Przed wojną wyniki spotkań ligowych kibice poznawali najwcześniej, gdy drużyna pociągiem wróciła z meczu wyjazdowego, a później z gazet (nawet kilka dni po pojedynku).
Świat się zmieniał, w 1989 roku Polska była znowu wolna, ale wciąż trudno było zdobyć wyniki meczów ekstraklasy, wtedy nazywanej I ligą. Jak wyglądało to na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych? Na teraz były to rzeczy nie do pomyślenia.
[ad=rectangle]
Przez długi czas spotkania rozgrywane były niemal w jednym terminie, najczęściej w soboty o godzinie 17. Jednak zdarzały się także mecze w niedzielę o godzinie... 11. Kibic zespołu, który rozgrywał pojedynek na wyjeździe miał duże szczęście, gdy mecz rozgrywany był właśnie sobotnim, późnym popołudniem.
Ten sygnał wielu do dzisiaj wspomina z nostalgią. Mimo że Studio S-13 jeszcze (zazwyczaj pod koniec sezonu) pojawia się na antenie Programu 1 Polskiego Radia, to w dobie internetu czy stacji telewizyjnych na żywo relacjonujących mecze, już nie przynosi takich emocji.
A przecież już od 17:20 zaczynały się wielkie emocje. Wcześniej jednak należało wysłuchać wiadomości oraz serwisu "Radia Watykańskiego". Radość trwała do końca pierwszych połów meczów. Od godziny 18 na antenę wchodzili "Matysiakowie". Popularnego słuchowiska nie dało się przeczekać ze spokojnym sercem. Co bardziej niecierpliwi przeszukiwali inne kanały. Radio Katowice nadawało program "Z mikrofonem po boiskach", także na innych lokalnych antenach można było czasami znaleźć relację z meczu. Brylowało w tym "Radio Kraków", które często przeprowadzało relacje z całych spotkań.
Wreszcie, gdy "Matysiakowie" kończyli się, od godziny 18:30 wracało Studio S-13 i do do godziny 19 relacjonowało mecze rozpoczęte o 17 lub 18. Także po godzinie 19 można było usłyszeć relacje ze spotkań, które jeszcze trwały. Problem był, gdy pojedynek rozpoczął się w porze dobranocki (wówczas była to godzina 19). Wtedy końcowy wynik poznawało się dopiero w "Kronice sportowej" o godzinie 21:05. Czas dłużył się niemiłosiernie.
Szczęściarzami byli wszyscy ci, którzy na początku lat dziewięćdziesiątych mieli dostęp do Telegazety. Wyniki pojawiały się tam w miarę szybko. Zdarzało się, że pokazywały się na różowo wyniki do przerwy, które bywało, że były aktualizowane. Zdarzało się i tak, że niemal do końca spotkania na różowo widniał rezultat 0:1, by nagle wskoczył na biało wynik 2:1. W innej sytuacji długo utrzymywało się "różowe" 0:0, a po chwili pokazywało się końcowe... 0:4.
Największy problem był, gdy spotkania były rozgrywane w niedziele o godzinie 11. Wówczas wszystkie fale radiowe były przeszukane, najczęściej bezskutecznie. Wynik poznawało się ok. godziny 15, będąc strzępkiem nerwów.
Zupełnie inną historią było obejrzenie skrótów meczów. Pierwszy w miarę profesjonalny program telewizyjny w tamtych czasach to "Piłka w grze" prowadzona początkowo przez Tomasza Zimocha i nieżyjącego już Macieja Biegę.
Później jednak, zamiast lepiej, bywało gorzej. W "Sportowej sobocie" lub "Sportowej niedzieli" łapało się kilkudziesięciosekundowe skróty z meczów ekstraklasy. Problemy był, gdy w meczu padało wiele bramek. Oto dowód jak w niecałą minutę udało się zmieścić sześć goli.
Przełom rozpoczął się w czasie, gdy w Polsce powstała telewizja Canal+, zaczynała rozwijać się telefonia komórkowa i internet stał się dostępny niemal dla każdego. Jednak to już temat na inną opowieść.
Pamietam te sprawdzanie aktualnych wynikow w telegazecie na 820 i tabeli kazdej z lig zreszta raz na jakis czas jeszcze zdarza mi sie tam zajr Czytaj całość