczynę opóźnienia. - Nie słyszeliśmy gwizdka - powiedział na antenie telewizji Canal+ Janusz Gancarczyk, strzelec bramki dla gości.