[b]Dzięki grze przeciwko najlepszym chce w końcu zadebiutować, a najlepiej zadomowić się w reprezentacji Polski.
Czy już w pełni zaaklimatyzował się pan we Włoszech?[/b]
Myślę, że można tak powiedzieć - mówi 27-letni Kamil Wilczek (na zdjęciu). – Na początku było faktycznie dość trudno ogarnąć wszystkie sprawy, ale dziś poruszam się we włoskiej rzeczywistości całkiem sprawnie i bez większych problemów. Najważniejsze, że coraz lepiej rozumiem tutejszy język. Niby znałem wcześniej hiszpański, czyli także język łaciński, ale jednak różnic jest sporo. W tej chwili naprawdę już sporo rozumiem, więc w szatni nie siedzę jak niemota. I najważniejsze – wiem, co do mnie mówi trener.
Ale cały czas przebywa pan w Italii bez rodziny?
Tak to zaplanowaliśmy, że żona z synem przyjedzie w drugiej połowie września i tak też się stało. Jesteśmy już razem we Włoszech. Nie ukrywam, że samotne życie w hotelu zaczynało mnie trochę nużyć. Co jakiś czas klub organizuje co prawda wyjścia na kolację całej drużynie, ale ja jestem jednak człowiekiem przede wszystkim rodzinnym. Właściwie od początku byłem przekonany, że rodzinie spodoba się w Carpi. To niewielkie, kilkudziesięciotysięczne miasto przypominające pod tym względem nieco Wodzisław Śląski. Ludzie żyją tu bardzo spokojnie, nigdzie się nie spieszą. W takim mieście się wychowałem, więc nie mam kłopotów, by się w podobnym miejscu odnaleźć.
Małe miasto, drużyna kochana przez kibiców, jak zatem wygląda kwestia popularności?
Nie mam z tym problemów, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Od czasu do czasu ktoś mnie zaczepi na mieście czy w restauracji, ale nie jest to męczące. Natomiast zaskoczył mnie fakt, jak dużo ludzi przychodzi oglądać treningi zespołu. W Polsce się z tym nie spotkałem.
Może dlatego, że wszystkie mecze rozgrywacie na wyjeździe. Stadion w Carpi, mówiąc delikatnie, nie spełnia warunków, by gościć Serie A.
Ale to akurat nie jest jakiś wielki problem, bo korzystamy z gościny obiektu Modeny, a to zaledwie 20 kilometrów od Carpi, czyli kwadrans drogi samochodem. Nasi kibice też docierają tam bez problemu. Na meczu z Interem Mediolan na trybunach zasiadło w sumie ponad 10 tysięcy fanów.
Mimo wszystko pański transfer do beniaminka włoskiej ekstraklasy stanowił dla kibiców w Polsce spore zaskoczenie.
Dość długo udawało się wszystko utrzymać w tajemnicy, stąd może efekt zaskoczenia. Faktem jest, że po udanym sezonie otrzymałem sporo ofert transferowych, praktycznie z całej Europy i nie tylko. Musiałem wszystko dokładnie przeanalizować, by wybrać jak najlepiej. Gdybym wyłącznie kierował się finansami, to pewnie poszukałbym innego niż włoski kierunek. Tymczasem wydaje mi się, że Carpi stanowi złoty środek. Można tu także nieźle zarobić, więc wcale nie narzekam, ale też rozwinąć się piłkarsko i zrobić kolejny krok do przodu. Nie zawsze nadarza się okazja by trafić do Serie A i co tydzień grać przeciwko Romie, Interowi, Milanowi czy Juventusowi. Co by nie mówić, to jednak spore wyzwanie.
Bogusław Leśnodorski przyznał czas jakiś temu, że Legia również interesowała się królem strzelców polskiej ekstraklasy.
Być może. Do mnie jednak nikt z Legii nie dzwonił. Poza tym od początku nie ukrywałem, że chcę ruszyć się z Polski, więc skupiałem się przede wszystkim na ofertach zagranicznych. W młodości wyjechałem do Hiszpanii, miałem więc doświadczenie jak to jest być i żyć w obcym kraju i kulturze. Uznałem, że właśnie znalazłem się w optymalnym wieku, by spróbować raz jeszcze.
Radził się pan Kamila Glika co zrobić z ofertą Carpi?
Oczywiście. Znamy się niemal od dziecka, mam do niego zaufanie. Powiedział, że na początku będzie mi bardzo ciężko, ale bym się nie wahał i podjął wyzwanie.
A Kuba Błaszczykowski nie pytał pana o opinię a propos transferu do Fiorentiny?
Dobre! Kiedy spotkaliśmy się na zgrupowaniu reprezentacji Polski Kuba miał już podpisany kontrakt z Fiorentiną, więc nie miał co się pytać. W przeciwnym wypadku przecież na pewno by się poradził…
Bez dwóch zdań… Sprawdzał pan już w terminarzu Serie A kiedy gracie z Torino?
Naturalnie, w siódmej kolejce. Będzie okazja, mam nadzieję, zmierzyć się z Kamilem Glikiem na boisku. W końcu też musimy się spotkać na stopie towarzyskiej, bo jeszcze nie było okazji. Przy okazji wreszcie poznają się także nasze żony.
Szczerze - jest pan zadowolony z tych pierwszych tygodni w Italii?
Jak najbardziej. Wszystko co najgorsze już za mną, a teraz wszystko w moich rękach i nogach. To liga włoska, żartów nie ma. Można zasuwać na treningach, a gwarancji gry oczywiście nie ma i o tym już zdążyłem się przekonać. Ciężka liga, ale mam wrażenie, że do niej pasuję. Mało kto wróży nam sukces, ale Carpi to klub, który może się rozwijać. Skromny, ale dobrze poukładany. Chcemy brać przykład z Sassuolo, które awansowało do Serie A i utrzymuje się w niej już trzeci sezon.
Zadebiutował pan w Pucharze Włoch, potem przyszły występy w lidze. Jak pana oceniają?
Nie mam pojęcia. Nie czytam gazet, a innych o zdanie nie pytam. Muszę po prostu robić swoje, recenzje mi w niczym nie pomogą.
Jeśli w ogóle otrzymuje pan szansę gry, to na jakiej pozycji?
Grałem dotąd na pozycji najbardziej wysuniętego napastnika i nie sądzę, by coś się miało w tym względzie zmienić. Przeciwko Interowi wyszedłem w podstawowym składzie, potem była przerwa w rozgrywkach. Wyjechałem na kadrę i po powrocie nie zagrałem w spotkaniu z Palermo. Drużyna przez dwa tygodnie ostro trenowała, zgrywała się, więc pewnie dlatego nie otrzymałem szansy.
Ale ostatnio brakowało dla pana miejsca nawet w meczowej kadrze.
Miałem drobny problem z mięśniami brzucha. Na szczęście, jak się okazało, niezbyt poważny, więc trenuję już indywidualnie, a za chwilę wracam do drużyny.
Tytuł króla strzelców w piłkarskim CV skutecznie otwierał drzwi kiedy trzeba było szukać nowego klubu?
Na pewno nie szkodził. Taki tytuł wciąż jest w cenie, natomiast szczerze mówiąc działa tylko na początku. Szybko bowiem następuje weryfikacja na boisku i podczas treningów. Wówczas musisz pokazać, ile naprawdę potrafisz.
Kiedyś powiedział pan, że marzy o grze w Anglii…
Dokładnie tak, no i o bulterierze. Tymczasem gram we Włoszech, a z kupnem psa zdecydowałem się wstrzymać do sportowej emerytury. To nie zabawka, muszę mieć czas, by się nim należycie zajmować. Bez sensu byłoby go wozić po całym świecie.
Pańska żona uczy angielskiego, więc pewnie namawiała na wyjazd właśnie do Anglii.
Jej opinia jest zawsze bardzo ważna, niemniej Klaudia doskonale rozumie, że Serie A jest dla mnie w tym momencie lepszym kierunkiem. A ze znajomością angielskiego świetnie poradzi sobie również w Carpi, nawet jeśli Włosi niechętnie komunikują się w tym języku.
Za to tak w ogóle są niezwykle komunikatywni i pana powitali ponoć bardzo serdecznie.
Mówią do mnie Kamil, bo Wilczek jakoś im za trudno. Ale sprawili mi faktycznie przyjemność, kiedy okazało się, że wiedzą nawet co znaczy moje nazwisko. Przetłumaczyli je nawet jako Piccolo Lupo.
A kiedy ochrzczą pana Grande Lupo?
Oby niedługo.
Do Anglii pan co prawda nie trafił, ale na Wyspy będzie okazja niedługo polecieć…
Oczywiście marzyłem o tym, by znów otrzymać wezwanie do drużyny narodowej i zagrać przeciwko Szkocji, a następnie Irlandii w Warszawie. To byłoby piękne zwieńczenie roku.
Tylu się namnożyło Polaków we Włoszech, że przed kolejnymi zgrupowaniami trzeba wam będzie w Rzymie czarter podstawiać.
Nie da się ukryć, że "włoska" ekipa jest dość mocna. Ale życie nauczyło mnie, by nie czynić zbyt dalekosiężnych planów. Reprezentacja to ogromna frajda, ale też i odpowiedzialność. Czekam w każdym razie niecierpliwie na to, co się wydarzy.
Wcześniejsze powołanie na mecze reprezentacji przeciwko Niemcom i Gibraltarowi na pewno mocno pana podbudowało niemniej nie wierzę, że nie liczył pan debiut, choćby w meczu z grupowym outsiderem.
Pewnie, że tak. Czułem lekkie rozczarowanie, że tak się nie stało, ale z decyzjami selekcjonera nie będę dyskutował. Nie obrażam się, tylko liczę, że wciąż pozostawać będę w orbicie jego zainteresowań. Żeby jednak być w reprezentacji Polski, trzeba grać w klubie. Innej drogi nie ma.
Mógł pan już otrzymać powołanie w czerwcu na mecze z Gruzją i Grecją, ale wówczas wykluczyła pana kontuzja.
Bardzo żałowałem, bo wiosną byłem naprawdę w wysokiej formie. Próbowałem wrócić na boisku, choćby w meczu z Zawiszą, ale nie czułem się w pełni sił. Postanowiłem więc wyleczyć przede wszystkim nogę, tym samym szansa na debiut przeszła mi koło nosa.
Śledzi pan wyczyny Piasta w ekstraklasie?
Nie mam dostępu do transmisji telewizyjnych, więc oglądam tylko skróty i bramki. Po odejściu Wilczka i Wassiljewa drużyna świetnie funkcjonuje, jeszcze raz okazało się zatem, że nie ma ludzi nie do zastąpienia. Szkoda mi było tylko porażki w Szczecinie, ale wierzyłem, że Piast szybko wróci na właściwe tory i sprawi jeszcze niejedną niespodziankę. Pozostaję w regularnym kontakcie z chłopakami z drużyny i zapewniam, że oni naprawdę wierzą w swoją wartość.
Rozmawiał Zbigniew Mucha
[b][b]Więcej w tygodniku "Piłka Nożna"
[b]"Piłka Nożna" poleca:
Los Berga przesądzony, Norweg wyleci z Legii w tym tygodniu
Oficjalnie: GKS Katowice ma nowego trenera
[/b]
[/b][/b]