To był najbardziej tajemniczy zimowy transfer w polskim futbolu. Piłkarze i trenerzy pierwszoligowego GKS-u Katowice do ostatniego momentu nie mieli pojęcia, kto zostanie nowym pracownikiem ich klubu. Zaskoczenie było spore, gdy prezes Wojciech Cygan przyprowadził do szatni atrakcyjną blondynkę.
Szmer podziwu, uśmiechy na twarzach, ciekawość. Część zawodników kojarzyło piękną Aidę Bellę z rozbieranej sesji dla "Playboya", w której wzięła udział razem z Martą Wójcik.
[ad=rectangle]
Bella, wielokrotna medalistka mistrzostw Polski i brązowa medalistka mistrzostw Europy w short tracku, ostatnio próbuje swoich sił w mediach, komentując zawody w swojej dyscyplinie. Teraz chce zaistnieć w futbolu. W GKS-ie Katowice 30-latka przeprowadzać będzie wywiady dla klubowej telewizji - GieKSa TV.
Michał Fabian: "Dziewczyna z Playboya w GKS-ie" - tak przedstawiły panią niemal wszystkie media. Przeszkadza to pani?
Aida Bella: Nie mam z tym problemu. W Polsce ciężko jest się przebić z wynikiem sportowym. O naszym medalu na mistrzostwach Europy w 2013 roku (brąz w sztafecie - przyp. red.) wiele się nie mówiło, podobnie o zwycięstwach na mistrzostwach Polski, gdzie w innych dyscyplinach jest to wielkie wydarzenie. Jestem wielokrotną mistrzynią kraju, zawsze byłam w pierwszej trójce, ale o tym się nigdy nie mówiło. Z jednej strony trochę to przykre, że osoba jest promowana dlatego, że wystąpiła na okładce "Playboya". Z drugiej strony, "Playboy" jest marką samą w sobie, to nie jest byle jaka gazeta. Kobiety dobijają się drzwiami i oknami, by w nim zaistnieć. Dowiedziałyśmy się od ludzi, z którymi pracowałyśmy podczas sesji, że jest wiele zdesperowanych kobiet, które chciałyby wystąpić na okładce nawet za darmo. Dziennikarze przypisali mi taką łatkę, bo najbardziej mnie z "Playboyem" kojarzą. Short track nie jest zbyt popularny. Jak ktoś powie "short track", to padają pytania: "ale co?", "w czym?", "gdzie?".
Sesja w "Playboyu" miała pani pomóc w wyjeździe do Soczi, zainteresować ludzi short trackiem, przyciągnąć sponsorów. Na igrzyska ostatecznie pani nie pojechała. Wtedy pojawiły się głosy, że... ten występ i cały szum z nim związany pani zaszkodził.
- W Polsce mamy taką naturę, że jak coś nam nie wyjdzie, to zwalamy to na inne rzeczy. Nie miałam ani razu takiej myśli, że to przez sesję nie pojechałam na igrzyska. Owszem, zrobiło się głośno, ale potrafiłam to rozgraniczyć. Nie było tak, że musiałam jechać na wywiad, na sesję do "Playboya" i z tego tytułu opuszczałam treningi. Trening był treningiem, wszystko toczyło się dwutorowo.
Czyli nie żałuje pani "Playboya"?
- Nie żałuję tej sesji, ani się jej nie wstydzę. Zrobiona była w naprawdę dobrym guście, przedstawiono nas jako sportsmenki, a nie jako modelki. To było fajnym momentem w naszym życiu. Stałam się w jakiś sposób popularna. Zaistniałam w świecie mediów, ludzie usłyszeli, że jest gdzieś tam taka Aida Bella, która nie ma większych problemów, by wypowiadać się przed kamerą, nie boi się jej, nie ucieka od tego. To, że wystąpiłam w tej sesji, spowodowało następstwa w postaci tego, co teraz dzieje się w moim życiu.
Wiosną ubiegłego roku głośno było o pani konflikcie z trenerką Anną Łukanową-Jakubowską. Stwierdziła ona, że przedkłada pani udzielanie się w mediach ponad sport. "Albo sport, albo kariera w telewizji" - mówiła w "Gazecie Wyborczej".
- Trenerka działała pod wpływem emocji. Powiedziała niepotrzebnie parę rzeczy, ja to skonfrontowałam. Człowiek uczy się na błędach. Mogę jednak oficjalnie powiedzieć, że konflikt między nami został zażegnany. Spotkałyśmy się, temat jest zakończony raz na zawsze. To wszystko działo się pod wpływem negatywnych emocji. Na lód już nie wróciłam, realizuję się w innym sporcie.
Po zawieszeniu kariery w short tracku, a przed rozpoczęciem pracy w futbolu było bezrobocie. Powtarzała pani, że podejmie się jakiegokolwiek zajęcia. Byle tylko nie siedzieć w domu.
- Moje słowa zostały przekazane może nie w brutalny, ale w bardzo szczery sposób. Faktycznie to był już taki akt desperacji i tak to zostało przedstawione. Mówiłam o tym, co dzieje się ze sportowcami po zakończeniu kariery. Nie byłam sportowcem przez chwilę, tylko przez prawie szesnaście lat. W reprezentacji - od kilkunastu lat. Niestety w Polsce zawodnik po zakończeniu kariery musi sobie radzić sam, nie ma wsparcia. Tak jak to jest chociażby za granicą. Tam sportowcy są na przykład przez rok po zakończeniu kariery wspierani, objęci ochroną.
Pewnie nie spodziewała się pani, że zadzwoni GKS Katowice.
- Odezwał się sam prezes Wojciech Cygan. Byłam w Katowicach na rozmowie, dogadaliśmy się, nawiązaliśmy współpracę, no i jestem w GKS-ie.
Jak przyjęli panią piłkarze?
- Gdy na początku lutego zaczynałam pracę w Katowicach, miałam zapoznanie z zawodnikami. Prezes zaprowadził mnie do szatni, przedstawił, powiedziałam kilka słów na swój temat. Reakcje były pozytywne. Był uśmiech na wielu twarzach. Ten mój transfer - jak go nazywają - był owiany tajemnicą, wcześniej nie było to zapowiedziane wśród sztabu szkoleniowego ani piłkarzy. Byli troszkę zaskoczeni. Myślę, że to jest całkiem fajna relacja. Byłam już na kilku sparingach. Żeby fajnie prowadzić rozmowy, trzeba piłkarzy poznać. Wiem już, który jest który.
Jakimi są rozmówcami?
- Nie chciałabym oceniać, bo jeszcze nie mam wielkiego doświadczenia w tej kwestii. Więcej powiem po pierwszych meczach ligowych. Moim zdaniem wszystko zależy od człowieka i od wyniku sportowego. Jeżeli wywiad prowadzony jest po meczu, który poszedł po myśli zawodnika, to oczywiście rozmawia się łatwiej. Będę chciała przeprowadzać rozmowy z piłkarzami w jak najbardziej komfortowy dla nich sposób, mam nadzieję, że nie będą odmawiać. W tej kwestii mogę liczyć na rady męża. Sam był piłkarzem (Jakub Bella występował jako bramkarz, m.in. w Odrze Opole - przyp. red.), więc wie, jak to wszystko wygląda "od kuchni".
W środowisku sportowym nie brakuje głosów, że piłkarze bywają zmanierowani.
- Takie opinie krążą nie tylko o piłkarzach, ale ogólnie o futbolu, że to sport ponad wszystkie inne, że to środowisko jest specyficzne. Nie oceniam jednak mojej pracy przez pryzmat tego, co inni mówią o zawodnikach. Wykonuję swoją pracę, chciałabym się spełnić dziennikarsko, bo to moja druga pasja. Dobrze się czuję przed kamerą i mikrofonem.
[nextpage][b]
Co panią najbardziej pociąga w pracy przed kamerą? Skąd w ogóle pojawiło się zainteresowanie dziennikarstwem?[/b]
- Po tym, jak nie udało mi się wyjechać na igrzyska w Soczi, byłam strasznie rozczarowana. Dyscyplina, jaką uprawiałam, jest bardzo niewymierna. W short tracku obowiązuje system pucharowy. Nie można sobie powiedzieć, że jestem w stanie przejechać w czasie 1:35 i to mi da kwalifikację na igrzyska. Wiele zależy od szczęścia, od tego, na kogo się trafi w danym biegu. Byłam strasznie zła, czułam się dobrze przygotowana, ale miałam pecha podczas kwalifikacji olimpijskich. Awans uzyskały tylko 32 zawodniczki, nie było czegoś takiego, jak zawody drugiej szansy. Po tych nieudanych kwalifikacjach pomyślałam: "a może kogoś potrzebują w TVP eksperta, kogoś do komentowania?". Sama spróbowałam, stwierdziłam, że jest to moja szansa. Miałam być tylko jeden dzień. Udało się, byłam prawie na wszystkich shorttrackowych startach jako komentator i ekspert. Wtedy uznałam, że chyba to jest to, co chciałabym robić. Jestem przy dyscyplinie, wśród sportowców, ta magia igrzysk... To jest to, co mi się podoba. Choć sama nie jestem czynnym zawodnikiem, to ten kontakt ze sportowcami pozostanie mi chyba do końca życia.
Czasami widzimy taki obrazek: po meczu ekipa klubowej telewizji wchodzi do szatni. A tam piłkarze bez koszulek, w samych ręcznikach...
- Na pewno do szatni wchodzić nie będę - ani przed meczem, ani po meczu. Zresztą jest takie powiedzenie, że kobieta nie ma wstępu do szatni. Ani do autokaru. Nie chciałabym się stawiać w sytuacjach krępujących, nie chciałabym, żeby zawodnicy czuli się skrępowani. Przypisano mi łatkę dziewczyny z "Playboya", przyzwyczaiłam się do tego, i tak nic z tym nie zrobię, jest to wpisane w moje CV. Natomiast powtarzam: szatnię będę omijać z daleka.
Jakie są pani sympatie klubowe? Kibicuje pani którejś z drużyn - polskiej albo zagranicznej?
- Nie jestem typową fanką jakiegoś klubu. Nie kocham się w Cristiano Ronaldo. Nie mam wymarzonych gwiazd, którym kibicuję. Po prostu lubię oglądać piłkę na wysokim poziomie.
Byłemu sportowcowi łatwiej jest zrobić wywiad z innym sportowcem?
- To, że byłam sportowcem, uważam na plus w pracy dziennikarskiej. Zdarzało się, że po nieudanych w moim wykonaniu startach dziennikarze podchodzili, chcieli się wszystkiego dowiedzieć. Byłam nastawiona niechętnie, ale starałam się zawsze rozumieć media. Sport to specyficzna dziedzina życia, jesteśmy rozliczani za wynik. Załóżmy, że trzeba wygrać mecz, drużyna ma nóż na gardle. Jak nie pójdzie, to wiadomo - sportowcy są źli, wściekli. Jedni łatwiej sobie radzą z tym stresem, "chowają" te nerwy i potrafią się wypowiedzieć. Inni muszą ochłonąć i są w stanie rozmawiać dopiero po kilku godzinach. Nieraz dziennikarze - nie obrażając tutaj tego środowiska - mają taką naturę, że są wręcz nachalni. Obojętnie, czy zawodnik chce rozmawiać, czy nie, to lecą z tym mikrofonem i za wszelką cenę chcą zrobić materiał. To jest kwestia wyczucia.
Związała się pani z GKS-em tylko do końca rundy rewanżowej. Dlaczego?
- Traktuję to jako okres próbny - nie tylko dla mnie, ale i dla klubu. Jestem trochę takim eksperymentem. Zobaczymy, jak się wywiążę ze swoich obowiązków i oczekiwań klubu, czy się sprawdzę. Krótki okres umowy wcale nie oznacza, że nie zostanie ona przedłużona. Na razie ta praca mi się podoba.
A co z kolizją terminów? Nadal można usłyszeć pani komentarz w Polsacie Sport, podczas zawodów short tracku.
- Realizuję inne projekty - z Polsatem i TVP. Do końca sezonu w short tracku będę potrzebna w Polsacie. Komentowanie mistrzostw świata koliduje z pierwszym meczem ligowym na Bukowej (14 marca GKS zagra z Flotą Świnoujście - przyp. red.). Co będzie dalej? Zobaczymy. Sezon łyżwiarski się kończy, od przyszłego roku chciałabym przejść do TVP, bo to tam będą transmisje z short tracku. Oprócz tego studiuję marketing sportu w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, czekają mnie wyjazdy na zajęcia. Będę także prezenterką wiadomości sportowych w TVP Opole. Postaram się to wszystko pogodzić. Mam nadzieję, że sprawdzę się w Katowicach.
Ostatnio ogłosiła pani, że ma nowy cel: wyjazd w roli komentatorki telewizyjnej na igrzyska w Pjongczangu. A jeżeli spodoba się pani w futbolu i sprawdzi się pani w tej dyscyplinie? Jest pani gotowa porzucić swoją pierwszą pasję, czyli łyżwy?
- Pjongczang to moje ciche, małe marzenie. Do igrzysk pozostały trzy lata. Mam nadzieję, że podszkolę się na tyle, że będę miała wypracowany swój warsztat. Nie ukrywam, że łyżwy są mi najbliższe. To moje serce, pasja, wylane łzy i pot. To dla mnie numer jeden. Ale to nie tak, że przyjęłam pracę w piłce, bo nie miałam nic innego do roboty. To także kolejne wyzwanie, a ja wyzwania lubię. Chciałabym, żeby mnie tu dobrze odbierano w Katowicach.