Leo Beenhakker jako pierwszy powołał Michała Pazdana do reprezentacji Polski. Nieoczekiwanie zabrał na mistrzostwa Europy do Austrii i Szwajcarii, ale po turnieju stwierdził, że to jednak nie "international level". - Problemem psychika - stwierdził były selekcjoner kadry. Holender cenił go za temperament i zawziętość, ale obawiał się, że pewnego poziomu nie przeskoczy. Zawodnik do reprezentacji wrócił dopiero za pięć lat.
Podejście mentalne długo kulało u piłkarza z Krakowa. Denerwował się w prostych sytuacjach. Powroty ze zgrupowań reprezentacji do Górnika Zabrze nie były dla niego przyjemne. - Znowu będą ze mnie łacha drzeć. Że Globus chce świat zwojować - mówił ludziom ze sztabu Beenhakkera.
Piłkarz czuł, że coś w jego karierze wydarzyło się za szybko. W 2007 roku trafił z trzecioligowego Hutnika Kraków do grającego w ekstraklasie Górnika. Za dwanaście miesięcy pojechał na Euro. Jak sam stwierdził - uważał, że nie pasuje do grupy takich piłkarzy. Choć nawet wtedy nie miał problemów z akceptacją drużyny, to jednak nie czuł się graczem na ten poziom. Na mistrzostwa pojechał jako defensywny pomocnik (dziś występuje głównie na środku obrony). W hierarchii przydatności był jednak na końcu listy. Mariusz Lewandowski, Rafał Murawski czy Dariusz Dudka byli zawodnikami ogranymi na arenie międzynarodowej, w dodatku w niezłej formie.
Szedł na dzika
Beenhakker powtarzał Pazdanowi, że musi poprawić podstawowe elementy: przyjęcie i podanie. Piłkarz, który głowy nie bałby się wsadzić prawdopodobnie nawet pod topór, przesadzał jednak w drugą stronę. Na boisku był zbyt agresywny. Jeszcze przez kilka lat nie mógł się wyzbyć tej cechy.
- Gdy przegrywaliśmy, to cały buzował. Chciał wtedy zaznaczyć jakoś swoją obecność na boisku, czasem nawet głupim agresywnym wejściem. Zwracaliśmy mu uwagę, by grał bezpieczniej dla drużyny. Określenie "Kung fu Pazdan" nie wzięło się z przypadku. Głowa mu się gotowała. Jak sam określił, szedł na dzika - wspomina jego początki w Jagiellonii Rafał Grzyb, kapitan drużyny.
Pazdan po Euro 2008 nie radził sobie również z krytyką. Eksperci i kibice zachodzili w głowę jak taki "drewniak" pojechał na mistrzostwa. - Za bardzo skupiałem się na wszystkim dookoła. A było sporo negatywnych rzeczy. Zabrakło mi doświadczenia, żeby zdać sobie z tego sprawę - przyznał piłkarz po transferze do Legii.
- Sam wiem, że kiedyś byłem przecinakiem. Odbiór i do najbliższego. Nie chciałem więcej robić, bo wiedziałem, że nie jestem na tyle dobry, żeby zrobić coś więcej. Pracowałem dobrze i uczciwie, ale byłem tylko facetem od czarnej roboty - uzupełnia.
Targały nim emocje
Gdy wszystko powoli wychodziło na prostą doznał dwóch urazów. W Jagiellonii pauzował w sumie sześć miesięcy przez kontuzje kolan. Dzięki temu nauczył się grać lewą nogą. Dziś nie robi mu różnicy, którą kopnie piłkę. Co więcej - robi to częściej lewą.
Michał Probierz ma go za pojętnego ucznia. - Chłonął wiedzę, słuchał. Po treningach przychodził do mnie i dopytywał o różne rzeczy. Wyciągał błędy i potrafił się do nich przyznać - wspomina trener.
Grzyb pamięta, jak kontrolę nad zawodnikiem przejmowały emocje. - Za małolata wszystkim się przejmujesz. Kilka złych zagrań w meczu i kwestionujesz w głowie swoją wartość. Pamiętam sytuacje, że jak kilka razy źle zagrał na boisku, to się jakby zamykał. Ciężko było się przebić przez jego myśli. Potrzebował czasu, by do nas "wrócić". Kilku udanych interwencji w obronie, dobrych podań. Wtedy przełączał na tryb "spokojny Michał" - opisuje Grzyb.
Przełom
To właśnie okiełznanie wybuchowego charakteru sprawiło, że Pazdan stał się w naszej lidze dominatorem. Pewne rzeczy zrozumiał dopiero dwa sezony temu.
- Nastąpił moment, w którym uświadomi sobie, że za dużo fauluje. Wcześniej za bardzo chciał i się podpalał. Czasem też nerwowo reagował na upomnienie kolegi, coś burknął. Ze wściekłością przyjmował niepowodzenia. Przestał się jednak przejmować drobnymi rzeczami. Nabrał dystansu. Więcej rozwagi, mniej napalania. To pozwoliło mu zrobić postęp - analizuje Grzyb.
- Gdy przyszedłem do Jagiellonii (kwiecień 2014 roku - red), nie miał już wahań formy. Utrzymywał równy, solidny poziom - zgadza się trener Michał Probierz, który trenował go w Białymstoku przez półtora roku. Pazdan spokój i pewność siebie przeniósł także na reprezentację.
Niedawno przyznał, że Legia była mu potrzebna, by zrobić następny krok w karierze. Dziś jest kapitanem zespołu. Na zgrupowaniach kadry koledzy "Krakusi" śmieją się, że odebrał opaskę Kubie Rzeźniczakowi, który rozgrywa w zespole jedenasty sezon. - Otrzaskałem się z większą medialnością, presją i zainteresowaniem. Dziś pomaga mi to także w drużynie narodowej - przyznaje.
Lubi się hartować
Probierz twierdzi, że sukces zawdzięcza sumienności. - Talentu ma mniej. Praca 60 procent, umiejętności 40 procent - szacuje trener. Pazdan od zawsze lubił się hartować. Przed meczem z Górnikiem Łęczna (2 grudnia 2015 r.) nie trenował 10 dni. Przez tydzień brał antybiotyk, siedział w domu i leczył zapalenie oskrzeli. Lekki trening miał tylko dzień przed meczem. - Jechałem na oparach - przyznał. Z Górnikiem zagrał 90 minut. Nie marudził, wytrzymał. Nie było widać, że pauzował.
- Wydawało mi się, że lepszy będzie dla niego transfer za granicę. Może jeszcze uda mu się wyjechać - wtrąca Probierz.
- Są jeszcze rzeczy, które mógłby poprawić. Przydałby mu się spokój w rozegraniu piłki. W Legii są zawodnicy lepszej klasy. Ma możliwość rozwoju. Może w przyszłości wyjedzie za granicę. W każdym są rezerwy - kończy Grzyb.
Lewandowski ma kompleks Ronaldo i Messiego?