Ernest Pohl - król Warszawy, bóg Zabrza

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Koniec lat 50. i początek 60. to narodziny gwiazdy Górnika Zabrze, który wkrótce stał się pierwszym (i zarazem jednym z ostatnich) polskich zespołów eksportowych. Zespołów całej Polski, bo jakąś dekadę później Górnika będą kochali prawie wszędzie tam, gdzie się pojawi.

Pol w tej drużynie był już postacią absolutnie kultową. Przez 11 lat jego gry Górnik zdobył 8 tytułów mistrzowskich, a on w tym czasie 5 razy był najlepszym strzelcem zespołu. Jego 186 goli w lidze jest do dziś nieosiągalnym rekordem.

Nie tylko fantastycznie grał, ale też wprowadzał do zespołu młodych piłkarzy.

- Nauczył nas młodych więcej niż niejeden trener. Na zajęciach strzelałem na bramkę, tak jak zwykle. Niby dobrze, a on mówi: "Synek, nie tak. Ułóż nogę inaczej, uderz szybciej". Miał rację. Trenerzy tego nie widzieli, Ernest tak - opowiadał Jan Banaś w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".

A słynący z atomowego uderzenia Rainer Kuchta opowiada: - Ja miałem sakramenckiego kopa, ale nie miałem techniki. Więc Ernest Pohl po treningu zostawał i mówił: "Rainer, nie kop w cała piłka, tylko w ćwiartka". I wtedy zacząłem strzelać bramy. W Szczecinie, jak wiatr zawiał, to trafiłem zza połowy boiska.

Tę sielankę burzy poważny problem alkoholowy zawodnika.

"Ernest Pol był piłkarskim fenomenem, choć nie mógł być dla mnie, wówczas szesnastolatka, wzorem do naśladowania. W każdy poniedziałek przychodził na trening na dużej 'bani'. Zresztą pił dużo i często, co nie przeszkadzało mu jednak być wielkiej klasy artystą piłki. Ćmił papierosy i twierdził stanowczo, iż to właśnie piwko i cigarety dają mu dobre samopoczucie, że gdy ma w sobie odpowiedni nabój alkoholu i dymu, staje się odporniejszy i wtedy niestraszny mu żaden przeciwnik" - pisał w swoich wspomnieniach Włodzimierz Lubański.

Część kolegów ze starego Górnika miało za to do Lubańskiego pretensje, choć jeden z nich opowiadał potem anonimowo: "Wie pan, przez te kilka lat gdy graliśmy razem, nie zdarzyło się, żeby Ernest zagrał na trzeźwo".

Być może przez alkohol musiał zakończyć swoją reprezentacyjną karierę. Ryszard Koncewicz wyrzucił go z zespołu po tym, jak ten do obiadu zamówił sobie piwo. Do incydentu doszło w Bratysławie po przegranym meczu z Czechosłowacją. Pohl wspominał (w encyklopedii Fuji): - Przed obiadem zamówiliśmy sobie po dwie butelki światowej klasy piwa, Pilsnera. Kiedy kelner je podał, podszedł Koncewicz i powiedział, że nie wolno go nam pić i odesłał kelnera. Oświadczyłem, że nie jestem dzieckiem i nikt nie będzie mi zabraniał wypicia po meczu butelki piwa. Zapłaciłem i wypiłem.

Było to co prawda w 1962 roku i kosztowało Pola ledwie 4 miesiące dyskwalifikacji, ale też trzeba pamiętać, że Koncewicz był bardzo pamiętliwym człowiekiem.

Pol wyjaśniał, że cały jego konflikt z trenerem wziął się z tego, że kiedyś Koncewicz usłyszał, jak piłkarz mówi do kolegów z Legii: - "Faja" już nas niczego nie nauczy".

Pol tracił powoli na znaczeniu. Gdy kończył karierę w kadrze miał już 32 lata, ale w lidze wciąż grał na świetnym poziomie.

Na pewno jest jednym z tych zawodników, którzy nie trafili na odpowiedni czas. On i Lucjan Brychczy to piłkarze klasy światowej, którzy swoje apogeum osiągnęli zaraz przed nastaniem wielkiej ery w polskiej piłce. Ale słuchając tych wszystkich opowieści fantastycznych piłkarzy o nauce, jaką od nich pobrali, może warto zacząć mówić o nich, nie jako o straconym pokoleniu, ale jako o wielkich architektach polskich sukcesów?

Kołodziejczyk: Lewandowski nie będzie spełniony bez sukcesu w LM
Czy Ernest Pohl jest wśród 5 najlepszych polskich piłkarzy w historii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×