Jorge Jesus po finale Ligi Europejskiej: Tego turnieju nie wygrał najlepszy zespół

Po przegranym w rzutach karnych finale Ligi Europejskiej z Sevillą trener Benfiki, Jorge Jesus pogratulował rywalom triumfu. Jego zdaniem jednak Andaluzyjczycy nie byli najsilniejszą drużyną turnieju.

Najpierw Portugalczyk pochwalił jednak swój zespół za postawę w środowym finale. Benfica stworzyła sobie w meczu wiele dogodnych okazji na pokonanie Beto, ale golkiper Sevilli, wespół z obrońcami, odparli wszystkie ataki Orłów. - Myślę, że zagraliśmy dobry mecz. W drugiej połowie jedyną rzeczą, jakiej nie zrobiliśmy, to zdobycie gola. Gratuluję moim piłkarzom dobrze wykonanej pracy. Pokazaliśmy swoją siłę. Mieliśmy wiele podbramkowych sytuacji. Nie byliśmy jednak w stanie ich wykorzystać - rozpoczął swoją wypowiedź Jorge Jesus, dla którego to drugi z rzędu przegrany finał Ligi Europejskiej. Rok temu w Amsterdamie, Benfica musiała uznać wyższość Chelsea Londyn.
[ad=rectangle]
Zdaniem trenera Orłów, tegoroczny triumfator turnieju nie był najsilniejszym zespołem rozgrywek. - Ligi Europejskiej nie wygrał najlepszy zespół. Należy pogratulować moim piłkarzom, nie ma powodów by ich krytykować. Musimy po tej porażce trzymać głowę wysoko. W futbolu nie ma sensu patrzeć w przeszłość. O przegranych się zapomina, pozostaną tylko zwycięzcy. Mogę powiedzieć, że Sevilla była również bardzo dobrym zespołem i, tak jak my, wierzyła w sukces - stwierdził szkoleniowiec lizbończyków, któremu kontuzje Miralema Sulejmaniego oraz Guilherme Siqueiry w trakcie spotkania skomplikowały plan taktyczny na środowy finał.

- Nie da się ukryć, że wypadli nam z gry ważni zawodnicy. Gdyby nie te kontuzje, miałbym większe pole manewru. Sulejmani, który zaczął bardzo dobrze, musiał zejść z boiska z kontuzją. Również Siqueira musiał opuścić plac gry z tego powodu, czego nie chciałem, bo on bardzo dobrze wykonuje rzuty karne. Zmiany, jakich dokonałem, były wymuszone - przyznał Jesus, którego zdaniem wymienione urazy miały wpływ na rozstrzygnięcie meczu. - Często zdarza się, że lepszy zespół nie wygrywa. To odróżnia futbol od innych sportów - piłki ręcznej czy koszykówki, gdzie faworyt w 99% przypadków wygrywa. W piłce jest więcej zmiennych, które o tym decydują i musimy to zaakceptować, i być pragmatyczni. Mamy w niedzielę kolejny ważny finał w Lizbonie (Puchar Portugalii - przyp. red). Musimy teraz dojść do siebie po wysiłku fizycznym oraz emocjonalnym - dodał.

Trener mistrzów Portugalii był jednak przygotowany na niespodziewane scenariusze, trenując przed finałowym spotkaniem kilka alternatywnych wariantów. W obliczu wymuszonych zmian, Jesus ostatecznie wykorzystał jeden z nich. - Nie wiedziałem wprawdzie, że Sulejmani będzie kontuzjowany, ale pracowałem przez ostatnie dni nad koncepcją gry z Andre Almeidą i Maxi Pereirą. Nie był to więc przypadek, tylko przygotowana przeze mnie taktyka. Mój zespół pracował bardzo ciężko w tym meczu. Sevilla prezentowała się dobrze jako drużyna zwłaszcza w pierwszych minutach. Patrząc na grę Andre i Maxiego, cieszę się, że dokonałem takiej zmiany. Rozważałem również alternatywę w postaci Oscara Cardozo i nad tym wariantem również pracowaliśmy. Ostatecznie jednak zdecydowałem się na tę drugą opcję. Sądziłem, że dwaj środkowi pomocnicy w Sevilli nie są pod względem fizycznym efektywni w grze defensywnej. Pomyślałem, że podejmę to ryzyko i tak zrobiłem. Wygrała ostatecznie Sevilla i jej należą się gratulacje - wyjaśnił obszernie Jesus.

Środowy wieczór na Juventus Stadium mógł mieć jednak zgoła inne zakończenie, gdyby sędzia Felix Brych, podyktował w drugiej połowie rzut karny za faul na Limie. Zdaniem Jesusa, niemiecki arbiter popełnił błąd w ocenie sytuacji. - Myślę, że podczas całego meczu, decyzje arbitra były w porządku i większość z nich nie miała wpływu na przebieg spotkania, poza jedną. W drugiej połowie powinniśmy mieć rzut karny po faulu na Limie. Widziałem tę sytuację. Nie ma jednak sensu obwiniać sędziego za naszą porażkę, choć jego decyzja miała wpływ na to, jak mecz potoczył się dalej - skomentował portugalski trener.

Z Juventus Stadium dla SportoweFakty.pl,
Bartosz Koczorowicz

Jesteśmy na Facebooku! Dołącz do nas!

Źródło artykułu: