Nazwano ich "najgorszym zespołem Wielkiej Brytanii". Nagle zaczęli wygrywać

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W 61 meczach nie zaznali smaku wygranej, stracili ponad 400 bramek. Inni na ich miejscu by się załamali. Jednak piłkarze Amory Green Rovers potrafili się cieszyć nawet po... porażce 1:15. Ostatnio w końcu przerwali złą serię. Budują inną: zwycięską!

W lutym tego roku w brytyjskich mediach głośno zrobiło się o Amory Green Rovers. To zespół z Tiverton, niewielkiego miasta w hrabstwie Devon, który występuje w amatorskiej lidze Devon & Exeter Football League (w jej najniższej, dziewiątej dywizji). Zyskał sławę nie dzięki sukcesom czy efektownym bramkom, lecz długiej serii porażek. Przegrywał mecz za meczem, często dwucyfrowo. Rekordowe klęski to 0:17 i 0:22.

"To najgorszy zespół w Wielkiej Brytanii" - zgodnie pisały media na Wyspach Brytyjskich. Piłkarze Rovers i ich menedżer tylko się uśmiechali. - Mieliśmy kilka "unicestwień" - śmiał się Marc Hodsdon, menedżer Rovers, pytany o wysokie porażki. - Może i jesteśmy najgorsi, ale za to jesteśmy najmilsi - dodał.

Odnalazł Boga i odmienił drużynę

Hodsdon to postać numer 1 w klubie. W 2005 roku zakładał drużynę. Jak podkreśla, wtedy jeszcze zależało mu na wynikach. Klub walczył o jak najlepsze miejsce, kilka razy nawet awansował do wyższej klasy rozgrywek. Później jednak Hodsdon - na co dzień operator wózka widłowego - uznał, że na pierwszym miejscu musi postawić rodzinę. Zrezygnował z prowadzenia zespołu.

Wrócił w 2014 roku. Zgodził się przejąć "Zielonych", ale na swoich zasadach. - Gdy nie było mnie w klubie, odnalazłem wiarę w Boga - podkreślał. Od tego momentu Amory Green Rovers funkcjonują w oparciu o wartości chrześcijańskie.

Klub był zadłużony, ale wyszedł na prostą. Pozyskał sponsora. Można by pomyśleć, że to dobry grunt pod osiąganie dobrych wyników. Ale menedżer całkowicie zmienił filozofię klubu. - Już nie chodzi nam o awanse, ani o wygrywanie. Chcieliśmy, by chłopaki mogli sobie pograć w piłkę - mówił w lutym br. Hodsdon (na poniższym zdjęciu - w środku).

Zamiast "napinki" na wynik była dbałość o stworzenie dobrej atmosfery. I otwartość na wszystkich. Także na tych, którym w innych klubach pokazano drzwi, bo niewiele potrafili. - Mogą się do nas zgłosić ludzie z różnymi umiejętnościami. Jesteśmy otwarci na każdego, bez względu na piłkarskie zdolności. Dajemy możliwości zawodnikom, którzy wiedzą, że nie są błogosławieni talentem. Ale autentycznie kochają tę grę - wyjaśnia menedżer.

Szczęśliwi po... porażce 1:15

W Rovers występowali więc ludzie "po przejściach", którzy doznali społecznego wykluczenia albo byli ofiarami nękania. W kadrze znalazł się także zawodnik z zespołem Aspergera (łagodną odmianą autyzmu). Hodsdon wpajał im, że najważniejsze nie są wyniki, lecz pasja i czerpanie frajdy z futbolu.

Po jednym ze spotkań doszło do niecodziennej sytuacji. Rovers przegrali w derbach 1:15, ale z boiska - zdaniem ich menedżera - schodzili jako... szczęśliwszy zespół. - U rywali niektórzy piłkarze po końcowym gwizdku wciąż się kłócili i nie potrafili się cieszyć z wygranej. Nie o to chodzi w piłce - wyjaśnia menedżer. [nextpage]W najniższych ligach nie ma futbolowych wirtuozów, dominuje twarda, fizyczna walka, często przekraczane są przepisy, zdarzają się brutalne wejścia. Rovers jednak wyróżniają się na tym tle. Ich menedżer zabronił im gry faul. Zawodnicy szczycą się tym, że nigdy nie dostali czerwonej kartki. Nie obrazili sędziego. Traktują rywali z szacunkiem. Może przesadnym, ale tego właśnie wymaga od nich menedżer.

61 meczów bez wygranej, ponad 400 straconych goli i nagle...

Hodsdon przyznaje, że taka filozofia nie każdemu pasuje. I nie raz, nie dwa spotykał się z krytyką. - Nie każdy szanował to, co próbowaliśmy robić - mówi. Do zespołu byli przyjmowani nie tylko chrześcijanie. - Nie musisz być chrześcijaninem, by zostać częścią drużyny. Musisz jednak "wkupić się" w etos, który próbujemy stworzyć - wyjaśnia.

Zespół Amory Green Rovers przegrywał mecz za meczem, porażki stały się codziennością, media przestały zwracać uwagę na wyniki ekipy z Tiverton. Aż do października tego roku.

Nagle nastąpił zaskakujący zwrot. Po 61 meczach bez zwycięstwa, z ponad 400 straconymi bramkami, Rovers przerwali złą serię. 10 października wygrali z Millwey Rise 3:1. Fuks? Raczej nie, bo tydzień później zespół z Tiverton poszedł bowiem za ciosem, pokonując Kentisbeare 2:1. A 24 października skompletował ligowy hat-trick, odprawiając z kwitkiem Tedburn St Mary 4:1. Odrodzenie! Co ciekawe, wszystkie spotkania Rovers wygrali na wyjazdach.

Fot. defleague.co.uk
Fot. defleague.co.uk

Chętni "walą drzwiami i oknami"

Dziennikarze zachodzili w głowę, co stało za metamorfozą "najgorszego zespołu Wielkiej Brytanii". - Wkładamy w to trochę więcej wysiłku. Latem spędziliśmy dużo czasu, pracując nad przygotowaniem fizycznym chłopaków - wyjaśnia Hodsdon cytowany przez "Mid Devon Gazette". - Jest więcej koncentracji. Staliśmy się zwartą ekipą. Gdy przegrywasz, to trzymasz się kumpli, a my wszyscy jesteśmy dobrymi przyjaciółmi - dodaje.

Skoro zespół zaczął wygrywać, znów padają pytania o grę o wyższe cele. W tym sezonie będzie o to ciężko - Rovers są na siódmym miejscu w 12-zespołowej lidze, ale mają sporą stratę do lidera. Menedżer "Zielonych" tonuje nastroje i pilnuje, by jego zawodnicy twardo stąpali po ziemi. - Chcemy cieszyć się chwilą. Byłoby miło, gdybyśmy mogli walczyć o awans, ale nie możemy dać się ponieść emocjom - podkreśla.

O zespole z Tiverton zrobiło się tak głośno, że Marc Hodsdon co rusz otrzymuje zapytania o możliwość gry w Rovers. Chętnych jest tak wielu, że prawdopodobnie od nowego sezonu klub wystawi także drużynę rezerw. - Mam ok. 25 piłkarzy na ten sezon, a na Facebooku zamieściłem informację o drugim zespole. Zainteresowanie było niewiarygodne. Zgłosiło się 45-50 piłkarzy - kończy menedżer Rovers.

Źródło artykułu: