Krwawa seria
Paryż skupił na sobie uwagę światowych mediów już na początku 2015 roku, gdy terroryści zaatakowali między innymi redakcję satyrycznego magazynu "Charlie Hebdo". W wyniku ataków przeprowadzonych przez braci Kouachi i Amedy Coulibaly'ego zginęło 12 osób. Przez Francję przetoczyły się demonstracje, które łącznie zgromadziły cztery miliony osób. Na Placu Republiki zebrało się ponad milion osób chcących uczcić pamięć ofiar. W tym gronie było wiele głów państw i szefów rządów, między innymi stojący na co dzień po przeciwnych stronach barykady prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas i premier Izraela Benjamin Netanjahu. Świat solidaryzował się z pogrążoną w smutku Francją. Nikt się nie spodziewał, że dziesięć miesięcy później Paryżem wstrząśnie kolejna, jeszcze bardziej krwawa fala zamachów.
Ciepły piątkowy wieczór 13 listopada 2015 roku pierwotnie nie różnił się od innych piątkowych wieczorów w mieście, które nigdy nie usypia. Paryżanie spotykali się po kolejnym tygodniu pracy w licznych restauracjach, część brała udział w wydarzeniach kulturalnych, a 40 tysięcy ludzi - w tym prezydent Francois Hollande - oglądało na Stade de France mecz Francji z Niemcami. Kiedy "Trójkolorowi" z powodzeniem walczyli z mistrzami świata (wygrali 2:0 po golach Giroud i Gignaca), pobliska okolica stała się celem krwawych ataków terrorystycznym.
W wyniku eksplozji przy Stade de France oraz strzelanin w restauracji Petit Cambodge, barze Le Carillon, centrum handlowym Les Halles i teatrze Bataclan, śmierć poniosło około 130 osób, a ponad 350 zostało rannych. Ofiar byłoby znacznie więcej, gdyby terrorystom udało się zrealizować szatański plan ataku na Stade de France. W czasie meczu z Niemcami przy głównej arenie Euro 2016 doszło do trzech eksplozji: o 21:17, 21:19 i 21:53. Jak się później okazało, były to samobójcze zamachy mającego francuski paszport Bilala Hadfiego, Syryjczyka Ahmada Almuhammada i trzeciego, niezidentyfikowanego, terrorysty. Jak się później okazało, jeden z zamachowców posiadał bilet na mecz. Plan był prosty i przerażający jednocześnie. Wyposażony w pas szahida terrorysta miał odpalić ładunki wybuchowe na trybunach Stade de France, a ewakuowani kibice pod stadionem mieli stać się ofiarami kolejnych terrorystów-samobójców.
- Byłem na meczu, słyszałem wybuchy. Myślałem, że to kibice odpalili jakieś race albo petardy, ale potem okazało się, że głosy dochodziły zza stadionu. Zdetonowano jakąś bombę w czymś na styl McDonalda. To był bar szybkiej obsługi, czyli miejsce, gdzie naraz może być sporo osób - mówił WP SportoweFakty ekspert piłkarski Tadeusz Fogiel. - Uciekłem ze stadionu szybko. Mój przyjaciel z "L'Equipe" był wtedy na loży prasowej. Wcześniej chwalił się, że kupił dzieciom bilety. Właśnie w okolicy ich sektorów wybuchły bomby.
Francuzi zjednoczeni. I wystraszeni
Od zamachów minęły dwa tygodnie. Francuzi ocierają łzy, wspominając ofiary tragicznych wydarzeń 13 listopada. Okolice klubu Bataclan, który był świadkiem najtragiczniejszych wydarzeń, odwiedzają setki ludzi. Modlą się, składają kwiaty i znicze, niejednokrotnie roniąc łzy na myśl o niewinnych ofiarach. Wejścia do klubu zostały zaplombowane, budynek jest non-stop pilnowany przez policję, a o niedawnej tragedii przypominają podziurawione od kul ściany pobliskiego bloku.
Francuzi gromadzą się również kilkaset metrów dalej, na Placu Republiki. To stamtąd telewizje z całego świata (obecnie pozostały jedynie wozy francuskich stacji) donosiły o tragicznych wydarzeniach. Z kolei przy jednej z bram podparyskiego Stade de France umieszczono tablicę informującą o zamachach.
[nextpage]
Francuzi przeżyli wielki szok, ale jednocześnie zapewniali, że nie zamierzają ulec terrorowi ani zmieniać stylu życia. Częstokroć pojawiały się sformułowania, że na terror odpowiedzą kwiatami i szampanem. W mediach społecznościowych furorę zrobiła akcja "Je suis en terrace" ("Jestem na tarasie"). Młodzi paryżanie masowo publikowali zdjęcia z restauracji i klubów, co miało wyrażać radość z życia i nie uleganie strachowi.
Często odważne słowa nie mają potwierdzenia w rzeczywistości. Strach jest wyczuwalny nie tylko w Paryżu (co można było zobaczyć w relacjach telewizyjnych, gdy na Placu Republiki doszło do paniki, kiedy tłum pomylił odgłos petardy ze strzałami z broni), ale również w innych częściach Francji. W rozmowie z WP SportoweFakty opowiada o tym Łukasz Żukowski, który przez trzy lata mieszkał niedaleko Nicei na Lazurowym Wybrzeżu. - Ludzie boją się wychodzić z domu. Niedawno w Cagnes su Mer otworzyli potężną galerię handlową. Przed zamachem było tam pełno ludzi, teraz są pustki. Podobnie było w Nicei dzień po zamachu. Mało ludzi w restauracjach, więcej policji i kontroli. W głębi duszy Francuzi się boją.
Żukowski dodaje, że w rozmowach z francuskimi przyjaciółmi wyczuwa autentyczny strach. Jeden z nich boi się muzułmanów, pracodawca innego przekonuje, że terroryści mogą być wszędzie, a kolejny żali się, że rodacy boją się poruszać wątku religijnego. Jeden z przyjaciół Żukowskiego żali się, że jego naród jest przeszyty strachem: "Francuzi boją się mówić prawdę. Boją się Arabów. Jak tylko zaczynam z nimi rozmawiać o Arabach, to zaraz ściszają głos, szczerze mówią tylko na osobności lub w zaufanym gronie. Jedyne co potrafią to solidaryzować się ze sobą i pokazać swoją siłę przez internet, zmieniając na Facebooku zdjęcie profilowe na flagę Francji".
- Francja po raz kolejny została upokorzona - mówi Małgorzata Glass, Polka mieszkająca od kilku lat w okolicach położonego nad Loarą miasta Orlean. - Obecnie panuje smutek i przygnębienie. Ludzie dodają sobie odwagi, jednocześnie mają pretensje do władz, które po styczniowych zamachach nie wyciągnęły odpowiednich wniosków.
"Je suis Paris"
Za kilka miesięcy Francja stanie przed niezwykle trudnym zadaniem ochrony kibiców i drużyn, które przyjadą na Euro 2016. Turniej, który zostanie zorganizowany w dziewięciu miastach, potrwa miesiąc. Sześć miesięcy przed meczem otwarcia miejscowe służby mają pełne ręce roboty. Pierwszym od czasu zamachów poważniejszym sprawdzianem było sobotnie spotkanie Ligue 1 między PSG i Troyes.
Francuskie media sporo uwagi poświęciły starciu na Parc des Princes, głównie w kontekście bezpieczeństwa. Ulice w okolicy stadionu były wyłączone z ruchu i pilnowane przez oddziały policji. Był to pierwszy punkt, w którym trzeba było przejść kontrolę i okazać bilet. W drodze na trybuny trzeba było przejść jeszcze trzy takie kontrole. Służby porządkowe przy okazji eliminowały wszystkie przedmioty mogące stanowić potencjalne niebezpieczeństwo, w koszu lądowały między innymi dodatkowe zapasy baterii do aparatu. Również na trybunach pokaźne zastępy służb porządkowych bacznie obserwowały zachowania kibiców, błyskawicznie reagując na każde, nawet minimalne odstępstwo od normy. Poziom zabezpieczeń był porównywalny z imprezami rangi igrzysk olimpijskich.
Spotkanie miało odpowiednią rangę, nie tylko ze względu na poziom podwyższonego ryzyka. Przed meczem kibicom rozdano francuskie flagi. Było poważnie i podniośle. Najpierw 46 tysięcy gardeł odśpiewało "Marsyliankę", a później stadion minutą ciszy uczcił pamięć ofiar zamachów. Paryżanie grający w specjalnie przygotowanych koszulkach z napisem "Je suis Paris" bez większych problemów pokonali czerwoną latarnię ligi 4:1.
Co z Euro 2016?
Organizatorzy stanęli na wysokości zadania. Trzeba jednak otwarcie przyznać, że był to jeden mecz. Na przyszłorocznych mistrzostwach Europy, na których po raz pierwszy zagoszczą 24 zespoły, zostanie rozegranych aż 51 spotkań. Dla potencjalnych terrorystów będzie to znakomita okazja do ewentualnego ataku. W kolejnych miesiącach temat bezpieczeństwa w czasie Euro 2016 będzie z pewnością wielokrotnie poruszany. Na razie francuskie media nie poświęcają imprezie wiele uwagi.
- Euro 2016 jako ogromna impreza według każdego rozsądnego człowieka niesie ze sobą podwyższone ryzyko, ale na Lazurowym Wybrzeżu, w prywatnych kręgach, omawiane jest raczej jako problem logistyczny, będzie koszmarny tłok - mówi Łukasz Żukowski.
W podobnym tonie wypowiada się Małgorzata Glass. - Na razie nie mówi się o Euro 2016, ostatnie wydarzenia przyćmiły wszystko inne. W tym momencie więcej mówi się o obecnym szczycie klimatycznym, który będzie w grudniu, do Francji przybędzie wiele głów państw, a Paryż będzie pękał w szwach.
Szczyt klimatyczny odbędzie się w Paryżu w dniach 30 listopada - 11 grudnia. Francuskie władze od początku zapewniały, że mimo zamachów i groźby kolejnych ataków, szczyt się odbędzie. W Paryżu ma zostać zawarte porozumienie klimatyczne, które ma zastąpić protokół z Kioto. W Paryżu już w poniedziałek mają się pojawić szefowie państw i rządów z ponad 80 krajów z prezydentami Barackiem Obamą i Władimirem Putinem na czele. Francuzi przekonują, że staną na wysokości zadania i zapewnią bezpieczeństwo. Podobnie ma być na Euro 2016. Najpierw jednak trzeba wyciągnąć wnioski z tegorocznych zamachów, jakie miały miejsce w Paryżu. Francja nie może sobie pozwolić na kolejne upokorzenie.
Z Paryża Karol Borawski
Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)