Gija Guruli - ten Gruzin był czarodziejem w polskiej lidze

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W sobotę naszą kadrę czeka mecz o punkty eliminacji ME 2016 z Gruzją. Ćwierć wieku temu piłkarz z tego kraju trafił do Polski. Zrobił furorę. Ludzie przychodzili na mecze specjalnie dla niego.

W tym artykule dowiesz się o:

Podczas meczu z Legią Warszawa na stadionie przy Bukowej piłkarz GKS-u Katowice "ściąga" na siebie uwagę dwóch rywali. Zwalnia akcję. Wydaje się, że za moment - osaczony przez przeciwników w okolicach linii bocznej - straci piłkę. Nagle jednak odbija ją piętą, wdziera się pomiędzy osłupiałych legionistów i jest już pod ich bramką. Publiczność szaleje.

Tę akcję przeprowadził w 1991 roku Gija Guruli, Gruzin w barwach GKS-u. Człowiek, którego rajdy, sztuczki i piękne bramki fani katowickiego klubu (i nie tylko) wspominają do dziś. [ad=rectangle] Zobacz jego popis w meczu z Legią.

Albo inne pamiętne zagranie. - Przy linii bocznej piłka już miała wylecieć na aut, ale on "złapał" ją na kark i przebiegł z nią kilka metrów. Sędzia nie wiedział, co ma zrobić. Gija spuścił piłkę i akcja szła dalej - mówi w rozmowie z naszym portalem Dariusz Grzesik, były zawodnik katowickiej drużyny. - Według mnie był w tamtym czasie najlepszym obcokrajowcem w całej lidze. Doskonale wyszkolony techniczne: prawa czy lewa noga - nie robiło mu to różnicy. Kiwka, start z miejsca, uderzenia - miał to wszystko. Sam wygrywał mecze - dodaje.

Wzięli go z kontuzją

Guruli grał w Polsce tylko przez półtora roku (od 1991 r. do połowy 1992 r.), a przez pierwszą rundę leczył kontuzję, której nabawił się w ojczyźnie. Tak, tak - to nie pomyłka. Obecnie żaden klub nie zdecyduje się na podpisanie umowy z zawodnikiem, jeśli ten nie zaliczy testów medycznych. 25 lat temu ówczesny szef GKS Katowice, a późniejszy prezes PZPN, Marian Dziurowicz podjął ryzyko. Pozyskał piłkarza (za 10 tys. dolarów), wiedząc o jego problemach zdrowotnych.

Katowiczanie na początku lat 90. nawiązali kontakty z Gruzinami. - Byliśmy na obozie w bazie Dinama Tbilisi, oni trenowali obok nas. Gija wpadł w oko trenerowi Lenczykowi. Był niewątpliwie wyróżniającym się zawodnikiem - wspomina w rozmowie z naszym portalem Wojciech Spałek, wówczas masażysta GKS-u, obecnie fizjoterapeuta Legii Warszawa. Guruli nie był postacią anonimową, w sezonie 1987/88 dotarł z Dinamem do 1/8 finału Pucharu UEFA (jego zespół przegrał z Werderem Brema, a Guruli we wcześniejszej fazie popisał się piękną "bombą" w spotkaniu z Lokomotiwem Sofia).

Trenerzy GKS-u obserwowali jednak także innych Gruzinów. Młodych, świetnie zapowiadających się zawodników. - Jednym z nich był Georgi Kinkładze, który potem grał w Manchesterze City. Wiem, że były na niego zakusy z GKS-u. Później także na Szotę Arweładze. Obaj poszli jednak troszkę wyżej - mówi nam Polsce Dariusz Grzesik. [nextpage] Pojawił się więc temat transferu Gurulego, który był wówczas królem strzelców ligi gruzińskiej (strzelił dla Iberii Tbilisi - bo taką wówczas nazwę nosiło Dinamo - 23 gole w 25 spotkaniach). Okazało się jednak, że ma uraz łąkotki. Mimo to prezes Dziurowicz zdecydował się ściągnąć go do Polski.

- Gruzini najbliższy artroskop mieli w Moskwie, dla nich to wyglądało jak wielka operacja. Myśmy wówczas współpracowali ze szpitalem w Piekarach Śląskich, była możliwość zrobienia tego od ręki. Gija po przyjeździe do Polski od razu poszedł do szpitala - tłumaczy Wojciech Spałek.

Ludzie przychodzili na jego "bajery"

Nie było pewności, czy Guruli wróci do wysokiej formy. Dziurowicz zaryzykował i wygrał. - Kto nie ryzykuje, nie pije szampana - uśmiechnął się Guruli w rozmowie z klubową telewizją GKS Katowice. W rundzie wiosennej urodzony w Cziaturze piłkarz rozegrał tylko sześć spotkań. Błyszczał w kolejnej edycji ligi (30 meczów, 10 goli).

- Gija Guruli już kilka razy w tym sezonie dał pokaz swoich wysokich umiejętności i z powodzeniem może otrzymać miano czarodzieja z Gruzji. W sobotę Guruli raz po raz wyprowadzał w pole rywali i asystował przy trzech z czterech goli uzyskanych przez piłkarzy z Katowic - tak pisał Włodzimierz Sowiński z "Trybuny Śląskiej" w listopadzie 1991 roku, po meczu GKS - Legia zakończonym zwycięstwem katowiczan 4:2.

- Wzorcową techniką zachwycał ludzi. Przychodzili na jego "bajery" - mówi Wojciech Spałek. To były popisy, które wprawiały w osłupienie polskich fanów. - Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem kibiców tak często podczas jednego meczu łapiących się za głowy. Łapali się z podziwu. Bo facet, o którym piszę, miał niezwykłą wyobraźnię i wyjątkową technikę. Te przymioty widać w jego przyjęciach, strzałach i podaniach, ale mnie najbardziej podobały się jego niezapomniane zwody. Nie, słowo "niezapomniane" nie oddaje stanu rzeczy; one są "nie do przypomnienia". Bo można było je oglądać, ale nikt nie potrafił ich później powtórzyć - to z kolei słowa Pawła Czado, dziennikarza katowickiej redakcji "Gazety Wyborczej".

Nauka "wiązanek" w szpitalu

Guruli, pytany o niesamowite wyszkolenie techniczne, twierdził, że w Gruzji to coś normalnego i że większość piłkarzy z jego kraju potrafi zrobić to co on. Lubował się w efektownych kiwkach czy "siatkach". Jednak tylko podczas meczów. Na treningach koledzy z GKS-u dali mu do zrozumienia, żeby nie przeginał. - Musiał uważać, bo nie było "zmiłuj się". Wiedział, czym to ośmieszanie grozi. Czasem próbował, gdy pojawili się nowi zawodnicy, ale robił to bardziej na wesoło niż złośliwie - kontynuuje Dariusz Grzesik.

To film z akcjami Gurulego z czasów jego gry w Katowicach

Na innych stadionach kibice próbowali go sprowokować. Guruli - w rozmowie z telewizją GKS, nakręconą w maju ub. roku - opowiedział anegdotę z jednego z wyjazdów (nie sprecyzował, o które spotkanie chodziło). Na ten mecz przyjechał z Gruzji jego brat. Był zdziwiony zachowaniem miejscowych kibiców, którzy skandowali imię i nazwisko gwiazdy GKS. - Oni cię lubią. Śpiewali "Gija Guruli" - powiedział. Piłkarz szybko wyprowadził go z błędu: - Oni mnie wyzywali. Śpiewali "Gija Guruli kondom" - roześmiał się były piłkarz katowickiego klubu. To nie był jeszcze koniec tej historii. - Strzeliłem bramkę, po meczu podszedłem to tych kibiców i powiedziałem "dziękuję bardzo". Na meczu krzyczeli nieładnie, ale po meczu bili brawo. Byli obiektywni - mówił. [nextpage]Gruzin był lubiany przez piłkarzy "GieKSy". - Nie miał w sobie nic z gwiazdora, był normalny. W porządku facet, który wprowadzał wesołość w szatni. Uczył się języka polskiego, czasem były z tego śmieszne rzeczy - wspomina Grzesik. A Spałek dodaje z uśmiechem: - Gija najszybciej nauczył się takich "wiązanek", jakich ja do tej pory na uszy nie słyszałem. Strasznych. Wyedukowali go pacjencji w szpitalu, w którym był operowany. Koniak w pięciolitrowym słoju

Musiał przejść tradycyjny chrzest na pierwszym obozie. To było dla niego bolesne doświadczenie - piłkarze GKS-u wymierzyli mu serię klapsów na goły tyłek. Zdarzały się także imprezy. Guruli w rozmowie z telewizją klubową przyznał wprost: - Trener mówił, że to, co robimy w życiu prywatnym, go nie interesuje. W GKS-ie mogliśmy pić i grać. Bo tam grali mężczyźni.

- Gija był bardzo towarzyskim człowiekiem i gdy razem mieszkaliśmy w klubowym ośrodku na Ceglanej, szybko się zaprzyjaźniliśmy - mówił Dariusz Wolny, inny były piłkarz katowickiego zespołu, na łamach "Dziennika Zachodniego". - Pokazał nam też, jak należy pić po gruzińsku i to nie z kieliszków, ale ze szklanek. Pamiętam, że z tej rywalizacji przy stole odpadłem bardzo szybko.

Wojciechowi Spałkowi piłkarz zawsze przywoził gruziński koniak. Przez granicę przemycał go bardzo sprytnie. - W takim pięciolitrowym słoju. Wrzucał na dół trochę wisienek, żeby celnicy myśleli, że to kompot dla dzieci. Kiedyś w "śmigus dyngus" przyszli do mnie znajomi. Polali żonę i córkę, no to trzeba było się jakoś odwdzięczyć. "Po małym?" - zaproponowałem. Otworzyłem czystą, ale powiedziałem im, że do zapicia mam tylko kompot. "Dawaj, może być" - powiedzieli. Ten "kompot" miał 60 procent. Wlałem im po literatce. Wiedziałem, co to jest, więc popiłem z opóźnieniem. Oni od razu. Jak im gały wyszły! Popłakali się - śmieje się były masażysta GKS-u, obecnie fizjoterapeuta Legii.

Osiedlił się we Francji

Guruli przychodził do GKS-u, by pomóc wywalczyć mu pierwsze mistrzostwo Polski. Misja się nie powiodła. W 1991 r. drużyna zajęła czwarte miejsce, na osłodę zdobywając Puchar Polski. Rok później Guruli i spółka zdobyli wicemistrzostwo, ustępując poznańskiemu Lechowi. Gruzin miał umowę z GKS-em ważną jeszcze przez pół roku, jednak latem 1992 r. pojawiła się oferta z francuskiego Le Havre .

Piłkarz pojechał na testy, spodobał się Francuzom, uzgodnił warunki indywidualnego kontraktu. Po powrocie wyprosił u Mariana Dziurowicza zgodę na transfer. Le Havre zapłaciło GKS-owi 250 tys. dolarów. We Francji grał także w US Dunkerque i Calais Racing Union FC. W tym kraju się osiedlił. - Mieszka w okolicach Dunkierki - mówi Wojciech Spałek, który do dziś utrzymuje z nim kontakt.

Po zakończeniu kariery Guruli zrobił licencję trenerską, pracował m.in. jako asystent Alaina Giresse'a w reprezentacji Gruzji, prowadził Dinamo Batumi, a obecnie jest szkoleniowcem II-ligowego FC Kolkheti Khobi. Jego syn Sandro też gra w piłkę, występował m.in. w Karpatów Lwów, białoruskim Szachciorze Soligorsk, zaś w tym sezonie w gruzińskiej Samtredii.

Źródło artykułu: