Pięćsetny występ w ekstraklasie Łukasza Surmy był okazją do wspomnień. Przed spotkaniem 38-letniego pomocnika uhonorowano m.in. pamiątkowym zegarkiem, a gracze obu drużyn przed pojedynkiem utworzyli szpaler przez który przeszedł zawodnik.
Piłkarz po raz kolejny potwierdził swoją klasę, w meczu Ruchu Chorzów ze Śląskiem Wrocław należał do najlepszych na boisku. - Bardzo się denerwowałem, bo wiedziałem, że to będzie coś szczególnego i chciałem, żeby to nie zaprzątało głowy mojej i chłopaków. Zwycięstwo było nam bardzo potrzebne i cieszę się, że tak wszystko tak wyszło. Pod własną bramką byliśmy blisko siebie i rywale nic nam nie strzelili. Już pierwszy karny mógł zakończyć sprawę, sędzia go nie podyktował, ale i tak wygraliśmy - powiedział Surma.
W spotkaniu ze Śląskiem przez wiele minut więcej z gry mieli zdeterminowani goście, ale to Ruch potrafił zadać decydujący cios. - Statystyki często nie mają znaczenia, poprawna gra w obronie była podstawą. Oddaliśmy rywalom trochę pola, żeby sobie pograli, ale to nie było groźne. Udawało nam się wychodzić szybko z piłką. W końcówce zaczęliśmy się częściej odgryzać, tak właśnie mamy grać - podkreślił bohater wieczoru.
W końcówce spotkania, gdy sędzia Szymon Marciniak podyktował dla Ruchu rzut karny, kibice domagali się, aby "jedenastkę" wykonywał właśnie Surma. Do piłki podszedł jednak Patryk Lipski i nie zdołał pokonać Mariusza Pawełka. - Mam swoją rolę w zespole. Kibice już wcześniej śpiewali moje imię i nazwisko, i zrozumiałem to tak, że dziękują mi za te 500. meczów. Ja również chcę im podziękować, bo największą liczbę spotkań zagrałem dla Ruchu i jestem z tego dumny, bo to najbardziej utytułowany klub w Polsce. Mało o tym kto mówi, ale taka jest prawda - podsumował Łukasz Surma.